Reklama

Wybór "Jak zostać królem" zaskakujący

Tegoroczny Oscar dla brytyjskiego filmu "Jak zostać królem" Toma Hoopera jest zaskakujący w kontekście ostatniej dekady przyznawania Amerykańskich Nagród Filmowych - ocenił Michał Chaciński, krytyk filmowy i nowy dyrektor artystyczny FPFF w Gdyni.

"Stało się coś bardzo specyficznego. Główna nagroda poszła do filmu, który kompletnie zaprzecza znanej z ostatnich lat tendencji podbijania Hollywood przez kino niezależne. W przypadku Oscarów, ale i całego amerykańskiego kina były to przecież lata przejmowania jego głównego nurtu przez filmowców, którzy są większymi eksperymentatorami. Oscary ciągle pokazywały, że to kino niezależne już nie tylko podbiło widownię, ale podbiło też samą Akademię" - powiedział Chaciński, komentując decyzje Amerykańskiej Akademii Filmowej, która w niedzielę w Los Angeles uhonorowała Oscarem "Jak zostać królem" Toma Hoopera w kategorii najlepszy film.

Reklama

"Mało tego, nagrodę zdobył film przecież nie z Hollywood, ale obraz, w którym Brytyjczycy pokazują, że potrafią tak samo, a nawet lepiej zrobić klasyczną amerykańską produkcję sprzed lat. Film Hoopera to przecież opowieść o bohaterze, który jest znaną postacią, ale ma jakieś problemy wewnętrzne. Widzowie śledzą jego perypetie do momentu jego ostatecznego tryumfu. Taka konstrukcja jest konwencją hollywoodzką znaną jeszcze z lat 30." - tłumaczył.

Film Hoopera, którego angielski tytuł brzmi "The King's Speech", zdobył też Oscary za najlepszą reżyserię (nagroda dla Toma Hoopera), najlepszą rolę pierwszoplanową (Oscar dla Colina Firtha) oraz najlepszy scenariusz oryginalny (dla Davida Seidlera).

W tym roku obraz ten, będący produkcją brytyjsko-australijską, był oceniany jako faworyt do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej; łącznie zdobył aż 12 nominacji.

Film Hoopera to historia o jąkającym się królu Wielkiej Brytanii Jerzym VI, któremu w przełamywaniu tej słabości pomaga niekonwencjonalny logopeda Lionel Logue.

Za przykłady ambitnego kina Chaciński uznał nominowane do głównej nagrody takie filmy jak "Czarny łabędź" Darrena Aronofsky'ego, "Prawdziwe męstwo" braci Ethana i Joela Coenów oraz "The Social Network" Davida Finchera o powstaniu serwisu społecznościowego Facebook.

"To są filmy, o których nikt nie miałby problemu, by powiedzieć, że to jest kino ambitne, nawet, kiedy odwołują się do kina gatunku, tak jak 'Prawdziwe męstwo' do westernu. To są twórcy, o których możemy powiedzieć, że są artystami, że oni poprzez kino próbują nam powiedzieć coś więcej o ludziach i świecie" - zauważył.

Zwrócił uwagę także uwagę na Oscara za najlepszą muzykę, którego otrzymali Trent Reznor i Atticus Ross za kompozycje do filmu "The Social Network" Davida Finchera.

"Ogromnie mnie cieszy nagroda za muzykę. Jeszcze 10 lat temu nikt by się nie spodziewał, że te dwa nazwiska: Reznor i Ross pojawią się w kontekście zdobywców Oscara. Tymczasem to jest naprawdę interesujący kawał muzyki niefilmowej, w sensie muzyki niehollywoodzkiej. A więc nie muzyki ukrywającej się gdzieś w filmie, ale napędzającej ten film. Ta nagroda jest przykładem odświeżenia sposobu myślenia Akademii o muzyce filmowej" - ocenił.

Krytyk jednocześnie negatywnie się odniósł do ceremonii wręczenia nagród, które wspólnie poprowadzili młodzi aktorzy Anne Hathaway i James Franco.

"To była w moim odczuciu kompletnie nieudana gala. Zupełnie nie zagrało to, że ją prowadzą aktorzy, którzy niby tylko czytają teksty, ale nawet nie próbują szczególnie mocno być zabawni. Cała ta gala sprawiała wrażenie, że ci którzy pojawiali się w niej na moment w charakterze gości mogli poprowadzić ją lepiej. Dotyczyło to i Billy'ego Crystala, Randy Newmana i Sandry Bullock" - ocenił Chaciński.

Sprawdź, kim są tegoroczni laureaci Oscarów!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Michał Chaciński | Social Network | Oscary | Jak zostać królem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy