Anocha Suwichakornpong: Filmowy punk po azjatycku
"Zwyczajna historia" tajskiej reżyserki Anochy Suwichakornpong zdobyła główną nagrodę - Grand Prix - 10. festiwalu Era Nowe Horyzonty. Z artystką spotkałem się jednak dopiero podczas grudniowego festiwalu Plus Camerimage w Bydgoszczy, gdzie towarzyszył jej operator filmu - Ming Kai Leung.
Razem opowiedzieli mi o metaforycznym poziomie "Zwyczajnej historii", która w tym ujęciu staje się próbą socjopolitycznego opisu problemów współczesnej Tajlandii. Zwrócili również uwagę na polemiczną wymowę ich filmu w stosunku do azjatyckiej tradycji filmowej. - Chciałam nakręcić film w stylistyce punk jako reakcja na to, co dzieje się obecnie w azjatyckim kinie - powiedziała Anocha Suwichakornpong.
Pierwszą rzeczą, która musi zwrócić uwagę widza podczas seansu "Zwyczajnej historii", to ostentacyjne zastosowanie nielinearnej struktury narracyjnej. Czy ta niechronologiczność była wcześniej zaplanowana?
Anocha Suwichakornpong: - Ten film ułożył się w ten sposób dopiero na stole montażowym. Scenariusz opowiadał linearną historię, wydarzenia następowały w nim w porządku chronologicznym. Pierwsze wersje montażowe "Zwyczajnej historii" także były chronologiczne. Dopiero wtedy, wspólnie z moim montażystą, zaczęliśmy zaburzać chronologię, wprowadzając np. powtórzenia niektórych ujęć. Taki zabieg wydawał nam się zgodny z duchem opowiadanej historii, której bohaterem jest przecież sparaliżowany mężczyzna, spędzający większość dnia w swoim łóżku. Wchodzący do pokoju i wychodzący z niego ludzie - zasada powtórzeń musiała być przecież i jego doświadczeniem.
- To było też wyzwanie od strony realizacyjnej. Kręcąc w jednym pomieszczeniu, początkowo staraliśmy się dobierać jak najwięcej ustawień kamery, stosować różne kąty ujęć. Po chwili jednak doszliśmy do wniosku, że nie o to w tym filmie chodzi. "Zwyczajna historia" opowiada przecież o czym innym. Efektem tych doświadczeń była decyzja o ponownym umieszczeniu w filmie niektórych scen.
- Potem, już w trakcie montażu materiału, postanowiłam pójść jeszcze dalej. Pomyślałam, co by było, gdybym opowiedziała tę historię bez wyraźnego początku. Zdecydowałam wtedy, że widzowie nie będą zbyt wiele wiedzieli na temat przeszłości moich bohaterów. Że ten film wcale nie musi zacząć się dokładnie w tym momencie, w którym zaczynał się w scenariuszu.
- Muszę jeszcze dodać, że "Zwyczajna historia" oparta jest na krótkim opowiadaniu, które kiedyś napisałam. Co ciekawe, gotowy film bardziej przypomina właśnie to opowiadanie, niż pierwotny scenariusz, ponieważ opowiadanie również miało nielinearną strukturę.
Głównymi bohaterami "Zwyczajnej historii" są częściowo sparaliżowany młody chłopiec, były student szkoły filmowej, który w przeszłości uległ poważnemu wypadkowi i opiekujący się nim pielęgniarz.
Anocha Suwichakornpong: - Myślę, że najważniejszą relacją w tym filmie jest tajemnicza więź między synem - sparaliżowanym chłopcem - a jego ojcem. Rodzina była dla mnie pewną metaforą do pokazania problemów współczesnej Tajlandii. Nie tylko między ojcem i synem, ale między rządzącymi, elitą tajskiego społeczeństwa, a zyskującą na znaczeniu w ciągu ostatnich 20 lat klasą średnią. Pielęgniarz jest właśnie ucieleśnieniem tej grupy społecznej. Jest w filmie jedna scena, kiedy opowiada swojemu pacjentowi o rodzicach. Możemy domyślać się, że pochodzi z robotniczej rodziny. Teraz znajduje się w całkowicie nowym świecie. Jest w pewnym sensie obcym.
Rozumiem, że na tym poziomie można traktować "Zwyczajną historię" jako socjologiczną analizę problemów współczesnej Tajlandii. Ciekawi mnie, jak przyjęto film w pani kraju?
Anocha Suwichakornpong: - Wydaje mi się, że nieźle. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest kino dla masowego widza. Pierwszy raz "Zwyczajną historię" pokazano w Tajlandii w ramach festiwalu w Bangkoku. Był to film otwarcia imprezy, w związku z czym na premierowy seans można było dostać się tylko wyłącznie ze specjalnymi zaproszeniami. Nie przepadam za tego rodzaju projekcjami, ponieważ film oglądają wtedy niekonieczne te osoby, które naprawdę chciałyby go zobaczyć. Drugi pokaz odbył się już dla szerokiej publiczności, sala była wypełniona, wtedy mogłam zauważyć, jak tajska publiczność reaguje na "Zwyczajną historię". Wydaje mi się, że tajscy widzowie dostrzegą tu więcej niuansów niż - powiedzmy - widzowie w Europie. Weźmy choćby tę aluzję do klasy średniej w Tajlandii. Tajska publiczność wychwytywała to odniesienie bezbłędnie.
Jak traktować więc dwukrotne użycie w filmie narodowego symbolu w postaci flagi Tajlandii? Pierwszy raz obserwujemy ją na szczycie budynku w trakcie nadciągającej burzy. Drugi raz widz może zauważyć ją w materiale z politycznej demonstracji, trzymaną w ręce przez jednego z protestujących. Powiedziałbym, że kontekst, w jakim umieszczacie te flagi nie jest zbyt przyjazny.
Anocha Suwichakornpong: - Flaga na szczycie budynku... To był przypadek. Kręciliśmy film w deszczowej porze, nic dziwnego, że często padało. Nie umieściliśmy tam tej flagi celowo. Po prostu była tam zatknięta.
Ming Kai Leung: - Wydaje mi się, że flaga weszła do kadru, bo kinematograficznie powiewała na wietrze. Była jedynym ruchomym elementem tego ujęcia.
Drugi raz widzimy flagę Tajlandii podczas nakręconej przy użyciu kamery z 16-milimetrową taśmą sekwencji z politycznej demonstracji. Europejskiemu widzowi przydałoby się pewnie jakieś wprowadzenie w zagadnienie politycznych spraw w waszym kraju.
Anocha Suwichakornpong: - Trzeba zacząć od wspomnienia ruchu Żółtych Koszul, który zaczął działalność w opozycji do byłego premiera Tajlandii, od czterech lat przebywającego na wygnaniu. W czasie, kiedy kręciliśmy nasz film, ruch Żółtych Koszul zorganizował wielką akcję, połączoną z okupacją parlamentu i blokadą lotnisk. Zmiana rządu spowodowała jednak reakcyjną działalność zwolenników byłego premiera, który utworzyli ruch Czerwonych Koszul. Wszystko w Tajlandii jest sprawą koloru.
"Zwyczajna historia" ma pewien nerwowy rytm, wynikający - podejrzewam - z częstego wykorzystania zbliżeń przy użyciu kamery z ręki. Nadaje to kadrowi rodzaj niezbyt oczywistego rozedrgania.
Anocha Suwichakornpong: - Słowem-kluczem, którego używałam na planie, było "punkowy". Chciałam nakręcić film w stylistyce punk jako reakcja na to, co dzieje się obecnie w azjatyckim kinie. Jeśli chcesz zobaczyć jakiś film z Azji, który pokazywany jest na światowych festiwalach, możesz z góry założyć, jak on będzie wyglądał: długie ujęcia, podczas których praktycznie nic się nie dzieje. To stereotypowe spojrzenie na azjatyckie kino. Chciałam odciąć się od tego. To nie jest obsesyjne, ja uwielbiam te filmy, lubię to kino, ale wydaje mi się całkowicie bezcelowe powielanie tych wzorców.
Zobacz zwiastun "Zwyczajnej historii":
Ming Kai Leung: - W opozycji do tego, co widzimy w azjatyckim kinie - szerokie kadry, obiektywny punkt widzenia - w "Zwyczajnej historii" mamy dużo zbliżeń, ciasnych kadrów, bardziej intymnej atmosfery. Zbliżenia są też kręcone zza pleców bohaterów. To sprawia, że mamy bardziej subiektywny wgląd w opowiadaną historię.
Anocha Suwichakornpong: - Mimo że większość rzeczy, które udało nam się osiągnąć w tym filmie było planowanych, znalazło się w nim kilka ujęć, o których w ogóle nie myśleliśmy na początku. Jedną z nich jest scena, w której pielęgniarz kąpie głównego bohatera. Zrobiliśmy to na dwa sposoby: raz - stawiając kamerę na statywie i kręcąc to ujęcie w planie ogólnym - taki był nasz pierwotny zamysł. Spróbowaliśmy jednak nakręcić tę scenę jeszcze raz, już przy użyciu kamery z ręki. Ostatecznie do finalnej wersji filmu weszła ta druga wersja.
Czy scena masturbacji głównego bohatera była najtrudniejsza z punktu widzenia pracy z aktorami?
Anocha Suwichakornpong: - Niee, to było po prostu jedno z wielu ujęć, które zrobiliśmy. Nie wydaje mi się, by dla aktora wiązało się to z jakimś dodatkowym stresem. Wiedział od początku, że zamierzamy nakręcić taką scenę. Kiedy otrzymał tę rolę, rozmawialiśmy o tym filmie i o jego kreacji. Nie było więc to dla niego problemem. Dla mnie też. I dla nikogo z ekipy.
Ming Kai Leung: - Jedyną osobą, która była naprawdę zaskoczona, był mój asystent. Wiedział jakie ma być ustawienie kamery, znał kąt ujęcia, ale jak doszło do realizacji tej sceny, tylko szepnął: "Ach, więc takie kino kręcicie".
W "Zwyczajnej historii" zaburza pani nie tylko chronologię swego filmu, ale też jego akcję, wprowadzając do filmu elementy, które wydają się być "nie z tego świata", jak wybuch supernowy, czy zamykająca film scena narodzin dziecka.
Anocha Suwichakornpong: - Bohater, o którym opowiadam, nie jest zbyt łatwym obiektem do sportretowania. Mimo że jest sparaliżowany, od samego początku filmu nie można o nim powiedzieć, by był postacią, wzbudzającą nasze współczucie. Sposób w jaki traktuje swojego pielęgniarza lub jak zachowuje się w stosunku do ojca, nie zjednuje mu przychylności widowni. Wprowadzając te elementy, jak wybuch supernowy, czy wcześniejszą dziennikową scenę retrospekcyjną, w której bohater czyta fragmenty wiersza - chciałam w jakiś sposób zmiękczyć jego postać.
- Jest w tym filmie jedna scena, którą zrobiliśmy tak, jak była napisana w scenariuszu. Kiedy po scenie masturbacji obserwujemy głównego bohatera w swoim pokoju, jak leży w łóżku i patrzy się na pielęgniarza, który przy stoliku czyta książkę, zaczynamy rozumieć jak bardzo samotny jest w swoim dramacie, jak bardzo nie ma z kim o tym porozmawiać. O taki rodzaj emocji chodziło mi od początku.
- W moim filmie jest kilka scen, które zostały w montażu rozbite w ten sposób, że najpierw widzimy skutek, a dopiero potem cofamy się do przyczyny. Na przykład scena, w której pielęgniarz wnosi do domu przemokniętego bohatera. Dopiero później pokazujemy moment, jak podczas spaceru poza domem nagle łapie ich burza. Tak samo z supernową. To coś, co obaj zobaczyli podczas wycieczki do planetarium. Wprowadzamy to ujęcie jednak wcześniej, zanim widz dowie się, że tam się w ogóle wybrali.
Scena narodzin dziecka, którą kończy pani film, w żaden sposób nie wiąże się jednak z diegezą "Zwyczajnej historii".
Anocha Suwichakornpong: - Tu się zgodzę. Tego nie było w scenariuszu. Wpadłam na to w trakcie realizacji filmu, już na etapie produkcji. Zastanawiałam się wtedy, jak zakończyć film. Chciałam, aby ta historia miała otwartą strukturę. Mam własną interpretację tego zakończenia, ale nie uważam, żeby była ona konieczna dla widza do zrozumienia tego filmu.
Jak zdobywała pani pieniądze na "Zwyczajną historię"?
Anocha Suwichakornpong: - Mieliśmy wsparcie fundacji Hubert Ball działającej przy festiwalu w Rotterdamie, która pomagała nam na etapie scenariusza i rozwoju projektu. Przez dwa lata aplikowałam do wszelkich możliwych funduszy filmowych, jednak nie udało mi się dobyć dotacji na ten film. W tym czasie coraz więcej reżyserów decydowało się już na zdjęcia na cyfrze. Mój producent rok przed moim filmem zrealizował już z innym tajskim reżyserem obraz, którego budżet był bardzo ograniczony. Był on w stanie zapewnić postprodukcję mojego filmu. Po zrealizowaniu materiału był w stanie zdobyć dla projektu kolejne pieniądze. Pomyślałam więc, że to chyba jedyny sposób na zrobienie tego filmu.
- Kręciliśmy więc za własne pieniądze, nie były one do końca moje, musiałam je pożyczyć od rodziny. Oczywiście wszystko skończyło się jeszcze na etapie produkcji, nie zostało już nic na później, ale miałem przynajmniej nagrany materiał. To pomogło w zdobywaniu kolejnych dotacji. Ponownie wspomogła nas fundacja Hubert Ball, dostaliśmy też wsparcie postprodukcyjne Azjatyckiego Funduszu Filmowego, działającego przy festiwalu w Pusan. Dzięki temu mogliśmy pozwolić sobie na kopię 35-milimetrów. Tak powstał ten film. Mój montażysta cały czas uważa się za współproducenta.
Dziękuję za rozmowę.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
"Zwyczajna historia" trafi na ekrany polskich kin 11 marca 2011. Dystrybutorem filmu jest Stowarzyszenie Nowe Horyzonty.