Reklama

"W głowie się nie mieści" [recenzja]: Mikrokosmos

Jedną z największych zalet bajek jest możliwość tworzenia metafor, które w prosty sposób objaśniają zawiłości życia. W swojej animacji Pete Docter i Ronald Del Carmen starają się opowiedzieć o mechanizmach działania psychiki, o konflikcie uczuć i pracy pamięci, o rodzeniu się osobowości. Trudno wyobrazić sobie bardziej ambitny cel.

Jedną z największych zalet bajek jest możliwość tworzenia metafor, które w prosty sposób objaśniają zawiłości życia. W swojej animacji Pete Docter i Ronald Del Carmen starają się opowiedzieć o mechanizmach działania psychiki, o konflikcie uczuć i pracy pamięci, o rodzeniu się osobowości. Trudno wyobrazić sobie bardziej ambitny cel.
Kadr z filmu "W głowie się nie mieści" /materiały prasowe

W sukurs przychodzi twórcom teoria Zygmunta Freuda, ojca psychoanalizy, człowieka, który opisał ludzki umysł jako miejsce niejednorodne i niestabilne, będące polem walki między ciemnymi siłami. W ich filmie ten równocześnie ponury i poetycki obraz przekształca się w coś budzącego nieco bardziej pozytywne skojarzenia: psychika staje się tu czymś na kształt kokpitu mecha, który obsługują personifikacje różnych emocji.

Jest wśród nich Gniew, buchający ogniem klocek, jest Strach, anorektyczny i siny typek, jest Odraza, zzieleniała i wyniosła paniusia, jest też Smutek, apatyczny smerf, obnoszący nadwagę, wyciągnięty sweter i wielkie okulary. Władzę nad nimi próbuje sprawować Radość, świetlisty elf, iskierka przeskakująca między obwodami umysłu.

Reklama

To jednak nie wszystko. Całą konstrukcję uzupełniają archiwa wspomnień, które zależnie od kontekstu mogą budzić pozytywne lub negatywne odczucia, studio filmowe, w którym fabrykuje się sny, podziemia podświadomości, w których śpią upiorne klauny, i wiele innych, równocześnie cudownych i funkcjonalnych miejsc. Precyzja i rozmach tej wizji zapiera dech w piersiach. Tak naprawdę cały scenariusz podporządkowany jest stopniowemu objaśnianiu niuansów mentalnego mikrokosmosu.

Główną bohaterką jest tu Riley, jedenastolatka, która wydaje się istotą prostą w obsłudze: aby ją zadowolić, wystarczy regularna porcja zabawy i unikanie brokułów. Kiedy jednak dziewczynka zostaje zmuszona do przeprowadzki, sytuacja ulega komplikacji: dobre wspomnienia stają się źródłem melancholii, chaos wkrada się do hierarchii emocji. Radość, zdesperowana i nadaktywna, balansująca na granicy ADHD, próbuje zrobić wszystko, aby odwrócić ten proces, sprawić, żeby Riley zachowała dziecięcą beztroskę. Jest to, rzecz jasna, donkiszoteria.

Z czasem oczywiste staje się to, że konkluzja nie będzie w pełni wesoła. Riley, tak jak i obywatele jej umysłu, musi uświadomić sobie, że dorastanie jest traceniem. Że przyjaciele, zarówno ci prawdziwi, jak i wyimaginowani, w końcu opuszczą ją, dobrowolnie lub przymusowo, że upodobnią się do zapomnianych rupieci, które zalegają na strychu. Że piękne chwile nie będą zawsze na wyciągnięcie ręki, że nieustannie oddalają się od niej, zmieniają w latarnie morskie, których światło ledwie przebija się przez mgłę i ciemność. Że radość nie jest wiecznym i uniwersalnym stanem, że wraz z wiekiem wszystko staje się coraz bardziej zabarwione smutkiem. Że jedyne, co może zrobić, to iść do przodu, mając nadzieję, że nowe doświadczenia zdołają wypełnić rosnącą pustkę.

To niewiarygodne, jak wiele udało się zmieścić w tej trwającej niecałe sto minut, szalenie intensywnej, superszybkiej i hiperfajnej animacji. Tonacja filmu zmienia się tak płynnie jak nastrój Riley: dziecięcy zachwyt ściga się ze śmiechem, adrenalina mocuje się z grozą, a gdzieś z tyłu snuje się czekający na ukojenie żal.

9,5/10

"W głowie się nie mieści" (Inside Out), reż. Peter Docter i Ronaldo Del Carmen, USA 2015, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 1 lipca 2015 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy