Reklama

Oscary: Pewniaki czy niespodzianki?

Przed nami najważniejsze filmowe wydarzenie roku. Czy tegoroczna ceremonia wręczenia Oscarów będzie po raz kolejny triumfem komercyjnego kina i typowo hollywoodzkich produkcji, takich jak: "Incepcja", "The Social Network" i "Jak zostać królem" czy skromniejszych, ale za to bogatszych treściowo obrazów - "Wszystko w porządku" i "Do szpiku kości"?

Po raz drugi z rzędu o tytuł najlepszego filmu będzie się ubiegać aż 10 tytułów. W ciągu poprzednich kilkudziesięciu lat ta lista była ograniczona do pięciu filmów, ale ze względu na większą ilość wartościowych dzieł Akademia postanowiła ją powiększyć.

Król Facebooka czy król Anglii

Moim zdaniem w tym roku w wyścigu o najważniejszego Oscara, przyznawanego za najlepszy film roku, liczyć się będą jedynie dwa tytuły: "Jak zostać królem" i "The Social Network". W pewnym stopniu oba obrazy są do siebie podobne. Opowiadają o wybitnych jednostkach, które czy to zmuszone okolicznościami, czy też samemu decydując o swojej roli w społeczeństwie, zmieniają życie milionów ludzi. Zarówno Jerzy VI grany przez Colina Firtha, jak i odtwarzany przez Jessy'ego Eisenberga Mark Zuckerberg, są na swój sposób liderami, jednostkami wykraczającymi ponad swoje czasy. Jednocześnie, poprzez swoje wady (odpowiednio wymowy i charakteru), są społecznymi kalekami.

Reklama

Widzowie kochają oglądać historie, jak te przedstawione w obu filmach, a członkowie Amerykańskiej Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej uwielbiają za nie nagradzać Oscarami. Która produkcja spodobała się im bardziej? Gdyby kierować się innymi głosami ekspertów w Europie i za Oceanem, to warto zauważyć, że amerykański Złoty Glob za najlepszy dramat powędrował do "The Social Network", natomiast brytyjską nagrodę BAFTA zdobył film "Jak zostać królem".

Myślę, że głosy członków Akademii też mogą być podzielone i o zwycięstwie jednego bądź drugiego obrazu mogą w tym roku decydować detale. O wiele łatwiejsza wydaje mi się decyzja, o przyznaniu Oscara za najlepszą reżyserię. Według mnie otrzyma ją reżyser "The Social Network", David Fincher (dostał już Globa i BAFTĘ).

Twórca takich dzieł, jak "Siedem", "Podziemny krąg" czy "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" od dawna uznawany jest za jednego z najzdolniejszych twórców współczesnego kina i chyba nadszedł wreszcie czas, żeby został za to odpowiednio nagrodzony. Co ważne, rywalizujący z nim artyści (Tom Hooper, David O. Russell, Darren Aronofsky), są w większości młodymi, niezwykle uzdolnionymi reżyserami, którzy w najbliższej przyszłości z pewnością będą mieli swoje kolejne oscarowe szanse. Jedynie bracia Coen to w piątce nominowanych starzy wyjadacze, którzy chociaż są ulubieńcami Akademii, to w tym roku będą się musieli obejść smakiem. Podobnie zresztą, jak ich najnowszy film - "Prawdziwe męstwo", który mimo aż dziesięciu nominacji raczej nie powtórzy oszałamiającego sukcesu obrazu "To nie jest kraj dla starych ludzi".


Pewniaki czy niespodzianki

Fincher zapewne dostanie więc Oscara, a jego film jest faworytem także w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany. Jego twórca Aaron Sorkin może nie ma aż takich szans na zwycięstwo, ale zagrozić mogą mu co najwyżej wspomniani bracia Coen lub, co bardziej prawdopodobne, Debra Granik i Anne Rosellini, których film "Do szpiku kości" jest także jedną z dziesięciu produkcji, ubiegających się o najważniejszą statuetką pokrytego 24-karatowym złotem rycerza. Osobiście trzymam kciuki za tę niezależną produkcję, która wygrała już m.in. zeszłoroczny festiwal w Sundance i w której można zobaczyć odmienny wizerunek Ameryki, niż ten prezentowany w pełnym blichtru kinie hollywoodzkim.

Podobnie jak "The Social Network" jest faworytem w kategorii scenariusz adaptowany, tak "Jak zostać królem" najpewniej zgarnie Oscara za scenariusz oryginalny. Chociaż akurat w tej kategorii walka jest o wiele bardziej wyrównana. Zwłaszcza, że w wypadku, gdyby obraz Finchera zgarnął najważniejsze statuetki (za film i reżyserię), to statuetka dla scenarzysty "Jak zostać królem", Davida Seidlera, byłaby swego rodzaju nagrodą pocieszenia dla tego filmu. Groźnym konkurentem wydaje się jednak być "Wszystko w porządku" Lisy Cholodenko, skłaniająca do przemyśleń komedia o dosyć nietypowym modelu rodziny (dwie lesbijki i dwójka dzieci), bo tego typu produkcje często w ostatnich latach bywają w tej kategorii nagradzane (wystarczy podać przykład "Małej miss" czy "Juno").


Władcy scen, pałaców i ringów

W kategoriach aktorskich sprawa wydaje się jeszcze prostsza. Chyba nie ma możliwości, żeby statuetki za pierwszoplanowe role nie powędrowały do Colina Firtha i Natalie Portman. Oboje zgarnęli dotąd niemal wszystkie nagrody, jakie przyznawane są przed Oscarami i Akademia raczej się z tej tendencji nie wyłamie. Firth sam zresztą przyznał, że: "Wygląda na to, że w gronie członków Amerykańskiej Akademii Filmowej panuje przekonanie, że jeśli grasz kogoś chorego, chromego albo niepełnosprawnego, to spełniasz jakieś niepisane wymagania do tej nagrody". Aktor zresztą już w zeszłym roku zasługiwał moim zdaniem na statuetkę za rolę w 'Samotnym mężczyźnie". W tym roku sytuacja raczej się już nie powtórzy, choć Bridges także i tym razem jest nominowany. Firthowi jest w stanie zagrozić jeszcze Eisenberg i Franco, ale obaj są jeszcze młodzi i będą mieć jeszcze swoje szanse, co głosujący z pewnością wezmą pod uwagę.

Jeszcze większym faworytem niż Firth zdaje się być w swojej kategorii Natalie Portman. Aktorka w filmie "Czarny łabędź" nie tylko musiała nauczyć się wyglądać wiarygodnie na baletowej scenie, ale zmuszona była również do uformowania odpowiedniej sylwetki (oficjalne komunikaty mówią o utracie 10 kilogramów i diecie, opierającej się jedynie na jedzeniu marchewek i migdałów). Takie poświęcenia Akademia uwielbia i jeśli nagle nie postanowi skierować się w stronę dwóch doświadczonych aktorek: Nicole Kidman i Annette Bening, to młode Michelle Williams i Jennifer Lawrence z pewnością jej nie zagrożą.

W kategorii ról drugoplanowych także są wyraźni faworyci. Jeśli Christian Bale nie dostanie Oscara za "Fightera" to podejrzewam wręcz, że publiczność w Kodak Theatre przyjmie ten werdykt z podobnym wzburzeniem, które towarzyszyło porażce Mickeya Rourke'a ("Zapaśnik") z Seanem Pennem ("Obywatel Milk") w 2009 roku. Oczywiście nie odmawiam także szans genialnemu Geoffrey'owi Rushowi, ale on w odróżnieniu od Bale'a Oscara już ma. Wśród kobiet Oscar przypadnie najpewniej którejś z grających w "Fighterze" aktorek: Melissie Leo lub Amy Adams. Większe szanse ma ta pierwsza, choć w szranki z nią może też stanąć grająca niezwykle podobną rolę w "Królestwie zwierząt" Jacki Weaver.


Dominacja "Incepcji"?

W kategoriach technicznych z całą pewnością powinna dominować spektakularna "Incepcja" Christophera Nolana. Oscary za dźwięk, montaż dźwięku, scenografię, efekty specjalne czy muzykę, to o nie najprawdopodobniej zawalczy widowiskowy film, w którym poprzez ludzki umysł i sny kradnie się idee.

Oczywiście wspomniane wcześniej obrazy, walczące o najważniejsze Oscary wcale nie muszą uznać wyższości "Incepcji", dlatego zarówno "Jak jesteś królem" czy też "The Social Network", również w tych kategoriach mogą liczyć na nagrody.

Jedną lub dwie statuetki powinien też zdobyć obraz Tima Burtona "Alicja w krainie czarów". Scenografia i dekoracje oraz kostiumy budziły zachwyt zwłaszcza na trójwymiarowym ekranie i członkom Akademii tez z pewnością przypadły do gustu.

Jeśli chodzi o pozostałe liczące się Oscary to najlepszą animacją zostanie zapewne "Toy Story 3". będzie to zresztą w dużej mierze nagroda za całokształt dla twórców, którzy wychowali na swoich filmach kilka pokoleń dzieciaków. Podobnie jak swego czasu "Ojciec chrzestny", "Powrót do przeszłości", "Władca pierścieni" czy "Matrix", "Toy Story" "Toy Story 3" zostało kolejną trylogią i co ważne - pierwszą animowaną, która przejdzie do historii kina.

Co do filmów nieanglojęzycznych to nasz reprezentant - "Wszystko co kocham' Jacka Borcucha odpadł w przedbiegach, dlatego pozostaje nam jedynie kibicować europejskim produkcjom duńskiemu "In a Better World" ("Haevnen") Susanne Bier i greckiemu obrazowi "Kieł" Giorgosa Lanthimosa. Farorytem jest tu jednak meksykański "Biutiful" Alejandro Gonzáleza Inárritu, twórcy tak wybitnych produkcji jak: "Amores perros", "21 gramów" i "Babel".


O tym, kto rzeczywiście zdobędzie Oscary będzie można się już przekonać w nocy z niedzieli na poniedziałek (27/28 lutego). Zapraszamy na relację z uroczystości na stronach INTERIA.PL.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama