Reklama

Kubańskie "bolero", czyli o miłości w rytmie jazzu

"Chico i Rita", reż. T.Errando, J.Mariscal, F.Truebao; Wielka Brytania/Hiszpania 2010, dystrybutor Gutek Film, premiera kinowa 1 lipca 2011 roku.

Jak na melodramat przystało, przystojny Kubańczyk Chico poznaje piękną Kubankę Ritę i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Oczywiście w trakcie koncertu, kiedy boska śpiewaczka czaruje publiczność swoim niebiańskim głosem. Niestety bezlitosny los rozdziela zakochanych i ich miłość zostaje wystawiona na długotrwałą, ciężką próbę. Brzmi jak standardowy nudny film o latynoskiej parze tragicznych kochanków, którzy koniec końców powrócą do siebie i rozstaną jeszcze kilka dobrych razy.

W przypadku filmu "Chico i Rita" każde najmniejsze nawet streszczenie fabuły może być złudne. Mamy bowiem do czynienia z jedną z najlepszych i najbardziej odważnych animacji kinowych ostatnich lat, która oprócz warstwy romansowej została osadzona w erze havańskiej sceny muzycznej lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Kubańskie rytmy, amerykański jazz i nostalgiczna animowana historia miłosna - "Chico i Rita".

Reklama

Banalne love story. Kubański pianista Chico zakochuje się ze wzajemnością w pieśniarce Ricie, z którą brawurowo wygrywają konkurs muzyczny i dostają angaż w słynnym klubie Tropicana w Havanie. W roku 1948 na Kubie dominują "Jankesi i Jankeski", którzy oprócz relacji stricte towarzyskich ułatwiają Kubańczykom wyjazd do wymarzonego Nowego Jorku. Szansę na zrobienie muzycznej kariery dostaje również Rita, która do końca walczy o swojego ukochanego, niestety bezskutecznie. Po wyjeździe do Ameryki Rita zostaje gwiazdą, występuje w słynnych nowojorskich Palladium i Radio City Music Hall. Za nią podąża niestrudzony Chico, który wciąż wierzy, że powrót do ukochanej jest możliwy. Po licznych perypetiach w Paryżu, Hollywood, Las Vegas i po tragicznej deportacji na Kubę rządzonej już przez Fidela Castro Chico i Rita spróbują ostatni raz się odnaleźć.

Oprócz genialnej muzyki takich gwiazd, jak Chano Pozo, Charlie Parker, czy Dizzy Gillespie ta hiszpańska animacja fascynuje przede wszystkim aurą nieistniejącego świata przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Przedrewolucyjna Kuba z okresu Batisty, jazzowy Nowy Jork i Paryż, w konsekwencji komunistyczny reżim na wyspie to tylko przedsmak prawdziwych atrakcji.

Animacja trójki reżyserów zachwyca, porusza i czasami wręcz zaskakuje odwagą, tak jak w przypadku scen seksualnych, które wręcz intrygują. I choć historia Chico i Rity to jedna z wielu "miłostek", które dostrzegło kino, w tym przypadku warto zwrócić uwagę, iż pod warstwą melodramatycznego banału kryje się odrobina historii kubańskich emigrantów, trudnych powrotów w okresie rewolucji 1959 i niezapomniany świat muzyki jazzowej. W ramach filmowej niespodzianki jest nawet Wim Wenders i jego "Buena vista social club".

Jedna z najbardziej czarujących i efektownych pełnometrażowych animacji ostatnich lat! Co do tego nie mam wątpliwości.

8/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rytmy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama