Reklama

"Kapitan Phillips": Żegluga po Oscara [recenzja]

Przebieg fabuły "Kapitana Phillipsa" jest nader oczywisty. Paul Greengrass sięga po historię, którą zdążyły już przetworzyć media i sztuka - amerykańskiego marynarza porwanego przez somalijskich piratów.

Tytułowy bohater wydał już książkę wspomnieniową i stał się bohaterem udanego skandynawskiego "Porwania" Tobiasa Lindholma. Przed amerykańskim reżyserem stanęło więc trudne zadanie: sprzedać historię kilkakrotnie już opowiadaną. Dla Greengrassa, jak zwykle, wykonanie go było bułką z masłem.

Reżyser "Lotu 93" talentem popisuje się od pierwszych scen filmu, kiedy przedstawia atak somalijskich piratów na statek towary USA . To mistrzostwo w zabawie w kotka i myszkę. Kiedy oglądamy, jak czarne charaktery w pędzącej łodzi siedzą kontenerowcowi dowodzonemu przez tytułowego bohatera na ogonie, Greengrass tak dynamizuje montaż, że widz czuje się, jakby sam stał za sterem uciekającego statku.

Reklama

To sceny wizualnie ubogie, nie mające w sobie żadnego magnetyzmu. Pomysłowy reżyser wytwarza go więc w innym sposób, gwałtownie przeplatając ze sobą twarze spoconych marynarzy i podnieconych piratów z ujęciami tryskającej wody i tablicami rejestracyjnymi. Napięcie jest tu większe niż w najbardziej gorących telewizyjnych doniesieniach o porwaniu prawdziwego Richarda Phillipsa; ociera się o mistrzostwo, jakie Greengrass osiągnął w trzeciej części przygód Jasona Bourne'a kręcąc ujęcia z ręki.

Brytyjczyk wykazuje nie tylko ciągłość formalną za swoimi poprzednimi dziełami, ale też tematyczną, serwując nam w "Kapitanie Phillipsie" po raz kolejny zderzenie kultur. Tak jak w "Green Zone", tak i tu okazuje się, że antagonistów więcej łączy, niż dzieli. Zarówno amerykańscy marynarze, jak i somalijscy korsarze mają wspólny cel i tę samą motywację - pieniądze. Niezależnie od tego, czy są wyposażeni w nowoczesny tankowiec, czy dokonują abordażu za pomocą prymitywnej łodzi, są tylko trybikami w cynicznej maszynie: mając nad sobą szefów, których rozkazy wykonują, ryzykują życie w imię ekonomicznych wartości.

W tym aspekcie interesująco wypada scena, w której tytułowy bohater po odparciu pierwszego ataku piratów, utwierdza swoją załogę w przekonaniu, że ta działa w imię dobra ojczyzny, a jeśli komuś się ta perspektywa nie podoba, zaprasza do swojego pokoju dopełnić formalności niewypełnienia warunków kontraktu.

W ten sposób Somalijczycy i Amerykanie stają się równowartościowymi postaciami, a Greengrass udowadnia, że wciąż potrafi bezbłędnie połączyć rozrywkę z refleksją. Tej drugiej nie brakuje zwłaszcza, kiedy patrzy się na Toma Hanksa. Bukmacherzy nie mają wątpliwości, że za zmianę wizerunku - zapuszczoną brodę i stracone kilogramy, czeka go statuetka Oscara. Hanks odgrywa swojego bohatera jako człowieka, który nie może dopuścić do siebie myśli o poniesionym fiasku. Chce poświęcić siebie, bo tylko w ten sposób może wykonać inny cel - zagwarantować bezpieczeństwo załodze. Greengrass co prawda w taki sposób naświetla jego postać, żeby widz nie miał wątpliwości, że obcuje z bohaterem. Tymczasem po seansie w głowie wciąż świdruje pytanie: bohater czy ofiara?

7/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Kapitan Phillips", reż. Paul Greengrass, USA 2013, dystrybutor: UIP , premiera kinowa: 8 listopada 2013

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy