Reklama

Za garść złotych jaj

"Kot w butach 3D" ("Puss in Boots"), reż. Chris Miller, USA 2011, dystrybutor UIP, premiera kinowa 5 stycznia 2012 roku.

Kto jest samcem alfa w krainie baśni? Kto potrafi tańczyć tak, że przy nim "Dirty Dancing" wydaje się czyste? Kogo stróże prawa chcą dorwać bardziej niż Tommy Lee Jones Harrisona Forda w "Ściganym"? Odpowiedź jest jedna, ma rude futro i przeszklone oczy mangowej dziewczynki: Kot w Butach!

Kot w Butach, postać kilka lat temu wyjęta z francuskiego folkloru i przeniesiona przez scenarzystów z Dreamworks do postmodernistycznego świata "Shreka", to inkarnacja słowa "fajny". Kiedy główni bohaterowie animowanej serii o zielonym ogrze byli potykającymi się o własne nogi fajtłapami, on z dumą zajmował drugi plan, nasączając go czystym maczyzmem. Był odważny, zwinny i puchaty. Był szefem i teraz doczekał się swojego własnego filmu.

Reklama

Można by pomyśleć, że dla takiej osobowości pełen metraż to o wiele za mało, że pomieści się ona tylko w mającym osiem sezonów serialu. "Kot w butach" pokazuje niestety, że jest dokładnie na odwrót. Na początku, kiedy to tytułowy bohater dumnym głosem wymienia swoje przezwiska (obok "Rudego Zabójcy" znajduje się wśród nich także "Chupacabra"), porzuca mruczącą jeszcze z zadowolenia kotkę i okradłszy jej pana, wyrusza w drogę, trudno powstrzymać chichot, jednak z czasem uśmiech bladnie na twarzy, a do gardła podchodzi kłaczek. Co to za komedia, której bohater jest tak niepokonany, że odporny nawet na ironię?

Jego towarzyszom, pięknej Kotce i sprytnemu Humpty'emu Dumpty'emu, nie udaje się rozcieńczyć takiej meczącej na dłuższym dystansie dawki fajności, ale przynajmniej popychają go w rejony, gdzie przestaje być ona tak nieznośna - angażując bohatera w poszukiwania magicznych fasolek i gęsi znoszącej złote jaja, przenoszą go razem z całą historią na grunt westernu. Akcja pędzi tam na złamanie karku i stępienie pazurów: przez pełne brodatych zakapiorów knajpy i spalone słońcem pustkowia aż po fantastyczne twierdze, zawieszone nad chmurami i zorzą polarną.

Gdzieś po drodze, jak to u ludzi Dreamworks, baśnie zostają wymieszane w jednym mikserze i doprawione popkulturowymi cytatami. Niestety, jeśli chodzi o żonglerkę kliszami, "Kot w Butach" nie posiada tej brawury, co wszystkie części "Shreka". Można tamte filmy oskarżać o postmodernistyczną bezduszność, ale trudno im odmówić pewnej inwencji - to były naprawdę zręczne mashupy, skomponowane ponadto z najwyższej jakości sampli. Wobec tamtej galaktyki zapożyczeń i trawestacji "Kot w butach" oferuje zaledwie kilka "smaczków", z których najzabawniejsze jest skojarzenie dziecięcego domku na drzewie z "Podziemnym kręgiem".

"Kot w butach" to tylko kolejny produkt w rozrastającej się franczyzie - na tyle sympatyczny, aby podrapać go za uchem, ale posiadający zbyt wiele wad, aby zabrać go do domu.

6/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Chris Miller | Kot w butach
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy