Polska telewizja z kosmosu. Nie uwierzycie, kto wymyślił nazwę Polsat! [rozmowa z Tadeuszem Drozdą]
Tadeusz Drozda - polski satyryk, konferansjer i felietonista w jednym. To właśnie on wymyślił nazwę obchodzącej właśnie swój okrągły jubileusz stacji Polsat. W latach 90. ubiegłego stulecia prowadził na jej antenie program rozrywkowy "Dyżurny Satyryk Kraju". Prywatnie mąż Ewy, ojciec trzech córek, dziadek i... kuzyn aktora Cezarego Żaka.
Telewizja Polsat świętuje dziś swoje 30-lecie, co przywodzi na myśl historię jej powstawania, w której odegrał pan ważną rolę. Nie każdy wie, że wówczas, w 1992 roku, współtworzył pan tę pierwszą w Polsce komercyjną telewizję, co więcej - to właśnie pan wymyślił nazwę Polsat! Jak to było?
- W tamtych czasach Zygmunt Solorz był moim bliskim znajomym. Często spotykaliśmy się wraz z Piotrem Nurowskim, przedsiębiorcą, późniejszym prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, z okazji i bez okazji. Trójka kumpli, można rzec, dwóch Piotrów - bo takie jest pierwsze imię Zygmunta Solorza - i ja.
Solorz zajmował się wtedy handlem samochodami i tak się złożyło, że jego firma przynosiła spore zyski. Należało szukać kosztów i ja rzuciłem pomysł, że jak tracić pieniądze, to tylko, inwestując w telewizję. Na niebie już wtedy latały satelity, z których nawet w Polsce można było odbierać programy telewizyjne. Prosty pomysł: skoro polska telewizja z kosmosu to POLSAT - tak sobie to poskładałem. Okazało się, że biznes ten nie przyniósł, mówiąc delikatnie, strat... (uśmiech)
Zobacz też:
QUIZ: Do wygrania ogórek, Zonk, pusta koperta. Pamiętasz te hitowe teleturnieje Polsatu?
30-lecie Polsatu: Kto wystąpi na uroczystej gali?
Teledysk z okazji 30-lecia Polsatu!
Pan, jako uznany kabareciarz i aktor, zabrał się z miejsca za rozrywkę i stworzył słynny, prowadzony przez siebie program pt. "Dyżurny Satyryk Kraju", emitowany na antenie Polsatu w latach 90-tych. Jak wyglądały jego początki?
- Po rozmowie z ówczesną szefową programową Polsatu, Barbarą Pietkiewicz, obiecałem, że - zamiast pisać projekty - nagram po prostu jeden program i podyskutujemy na gotowym materiale. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dostałem pilny telefon z Polsatu, że natychmiast musimy nagrywać następne odcinki, bo ten pierwszy jest już w ramówce! Program był niedrogi, bo realizowany u mnie w domu, a mój główny partner, Janusz Rewiński, mieszkał za płotem. Niektóre odcinki Dyżurnego Satyryka można teraz obejrzeć na Youtube.
Od zawsze miał pan ten dar, by rozśmieszać ludzi?
- Już w ogólniaku założyłem kabaret o nazwie "Pratchawiec".
- Po nieudanym egzaminie do szkoły aktorskiej zdałem egzamin wstępny na Politechnikę Wrocławską, a wtedy studencki ruch artystyczny dyktował gusta Polaków. Przyjęto mnie do teatru "Kalambur", ale teatr nie wypełniał moich ambicji. W akademiku mieszkał ze mną Jurek Skoczylas, a tuż obok - student elektroniki Janek Kaczmarek. Krótko mówiąc, powstała "Elita", był rok 1969, a po dwóch latach znała nas cała Polska, głównie dzięki piosence "A mnie się marzy kurna chata". Inżynier z poczuciem humoru to najlepszy materiał na kabaretowca.
Inżynier elektryk o specjalizacji wysokie napięcia - tak brzmi dokładnie pański tytuł. O tym, że tworzy pan perfekcyjnie napięcie na scenie, to wiemy, a czy zdarzyło się panu pracować w swoim wyuczonym zawodzie?
- Z moich kolegów z politechniki niemal wszyscy nie pracowali w zawodzie. Polski system kształcenia jest tak wymyślony, że absolwent wyższej uczelni albo trafi na stanowisko urzędnicze, albo wyjedzie za granicę, by pracować zgodnie z wybranym kierunkiem. Ja wybrałem trzecie wyjście.
Nie tylko tworzył pan i realizował niezliczoną ilość programów rozrywkowych, ale również pisał do nich piosenki. Ciągnęło pana w kierunku muzyki?
- Zawsze była dla mnie istotna. Skończyłem nawet szkołę muzyczną w klasie akordeonu, ale najważniejszym elementem moich programów były monologi. Lubiłem i lubię "gadać do narodu". Dzisiaj w tej dziedzinie biją mnie na łeb panowie politycy... (uśmiech)
A pan co porabia? Bo jakoś nigdzie pana nie widać, nie słychać. Wielu widzów zadaje sobie to pytanie...
- Ja też. Nigdy nie przypuszczałem, że osiągnę status emeryta. Jak obserwowałem w amerykańskich telewizjach starszych panów, którzy, tak jak ja, prowadzili programy talk show, to myślałem, że jest to zajęcie dozgonne, bo gadania, improwizowania, wymyślania żartów się nie zapomina, tak jak jazdy na rowerze.
- Niestety, odnoszę wrażenie, że Polska jest krajem, gdzie obowiązuje zasada "bij mistrza". Im ktoś jest bardziej znany, tym bardziej chce się go pogonić. Przy każdej zmianie władzy decyzje podejmują inni ludzie, a oni też są wybitni i też mają swoje gusta.
- Obecnie pracuję niewiele, a jako człowiek leniwy znowu czekam aż ktoś mnie zmusi do roboty, może być to nawet publiczność. Zaproszono mnie ostatnio do koncertu poświęconego piosenkom Krzysztofa Krawczyka, śpiewam tam "Parostatek" (jestem autorem tekstu tego przeboju) i trochę opowiadam. Na widowni tysiące widzów i znowu poczułem lekki podmuch w plecy.
Jest pan ojcem trzech córek - robią takie ciekawe rzeczy jak pan?
- Dwie moje córki Ewa i Małgosia poświeciły się pracy dziennikarskiej, a Joanna, po niewątpliwych sukcesach w zawodzie aktorki, zaczęła pisać i reżyserować musicale. Robi to rewelacyjnie i muszę przyznać, że gotowy spektakl dopiero oglądam na premierze (nie pozwala wcześniej). "Piplaja" w teatrze Syrena i "Hotel Ritz" w teatrze w Białymstoku to są wybitne przedstawienia z ostatniego roku. Jestem niezmiernie dumny ze wszystkich dzieci.
Spełnia się pan w roli męża, ojca, dziadka. Pewnie mają w domu z panem bardzo wesoło...!
- Trzeba by o to zapytać żonę i córki, bo o ocenę wnuczek i wnuków jestem spokojny. Nie mam takiego pstryczka, którym mogę włączać i wyłączać poczucie humoru. Jest to coś takiego, co się ma cały czas albo się nie ma wcale. Odpowiedź zatem jest oczywista.
Nadal uprawia pan aktywnie sport?
- Jak najbardziej, aczkolwiek trochę to się zmieniło. Kiedyś grałem w golfa, chodząc po polu (około 8 km) z torbą na plecach, teraz jeżdżę po polu wózkiem golfowym. Obok mojego domu wybudowano hotel ze znakomitym basenem. Minimum cztery razy w tygodniu pływam (ok. 1 km), znakiem tego kondycja w normie.
Największą moją bolączką jest brak pracy i brak managera, który by mi tę pracę organizował. Ja jestem od wymyślania i występowania, a organizacją niech się zajmie fachowiec - jeszcze takiego nie spotkałem. A szkoda, bo pomysłów mam setki i zdrowie jeszcze jest.
Chciałby pan wrócić do Polsatu?
- Ja się z Polsatu nie zwalniałem, obecną przerwę traktuję jako urlop bezpłatny. I z niezmąconą życzliwością obserwuję, co się w nim dzieje, życząc z okazji jubileuszu kolejnych owocnych lat - i Polsatowi, i sobie w nim oczywiście.
Zobacz też:
Andrzej Piaseczny celebruje 30 lat Polsatu w nowym spocie
Doda o 30-leciu Polsatu: to moja ulubiona stacja
30-lecie Polsatu: Prof. Małgorzata Bogunia-Borowska o fenomenie stacji