Kulisy wielkiego sportu w telewizji. „Siłą są ludzie”
Polsat Sport wszedł na rynek polskich mediów z przytupem, od razu go rewolucjonizując. Za sprawą stacji największe piłkarskie imprezy świata – po raz pierwszy w historii naszego kraju – trafiły w ręce prywatne. Jak poradzić sobie z takim wyzwaniem? Jak wygląda praca komentatorów sportowych od kulis? Dlaczego Roman Kołtoń został zawieszony?
Jubileuszową Galę z okazji 30-lecia Polsatu na żywo prosto z Teatru Wielkiego - Opery Narodowej będzie można obejrzeć już 6 grudnia o 20:00 na antenie Polsatu, w serwisie Polsat Go oraz Interii.
Z okazji 30-lecia Telewizji Polsat Interia przeprowadziła rozmowę z Bożydarem Iwanowem i Romanem Kołtoniem - czołowymi dziennikarzami sportowymi stacji.
Jakub Żelepień, Interia: Obaj jesteście związani z Polsatem od ponad 20 lat. Ogrom czasu, a to przecież w dzisiejszym świecie nie jest takie łatwe.
Roman Kołtoń: Po tylu latach Polsat stał się dla nas rodziną, a relacje towarzyskie są tutaj nadzwyczajne. Zacząłbym jednak od tego, dlaczego w ogóle dołączyłem do tej stacji. Dyrektora Mariana Kmitę poznałem, kiedy pracował on jeszcze w TVP. W 1996 roku telewizja publiczna nie pokazywała na żywo spotkań na Euro, bo były w ramówce jakieś ważniejsze pozycje. Nam obu udało się jednak przeforsować powrót transmisji na antenę i bodaj od ćwierćfinałów znów można było oglądać mecze w czasie rzeczywistym. Marian zapamiętał mnie z tej akcji i kiedy zakładał Polsat Sport, zaprosił mnie do współpracy.
Bożydar Iwanow: Siłą Polsatu Sport są ludzie, a przede wszystkim nasz dyrektor Marian Kmita, który spina wszystko pod kątem organizacyjnym. Do tego dochodzi dobra atmosfera w zespole, bo czujemy się świetnie ze sobą w studiu, na stanowisku komentatorskim czy na dużej imprezie.
Krótko po swoim powstaniu Polsat Sport zrewolucjonizował rynek mediów sportowych w Polsce. Po raz pierwszy prywatna stacja kupiła prawa do pokazywania mundialu, a później Euro.
Roman Kołtoń: Mundial w 1998 roku i Euro dwa lata później odniosły ogromny sukces w telewizji publicznej. Prezes Zygmunt Solorz postanowił zaryzykować i kupił prawa do mistrzostw w Korei i Japonii w 2002 roku, tworząc przy okazji segment sportowy w swoim koncernie. Zarządzanie nim oddał w ręce Mariana Kmity, który już na samym początku dokonał kilku ciekawych transferów. Ja sam miałem okazję pracować w Polsacie Sport od pierwszej transmisji - to był mecz Bundesligi w sierpniu 2000 roku.
Bożydar Iwanow: Euro 2008, które pokazywaliśmy w Polsacie, jest chyba moim najmilszym wspomnieniem związanym z pracą tutaj. Stworzyliśmy studio w austriackiej wiosce Bad Waltersdorf niedaleko hotelu, w którym stacjonowała polska kadra. Był tam basen z podgrzewaną wodą termalną, w którym ludzie pływali również podczas naszych programów. Ta nasza instalacja została później uznana chyba za najlepsze studio sportowe w tamtym czasie. Mieliśmy też Zbigniewa Bońka, Jerzego Brzęczka, Marka Koźmińskiego, Tomasza Iwana, Piotra Świerczewskiego, Wojciecha Kowalczyka, Marcina Adamskiego czy Tomasza Hajtę. Wszyscy mieli ogromną wiedzę i mnóstwo kontaktów, z których często korzystaliśmy.
Roman Kołtoń: Skoro mowa o naszych ekspertach, to muszę opowiedzieć anegdotę z Euro 2008. Zbigniew Boniek lubił grać w tenisa i regularnie ogrywał wszystkich, którzy się z nim mierzyli. Tomka Hajtę rozbijał 6:0, 6:1. Porażka była dla niego tak trudna do zniesienia, że przez kilka kolejnych lat brał indywidualne lekcje i teraz jest najlepszym tenisistą wśród piłkarskich oldbojów.
W telewizjach sportowych bardzo ważne są highlightsy, więc was również o takowe poproszę. Na początek: sytuacja, w której byłem już niemal pewien, że nie dotrę na stadion na czas.
Roman Kołtoń: Wykręciłem kiedyś numer stulecia! Nie dotarłem na finał Ligi Mistrzów w Glasgow w 2002 roku. Co prawda wybrałem się na mecz prywatnie, ale wejściówkę miałem wystawioną na Polsat. Leciałem do Szkocji z lotniska Frankfurt-Hahn, a jak się okazało - był to port lotniczy oddalony od miasta o prawie 150 kilometrów. Pech chciał, że na autostradzie był ogromny korek, przez co nie zdążyłem na odlot swojego samolotu. Teraz na wszystkie lotniska świata jeżdżę kilka godzin wcześniej i spokojnie czekam na odprawę.
Bożydar Iwanow: To był mecz Olympique Lyon - Real Madryt. Pojechałem na lotnisko Okęcie i siedząc na terminalu, zobaczyłem lądujący samolot, do którego od razu podjechały wozy strażackie i karetki. Okazało się, że był to dzień, w którym kapitan Wrona wylądował bez kół. Lotnisko zostało zamknięte, więc musieliśmy znaleźć połączenie zastępcze. Pojechałem pociągiem do Poznania, a stamtąd miałem polecieć do Monachium. Niestety samolot był oblodzony, a do tego wykryto awarię na pasie startowym, przez co maszyna złapała trzygodzinne opóźnienie. Tym samym nie zdążyłem na lot z Monachium do Lyonu. Kolejna zmiana planów - poleciałem do Genewy, gdzie przesiadłem się w pociąg do Francji. Wjechałem na stadion z walizką około 20:20, ktoś podał mi kartkę ze składami i zacząłem transmisję. Kolejnego dnia o 6 rano miałem już samolot powrotny do Warszawy.
Sytuacja, w której chciałem skoczyć do gardła koledze z pracy...
Bożydar Iwanow: Takiej sytuacji chyba nie było... raczej nie. Lubimy sobie czasem podokuczać, ale znamy umiar. Pamiętam za to, że robiłem raz mecz z pewnym polskim trenerem, dla którego był to debiut na stanowisku komentatorskim. Po ostatnim gwizdku ściągnął słuchawki i powiedział: "Chyba za bardzo panu nie pomogłem". W ciągu całej transmisji wydukał z siebie kilka słów, więc pomysł okazał się nietrafiony.
Roman Kołtoń: Ja nie boję się polemiki, natomiast zawsze z argumentami. Kilka razy spięliśmy się z Tomkiem Hajtą. Byliśmy nawet zawieszeni przez dyrektora Mariana Kmitę za jedną z naszych scysji. Rozgorzała tak ostra dyskusja, że nasz szef po prostu się na nas wkurzył.
Sytuacja, w której nie mogłem opanować śmiechu na antenie?
Roman Kołtoń: W telewizji bardzo pilnuje się tego, aby nie być na antenie, nie wiedząc o tym. Różne są jednak sytuacje w życiu dziennikarza, reportera czy komentatora i czasami zdarzają się wpadki. Podczas półfinału Ligi Mistrzów Mateusz Borek wypalił do mnie na przykład: "Trzymaj się, Misiu", będąc przekonanym, że widzowie już tego nie słyszą. Tymczasem byliśmy wciąż na antenie głównego Polsatu.
Bożydar Iwanow: Takie napady śmiechu zdarzają się często, zwłaszcza kiedy jest w naszym studiu Romek Kosecki. Na 60 sekund przed wejściem na antenę lubi opowiedzieć jakiś kawał i wtedy naprawdę jest bardzo trudno zachować powagę.
Sytuacja, w której musiałem bardzo mocno improwizować na antenie?
Bożydar Iwanow: Komentowałem kiedyś mecz pomiędzy Holandią a Wyspami Owczymi - to był początek XXI wieku, więc składów nie dało się znaleźć tak łatwo w internecie. Z Holendrami sobie poradziłem, bo od lat znam dobrze ich futbol. Problem pojawił się przy drużynie Wysp Owczych. Poradziłem sobie z tym, drukując skład z poprzedniego spotkania. Odczytywałem nazwiska zawodników, nie mając przy tym pewności, czy to na pewno oni.
Roman Kołtoń: Ja miałem taką sytuację podczas słynnej konferencji Pawła Janasa, kiedy ten ogłaszał kadrę na mistrzostwa świata w 2006 roku. Byłem wówczas dziennikarzem newsowym, ale skład kompletnie mnie zaskoczył. Ba, w szoku był sam rzecznik prasowy Polskiego Związku Piłki Nożnej, który także nie wiedział o tym, co przygotował selekcjoner.
Sytuacja, w której bankiet pomeczowy był dużo lepszy niż samo spotkanie?
Roman Kołtoń: Nie jestem szczególnie imprezowym gościem, więc trudno mi przypomnieć sobie jakieś after party. Musiałbym opowiedzieć kilka niecenzuralnych historii z cyklu: ja wstaję rano, a kolega jeszcze nie poszedł spać. Ale zostawmy to.
Bożydar Iwanow: To jest odczuwalne szczególnie mocno podczas wyjazdów na mecze Fortuna Pucharu Polski do mniejszych miejscowości. Wszyscy są bardzo mili, chcą pomóc, dobrze ugościć. Taka jest specyfika tych rozgrywek.
***
Polsat Sport to jeden z najważniejszych kanałów tematycznych Telewizji Polsat. Rozpoczął regularne nadawanie 11 sierpnia 2000 roku. Dziś oferta sportowa nadawcy obejmuje nie tylko kanał Polsat Sport, ale także Polsat Sport News, Polsat Sport Extra, Polsat Sport Fight, Polsat Sport Premium 1, Polsat Sport Premium 2 i kanały PPV.
Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia