Reklama

Marta Żmuda Trzebiatowska: Ulubienica Polaków

Marta Żmuda Trzebiatowska kilka lat temu szturmem zdobyła serca widzów. Okładki, wywiady i... nagle cisza. Przez ostatni rok zbierała siły, by teraz, rolą Joanny w "Chichocie losu", w wielkim stylu powrócić na sam szczyt.

W jaki sposób przygotowywałaś się do roli Joanny w serialu "Chichot losu"?

- Przed rozpoczęciem zdjęć mieliśmy próby z reżyserem, w trakcie których długo rozmawialiśmy na temat scenariusza i bohaterów. Musieliśmy dokładnie ustalić system pracy z serialowymi dziećmi, zależało nam na tym, aby zagrały naturalnie. To moja trzecia praca z teamem Maciej Dejczer - Jarosław Żamojda, i mniej więcej wiedzieliśmy, czego możemy się po sobie spodziewać. Jednocześnie bardzo dbaliśmy o to, aby moja bohaterka nie przypominała żadnej z wcześniej kreowanych przeze mnie postaci.

Reklama

Grana przez ciebie Joanna kalkuluje, ocenia na zimno. Lubisz grać takie chłodne, niedostępne kobiety?

- Lubię grać złośnice, które trzeba poskramiać, kiedy amplituda uczuć na przemian rośnie i gwałtownie spada. Nie przepadam za monotonią, wtedy szybko zaczynam się nudzić. Role uległych dziewcząt są dla mnie mało interesujące. Klara ze 'Ślubów panieńskich' czy grana przeze mnie teraz Joanna w 'Chichocie losu', to bohaterki złożone, o trudnych i bardzo wyrazistych charakterach. Temperamentne, do 'utemperowania'.

Trudno zagrać miłość w takim serialu jak "Chichot losu"?

- W serialach, filmach czy teatrze jest podobnie. Traktuję tego rodzaju wyzwanie jak zadanie aktorskie. Bywają partnerzy, z którymi gra się łatwiej sceny miłosne, gdyż szybciej można nawiązać nić porozumienia, i tacy, z którymi trudniej. To zależy od wielu czynników: scenariusza, reżysera, tak zwanej chemii, atmosfery na planie. Tutaj na przykład najtrudniej było mi zagrać scenę finałową z ostatniego, trzynastego odcinka.

Dlaczego?

- Oczywiście nie zdradzę, o co w niej chodzi, gdyż odebrałabym przyjemność śledzenia losów Joanny i pozostałych bohaterów. Mój problem polegał głównie na tym, że miałam inną wizję tej sceny niż reżyser - to po pierwsze. Po drugie - niewielu widzów pewnie zdaje sobie sprawę, że w serialu czy filmie nie kręci się scen chronologicznie. Tę akurat realizowaliśmy w pierwszym miesiącu naszej pracy, kiedy tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze, jak wyklarują się pewne wątki oraz relacje między bohaterami.

- Mam jednak nadzieję, że ten dyskomfort to tylko moje subiektywne odczucie, a widzów nie zawiedzie zarówno sam serial, jak i jego zaskakujący finał.

Z Martą Żmudą Trzebiatowską rozmawiał Artur Krasicki.

Jeśli chcesz wiedzieć więcej o swoich ulubionych produkcjach, zajrzyj na wortal Świat seriali.pl

Chcesz obejrzeć swój ulubiony serial, film, teleturniej? Sprawdź nasz program telewizyjny - mamy na liście ponad 200 stacji!

Więcej czytaj w magazynie "Świat Seriali"

Świat Seriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy