Reklama

"Życie Pi": Eyes of the Tiger

"Życie Pi" powstało na podstawie wyróżnionej Nagrodą Bookera książki pióra Yanna Martela. Wyreżyserował je Ang Lee, mający tajwańskie pochodzenie twórca "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" oraz "Tajemnicy Brokeback Mountain", dla którego jest to kolejny odcinek w trwającym od wielu lat romansie z amerykańskim przemysłem filmowym.

Młody człowiek i morze. Statek, którym szesnastoletni Pi płynie wraz z rodzicami z Indii do Kanady, zostaje zatopiony przez sztorm. Z katastrofy udaje się ujść z życiem tylko bohaterowi i grupce zwierząt, w tym tygrysowi imieniem Richard Parker. Prawo dżungli szybko zwycięża i na łodzi ratunkowej zostają dwie najwyżej postawione w łańcuchu pokarmowym istoty: człowiek i pręgowany drapieżnik. O czasie spędzonym na wodach Pacyfiku w towarzystwie wygłodniałego zwierzęcia Pi opowiada wiele lat później pewnemu pisarzowi, który odwiedza go w poszukiwaniu natchnienia.

Reklama

Brzmi to wszystko jak wodno-zoologiczna wariacja na temat "127 godzin" Danny'ego Boyle'a, w których uwięziony między dwoma skałami zwolennik sportów ekstremalnych walczył przez kilka dni o życie i zdrowy zmysły. Film Anga Lee znajduje się jednak dokładnie na przeciwnym biegunie. Zamiast adrenaliny dostajemy tu namysł i fantazję, a zamiast historii o triumfie woli nad materią - przypowieść o desperackich próbach nadania sensu tragedii.

"Oto jak uwierzyłem w Boga", inauguruje swój monolog Pi. Bogiem jest tutaj Natura. Pozostający z dala od bezpiecznych murów cywilizacji, zdany na kaprysy pogody i drżący ze strachu przed Richardem Parkerem, Pi zaczyna dopatrywać się w otaczających go dzikich siłach jakiegoś wzoru. Patrzy w oczy tygrysa i chce zobaczyć w nich nie tylko czysty instynkt, ale i duszę. Patrzy w burzowe niebo i chce wierzyć, że jest ono znakiem danym mu przez Stwórcę. W końcu od dziecka czuł w sobie głód metafizyki - w prologu dowiadujemy się, że "kolekcjonował" kolejne religie: modlił się równocześnie do Wisznu, Jezusa i Allacha.

Bohater uparcie doszukuje się w otaczającym go świecie porządku, nic dziwnego więc, że widziany jego oczami ocean zmienia się w kalejdoskop cudów i zapierających dech w piersiach obrazów. Niebo odbija się w wodzie, sprawiając wrażenie, że chłopak zawieszony jest między dwoma światami; z otchłani raz po raz wynurzają się fantastyczne stworzenia, a plankton układa się w twarze bliskich; sztormy mają apokaliptyczny rozmach. "Życie Pi" przypomina przez to dokument przyrodniczy oglądany na kwasie; jest w nim zarówno disneyowski kicz, jak i coś ponad ów kicz wyrastającego - coś, co można nazwać poezją. Ang Lee wie, jak dać masowej widowni wysokobudżetowy ogarek, a arthouse'owym pięknoduchom - płonącą tajemniczo świeczkę.

Łatwo byłoby wpaść przy takiej historii w patos lub kaznodziejską pasję. "Życie Pi" unika obu tych pułapek. Przed pierwszą chroni ją delikatna reżyseria Anga Lee. Przed drugą - narracyjna klamra i szkatułkowa budowa. Możemy uwierzyć w opowieść Pi lub uznać ją za nieco infantylną fantazję straumatyzowanego umysłu. Bez względu na decyzję, na pewno zrobi ona na widzu potężne wrażenie.

8/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Życie Pi" ("Life of Pi"), reż. Ang Lee, USA 2012, dystrybutor: Imperial - Cinepix, premiera kinowa 11 stycznia 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama