Reklama

Wróblewski i Maciejewski: Przewidywalne Oscary

Krytycy filmowi Janusz Wróblewski i Łukasz Maciejewski nie byli specjalnie zaskoczeni werdyktami podczas tegorocznej gali wręczenia Oscarów:

"Uważam, że Oscar dla 'Zniewolonego' to trafny wybór. Jest to najlepszy film ubiegłego roku. Do tej pory Stany Zjednoczone nie rozliczały się z koszmarnego epizodu niewolnictwa w sposób poważny i dogłębny. Film Steve'a McQueena pokazuje odpowiedzialność w pełnej perspektywie. Pokazuje postawy białych ludzi z Południa, którzy wybudowali system niewolniczy, na którym później wzorowało się państwo nazistowskie. Ten film jest niepozornie skonstruowany. Reżyseria McQueena jest perfekcyjna. Narracja celowo jest zwolniona, poprowadzona tak, aby wymusić na widzu konkretne reakcje i uświadomić mu pewne zdarzenia" - przekonuje Janusz Wróblewski.

Reklama

"Członkowie amerykańskiej Akademii Filmowej mieli olbrzymi kłopot z nagrodzeniem 'Grawitacji'. To jest najbardziej spektakularny, widowiskowy film. Ten film powinien wygrać w każdej nieomal kategorii, ale widać, że pewne tendencje odśrodkowe, zwracające uwagę na kino artystyczne, wzięły górę. Ten film jest perfekcyjny. Pokazuje kosmos z perspektywy, na jaką kino do tej pory nie potrafiło się zdobyć. To robi wrażenie" - dodaje.

"Reżyser miał dwóch aktorów i przestrzeń. Można polemizować z tym, czy Alfonso Cuaron to najlepszy reżyser roku. Wybór był trudny, jednak wydaje mi się, że nie stało się nieszczęście.

To pierwsza rola filmowa Lupity Nyongo i wydaje mi się, że jest to ukłon Akademii w stronę czarnoskórych aktorów, którzy rzadko otrzymywali Oscary. Jest to nadzieja na karierę tej aktorki. Wydawało mi się, że w tej kategorii są kandydatki bardziej godne tej statuetki. W pozostałych kategoriach aktorskich nie ma zaskoczeń. Wszystkie nagrody zasłużone. Dobrze, że Akademia nie uległa presji związanej ze sprawą Woody'ego Allena, którego córka oskarżyła o molestowanie. Cate Blanchett, która zagrała w jego filmie, była bezkonkurencyjna. Oscar się jej należał" - stwierdził Wróblewski.

"Ceremonia była poprawna. Dziwi brak kontekstu politycznego i nawiązania do aktualnej sytuacji, mam na myśli Ukrainę. Choć może odważnym wyborem 'Zniewolonego' zaznaczono manifestację polityczną" - podsumowuje krytyk.

"Rzadko zdarza się, żeby gala rozdania Oscarów wypadła źle, ponieważ jest ona bardzo przewidywalna. Tym, co może ją wyróżniać, jest jakiś eksces - ktoś się pomyli, zdarzy się jakaś zabawna, niezaplanowana zbitka słów. W tym roku niczego takiego nie było. Również jeśli chodzi o samo rozdanie nagród. Myślę, że Ellen DeGeneres sprawnie wybrnęła z roli prowadzącej, chociaż nie jestem pewien czy na dłużej zagrzeje miejsca jako prowadząca. Raczej nie widać nikogo, kto mógłby zastąpić Billy'ego Cristala, który przez wiele lat prowadził te imprezy. Miała ona jednak kilka zabawnych momentów" - to z kolei uwaga Łukasza Maciejewskiego.

"Jeśli chodzi o to, co najważniejsze, czyli sprawy artystyczne: myślę, że było bez niespodzianek. Zawsze musi być ktoś pokrzywdzony, ktoś musi zostać w tyle, żeby mógł ktoś wygrać. Mówi się, że 'Wilk z Wall Street' i 'American Hustle' są takimi wielkimi skrzywdzonymi. Nie dziwi mnie to tak bardzo i nie doszukiwałbym się spisków w tej decyzji akademików. 'American Hustle' to idealny film pod nominację do Oscara; Amerykanie uwielbiają gatunki filmowe i renowację tych gatunków, bardzo lubią też Davida O. Russela. Nie miało to jednak wystarczającej siły, by zamienić to na statuetki. 'Wilk z Wall Street', jak myślę, był koronnym kontrkandydatem do nagród, ale była też 'Grawitacja' - film, który dla mnie jest bardzo istotnym tytułem. Nie bawiłbym się w detektywa, szukającego tego, co jest w tym filmie niezgodne z prawdą czy naukowymi sekwencjami. To kino głównego nurtu; prawdziwy mainstream. Jest to jednak bardzo nowatorski film" - opowiada Maciejewski.

"Minęły czasy, gdy zdarzały się arcydzieła; jeśli się zdarzają, to często nawet o nich nie wiemy, ponieważ powstają w egzotycznych krajach i nie mamy do nich dostępu. Bardzo ucieszyłem się z Oscara za film nieanglojęzyczny; 'Wielkie piękno' to hołd dla wielkiego kina autorskiego.

Matthew McConaughey był żelaznym kandydatem w kategorii 'najlepszy aktor'. Jeśli chcesz dostać Oscara, musisz się odchudzić, przytyć albo zagrać ciężko chorego inwalidę - historia Oscarów dostarcza wielu takich przykładów. Leonardo DiCaprio miał pecha, bo w 'Wilku z Wall Street' wyglądał świetnie. Oddałbym także szacunek Jaredowi Leto, który jako jedyny w swoim wystąpieniu wspomniał o Ukrainie. Gala odbywała się w bardzo nerwowym czasie dla nas, w Europie i wyglądała trochę tak, jakby odbywała się w 'bańce mydlanej', której takie sprawy kompletnie nie obchodzą" - tłumaczy Maiejewski.

"Natomiast McConaughey zagrał rolę, która wymagała od niego transformacji ciała. Jest on oczywiście aktorem pierwszoligowym, który dobrze odnalazł się w psychologicznych niuansach. To nie jest jednak film, o który kruszyłbym kopię. Sztandarowe, porządnie zrobione kino amerykańskie ku pokrzepieniu serc - podobnie jak 'American Hustle'. Cate Blanchett, o czym często się zapomina, jest wielką aktorką teatralną. Przypomniała o tym w 'Blue Jasmine', do którego można mieć różne wątpliwości. Na palcach jednej ręki można policzyć wielkie gwiazdy hollywoodzkie, które stale działają w teatrze a Blanchett od lat występuje w sztukach Tennessee Williamsa. Woody Allen o tym doskonale wiedział i ona wykorzystała te doświadczenia" - zdradza Maciejewski.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Janusz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy