Polityka króliczych nor
"Królik po berlińsku & Esterhazy", reż. Izabela Plucińska, Piotr Rosołowski, Bartosz Konopka, Polska 2009, Fundacja Film Polski, premiera kinowa: 4 grudnia 2009.
Głośny dokument Bartka Konopki "Królik po berlińsku" trafił właśnie do kin. Film ten, opowiadający o króliczym życiu w bezpiecznym, trawiastym schronieniu w przestrzeni między Murem Berlińskim, był już prezentowany na festiwalach w Kanadzie, warszawskim Doc Review, Krakowskim Festiwalu Filmowym, w Jihlavie i Chicago, a tam gdzie się pojawiał zdobywał nagrody. Na pewno warto skorzystać z jeszcze jednej szansy, żeby go zobaczyć, zwłaszcza, że - nie tylko film to dobry - ale także ma szanse na zdobycie Oscara.
Bartek Konopka zwrócił na siebie uwagę filmem "Ballada o kozie", w którym opisywał ludzkie historie z perspektywy sympatycznych (choć trochę śmierdzących) krętorogów. Do podobnego pomysłu sięgnął w "Króliku po berlińsku". Głos narratorki - Krystyny Czubówny (będący ukłonem w stronę filmów przyrodniczych) wprowadza nas w historię króliczej kolonii, której mieszkańcy bezpiecznie pędzili króliczy żywot w strefie zieleni między murami dzielącymi Berlin Wschodni od Zachodniego. Uszate "szaraki", choć pozbawione możliwości zmiany miejsca zamieszkania, wydawały się zadowolone ze świętego spokoju, jaki dawał im efekt uboczny ludzkiej polityki. Wraz z upadkiem komunizmu, a co za tym idzie zburzeniem muru gryzonie musiały zacząć sobie radzić poza króliczą utopią, wejść w świat niebezpieczeństw i walki o byt.
Metafora, jaką tworzy Konopka - człowieka zniewolonego przez system, ale i zażywającego wygód takiej niewoli, jest bardzo czytelna i prosta. Podniosło się nawet kilka głosów twierdzących, że zbyt prosta, wręcz przekłamująca w pewien sposób tamten okres. Takie opinie nie dziwią, kiedy padają z ust ludzi pamiętających komunizm - czy to w Niemczech, czy w Polsce, Czechach, czy na Węgrzech. Pamiętać należy jednak, że całe pokolenie odbiorców "Królika?" to ludzie, którzy nie przeżyli tego okresu. Myślę, że współcześni dwudziestolatkowie na elegancję i prostotę porównania Konopki patrzą z aprobatą. W końcu, jak dla nas, ta historia mogła dziać się 200 lat temu w Pernambuco. Brak nam tego małego kompleksu historycznego, który każe traktować z powagą opowieści o czasach walki z ustrojem.
Lekkość i jasność jaką oferuje "Królik po berlińsku" dają mu także duże fory na światowych pokazach - czego zresztą dowodzą nagrody zdobywane przez film w różnych zakątkach świata. Mam nadzieję, że przełoży się to także na nominację do statuetki Oscara.
Przy okazji kinowego seansu dokumentu Bartka Konopki dostaniemy, swego rodzaju, filmowy bonus - plastelinową animację "Esterhazy" Izabeli Plucińskiej. Reżyserka wielkim nakładem pracy (150 kilogramów plasteliny animowanych tradycyjną techniką) przeniosła na ekran książkę Irene Dische i Hansa Magnusa Enzensbergera. "Esterhazy" to sympatyczna, ale czasami gorzka, historia króliczego arystokraty, który przybywa z Wiednia, by w Berlinie szukać kandydatki na żonę. Jako że ród głównego bohatera karłowacieje od pokoleń, głównym przymiotem przyszłej małżonki jest jak największy rozmiar. Esterhazy odnajduje wymarzoną króliczycę w tej samej kolonii, o której losach opowiada Konopka.
Tak więc, dokumentalny "Królik po berlińsku" trafił do kinowej dystrybucji. W przypadku tego gatunku nieczęsto ma to miejsce. Nawet nie każdemu mieści się to w głowie. Jakiś czas temu znalazłem na jednym z filmowych forów wypowiedź internauty, dotyczącą co prawda innego filmu, ale dość adekwatną: "Nikt normalny by nie dawał dokumentu do kin i brał za to kasę jeszcze". Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią. Film Bartka Konopki ma wiele do zaoferowania, nie tylko "kinowym wyjadaczom", ale także zjadaczom kinowego popcornu (lub marchewki).
6/10