Reklama

"Maria, królowa Szkotów" [recenzja]: Gra o tron

Od pierwszych przecieków z planu starcie Saoirse Ronan i Margot Robbie, dwóch najgorętszych nazwisk młodszej ligi Hollywood, budziło emocje. Jako Maria Stuart i Elżbieta I, rywalizujące ze sobą królowe, aktorki otrzymały pole do popisu, które zaowocować mogło deszczem nagród. Kinowy debiut uznanej reżyserki teatralnej Josie Rourke nie był jednak w stanie dorównać talentowi swoich gwiazd. Oscarów nie będzie.

Od pierwszych przecieków z planu starcie Saoirse Ronan i Margot Robbie, dwóch najgorętszych nazwisk młodszej ligi Hollywood, budziło emocje. Jako Maria Stuart i Elżbieta I, rywalizujące ze sobą królowe, aktorki otrzymały pole do popisu, które zaowocować mogło deszczem nagród. Kinowy debiut uznanej reżyserki teatralnej Josie Rourke nie był jednak w stanie dorównać talentowi swoich gwiazd. Oscarów nie będzie.
Margot Robbie w scenie z filmu "Maria, królowa Szkotów" /materiały prasowe

Oczywiście, "Maria, królowa Szkotów" nie jest złym filmem. Choć wątpliwości budzi dobór filmowych środków, historia Marii to w dużej mierze "samograj" - poruszająca opowieść o kobiecie zniszczonej przez zazdrość i lęk męskiego świata władzy. Choćby dlatego dzieło Rourke ogląda się bez specjalnego znudzenia, szczególnie, gdy w centrum pojawia się wątek skomplikowanych relacji między Marią a Elżbietą. Obie panie, mimo że skrajnie od siebie różne, miały ten sam cel - utrzymać w rękach koronę, podczas gdy tłum zawistnych mężczyzn próbował im ją wyrwać.

Reklama

Twórcy wybierają jednak niezbyt dobrą taktykę, by opowiedzieć ich historię. Zamiast skupić się na tym feministycznym motywie z dziejów Anglii i Szkocji, scenarzyści Michael Hirst i Beau Willimon chcą upiec kilka pieczeni na jednym ogniu - i kilkadziesiąt lat życia Marii upchnąć w niespełna dwugodzinnym filmie. Poruszone zostają co najmniej trzy interesujące epizody z historii królowej, z których każdy zasługuje na osobny film. To nie tylko relacja Marii z Elżbietą, ale także trudne małżeństwo z mężczyzną o skłonnościach homoseksualnych czy zdrada ze strony przyrodniego brata.

Ponieważ to nie jedyne zasugerowane w filmie tematy, nie jest niespodzianką, gdy do "Marii, królowej Szkotów" wkrada się frustrujący chaos, który nie pozwala w pełni delektować się ekranową opowieścią. Reżyserka jest zmuszona skakać z wątku w wątek, równocześnie próbując panować nad wymykającą się z jej rąk materią fabularną. Zamiast kameralnego dramatu psychologicznego film przeradza się w niespełniony pomnik ku chwale Marii - by przekonać nas, że Maria na ten pomnik zasługuje twórcy nie mają jednak ani pomysłu, ani czasu.

Tytułowa królowa finalnie okazuje się postacią dość... papierową. Hasając po znaczących punktach w jej biografii, nigdy nie zgłębiamy się tak naprawdę w jej psychikę - nie dane nam zrozumieć jej zachowań, poznać lęków czy wytłumaczyć decyzji. Reżyserka zadowala się pozorem i powierzchownością - o tym, że Maria jest dobrą królową ma świadczyć to, że jest żywiołowa, pewna siebie, szczera i uśmiechnięta. Jaką miała koncepcję na władzę? Dlaczego budziła tak skrajne emocje? Czemu Elżbieta traktowała ją jako swoje największe zagrożenie? I jakie były relacje Marii z najbliższymi ludźmi? Tego twórcy nam nie tłumaczą. Po seansie i tak większość widzów będzie musiała szukać pocieszenia (i odpowiedzi) w książkach do historii.

W pozostałych aspektach "Maria, królowa Szkotów" to zrealizowane zgodnie z klasycznymi przepisami widowisko kostiumowe. Prosta, chronologiczna konstrukcja, rama wyznaczona przez wykonanie wyroku na Marii i brak formalnych szaleństw stawiają film Rourke w ogromnym kontraście choćby do rozbijającej bank z nagrodami "Faworyty" Giorgosa Lanthimosa. Mało oryginalna, ale sprawdzona konstrukcja przynosi jednak wyczekiwany efekt w emocjonalnym finale. Trzeci akt widowiska ogląda się z zapartym tchem - twórcy wiedzą bowiem, kiedy odpalić armaty patosu. Równie duże wrażenie wywiera strona realizacyjna: scenografia, kostiumy czy charakteryzacja stawiają "Marię, królową Szkotów" na półce z najlepszymi.

Tym, co napędza film są jednak, co oczywiste, występy Ronan i Robbie. "Maria, królowa Szkotów" to tak naprawdę ich aktorski "showcase", filmowy neon z napisem "patrzcie, jaka jestem dobra". Choć żadna z gwiazd nie gra u Rourke swojej najlepszej roli, ich prowadzona na dystans rywalizacja budzi szczery podziw. Jedyna konfrontacja twarzą w twarz Marii i Elżbiety to natomiast najlepsza scena filmu. Twórcy długą każą nam czekać na bezpośrednie starcie obu aktorek, ale gdy do niego dochodzi - cóż, czapki (tudzież korony) z głów. Szkoda jedynie, że do tego momentu dotrwają tylko najwytrwalsi widzowie. Mniej wytrwali niech wiedzą - jest czego żałować. A Ronan i Robbie mogą z pełną satysfakcją dołożyć kolejny szlachetny kamień na swoim aktorskim diademie.

5,5/10

"Maria, królowa Szkotów", reż. Josie Rourke, USA, Wielka Brytania 2019, dystrybutor: UIP, premiera kinowa 25 stycznia 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Maria królowa Szkotów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy