Reklama

"La La Land" [recenzja]: Musical w stylu retro

Pierwszy sprawdzian naszej wyrozumiałości twórcy "La La Land" przeprowadzają już w otwierającej film sekwencji na kalifornijskiej autostradzie. W popisowym kawałku "Another Day of Sun" grupa nieznanych sobie osób zaczyna, ot tak tańczyć i śpiewać wśród morza stojących w korku aut. Postacie kręcą piruety, robią szpagaty, skaczą i klaskają w takt żywiołowej melodii. Jeśli Waszym zdaniem, brzmi to jak opis najwspanialszej rzeczy na świecie, to znak, że "La La Land" jest dla Was stworzony.

Pierwszy sprawdzian naszej wyrozumiałości twórcy "La La Land" przeprowadzają już w otwierającej film sekwencji na kalifornijskiej autostradzie. W popisowym kawałku "Another Day of Sun" grupa nieznanych sobie osób zaczyna, ot tak tańczyć i śpiewać wśród morza stojących w korku aut. Postacie kręcą piruety, robią szpagaty, skaczą i klaskają w takt żywiołowej melodii. Jeśli Waszym zdaniem, brzmi to jak opis najwspanialszej rzeczy na świecie, to znak, że "La La Land" jest dla Was stworzony.
Emma Stone i Ryan Gosling w filmie "La La Land", który otrzymał aż 14 nominacji do tegorocznych Oscarów /materiały prasowe

Nowe dzieło Damiena Chazelle'a ("Whiplash") w całości cechuje się takim właśnie oderwaniem od rzeczywistości, charakterystycznym dla klasycznych musicali, na których reżyser się wzoruje. Prosta opowieść o uczuciu między początkującą aktorką Mią (Emma Stone) i niespełnionym muzykiem Sebastianem (Ryan Gosling) to przykład kina, które można określić słowem "wdzięczny". Słodko-gorzka, bajkowa przypowiastka o cenie sukcesu, spełnianiu marzeń i wyborach, które czekają nas po drodze, służąca jako barwna przypominajka, że nigdy nie można mieć w życiu wszystkiego.

"La La Land" daleko jednak do przygnębiającego moralitetu. Choć film niejeden raz wpędzi Was w melancholijny nastrój, jest przede wszystkim pochwałą ludzkiej pasji, wyrwaną jakby z innej kinowej epoki. Tę pasję i głęboką miłość do starego kina czuć tutaj w każdym kadrze, każdym geście i w każdej piosence. Rzadko używane współcześnie środki filmowe, takie jak wyciemnienia czy szwenki, stanowią w "La La Land" podstawowe spoiwo między scenami. Retro-atmosferę podkreślają też fenomenalne jazzowe kompozycje, stylowe kostiumy głównych bohaterów i pomysłowa, choć bardzo oszczędna scenografia.

Reklama

Gdy doda się do tego natychmiast przywołujący lata 50. i 60. poprzedniego stulecia system CinemaScope, który zastosowano przy produkcji filmu, nawiązującą do dzieł mistrzów gatunku pracę kamery oraz kilka energicznych choreografii rodem z "Deszczowej piosenki", wyłania się obraz filmu zupełnie niezwiązanego z teraźniejszością. Rozgrywająca się w dzisiejszym Los Angeles historia Mii i Sebastiana jest jednak tak uniwersalna, że cały ten sentymentalizm staje się dla niej jedynie uroczym dodatkiem. Tym bardziej wymownym, że każdy z twórców i aktorów wzbogacił fabułę musicalu o swoje wspomnienia zza kulis Hollywood.

Popkulturowe nawiązania nie są jednak w stanie zagłuszyć przekonania, że "La La Land" to film z cyklu "style over substance". Pięknie wystylizowany, nastrojowy i najzwyczajniej w świecie ładny, ale zdecydowanie za mało treściwy. Z rozwlekłego wątku miłosnego zalatuje banałem, finałowa sekwencja ma w sobie dużo pretensjonalności, a poruszone tematy, choć budzą emocje, nie są niczym odkrywczym. Retro-klimat robi swoje, lecz z czasem nieco też uwiera, zwłaszcza, gdy reżyser nadużywa tradycyjnych środków w niezrozumiały sposób.

Emma Stone i Ryan Gosling, wprawieni w graniu kochanków (m.in. "Kocha, lubi, szanuje"), również nie do końca spełniają pokładane w nich nadzieje. Są uroczy, a swoją chemią mogliby obdzielić pół Kalifornii, ale nie grają w gruncie rzeczy nic ponad to, do czego nas wcześniej przyzwyczaili. Z piosenkami radzą sobie wyśmienicie, choć też się nie przepracowują - klasycznych musicalowych wstawek w "La La Land" jest zaledwie kilka i to głównie w pierwszej, znacznie żywszej części. Natomiast wraz z rozwojem akcji i skupieniem na bardziej melodramatycznych epizodach, tempo akcji siada. Po seansie nie da się oprzeć wrażeniu, że czegoś w filmie zabrakło - chociażby mocnej puenty.

Kto kocha musicale i kupuje tę roztańczoną konwencję nie powinien jednak mieć "La La Land" wiele do zarzucenia. Numery wokalne zwalają z nóg, palce po paru chwilach same zaczynają wystukiwać rytm, a wesoła aura na ekranie udziela się i na widowni. Poza tym duetu Emma Stone - Ryan Gosling trudno nie doceniać. Podczas gdy panie będą rozwodzić się nad wrodzonym magnetyzmem Goslinga, panowie mogą podziwiać nieziemski czar Stone. Dla każdego coś dobrego.     

7/10

"La La Land", reż. Damien Chazelle, USA 2016, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 20 stycznia 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: La La Land
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama