Reklama

"Green Book" [recenzja]: Film z sercem

Gdyby na początku 2018 roku ktoś powiedział mi, że najcieplejszą komedię nadchodzącego okresu zimowego zrealizuje Peter Farrelly, uśmiechnąłbym się z niedowierzaniem. Odpowiadał on przecież wraz ze swoim młodszym bratem Bobbym za takie hity, jak "Głupi i głupszy" czy "Sposób na blondynkę". Poziom humoru był tam często toaletowy, a bohaterowie kierowali się zwykle najniższymi pobudkami (żeby nie było - uwielbiam te filmy). "Green Book" przypomina rewers wspomnianych wcześniej dzieł. Główne postaci są bez wyjątku sympatyczne, a zaprezentowanego poczucia humoru nie sposób nazwać wulgarnym. Natomiast wszelki niedostatki reżyserskie i realizacyjne zostają nadrobione tonami pozytywnych uczuć, które wręcz wylewają się z ekranu.

Gdyby na początku 2018 roku ktoś powiedział mi, że najcieplejszą komedię nadchodzącego okresu zimowego zrealizuje Peter Farrelly, uśmiechnąłbym się z niedowierzaniem. Odpowiadał on przecież wraz ze swoim młodszym bratem Bobbym za takie hity, jak "Głupi i głupszy" czy "Sposób na blondynkę". Poziom humoru był tam często toaletowy, a bohaterowie kierowali się zwykle najniższymi pobudkami (żeby nie było - uwielbiam te filmy). "Green Book" przypomina rewers wspomnianych wcześniej dzieł. Główne postaci są bez wyjątku sympatyczne, a zaprezentowanego poczucia humoru nie sposób nazwać wulgarnym. Natomiast wszelki niedostatki reżyserskie i realizacyjne zostają nadrobione tonami pozytywnych uczuć, które wręcz wylewają się z ekranu.
Kadr z fimu "Green Book" /materiały prasowe

Frank Vallelonga (Viggo Mortensen), dla przyjaciół Tony Wara, jest poczciwym ojcem rodziny. Pracuje jako ochroniarz w prestiżowym klubie. Wie, co zrobić, by zbliżyć się do lokalnych grubych ryb i jak w łatwy sposób zarobić kilka dolarów więcej. Gdy klub zostaje zamknięty na czas remontu, Tony potrzebuje nowej pracy. Nieoczekiwanie zwraca się do niego czarnoskóry muzyk, doktor Don Shirley (Mahershala Ali). Planuje on tournée po południowych stanach i potrzebuje kierowcy/ochroniarza. Chociaż Tony'emu nie uśmiecha się praca dla Afroamerykanina, pieniądze są zbyt dobre. Podróż nieoczekiwanie zbliża do siebie obu mężczyzn.

Reklama

Bohaterowie "Green Book" stanowią podręcznikowy przykład idealnie niedobranego duetu. Posiadający kilka doktoratów Shirley jest chorobliwie wyczulony w kwestii etykiety. Tony jest osobą raczej prostą, ale nie odczuwającą z tego powodu żadnego wstydu. Shirley ma wiedzę, ale nie potrafi radzić sobie z ludźmi. Tony nie ma problemu, by dogadać się z wrogo nastawionymi miejscowymi i wyjść z najgorszej sytuacji, ale napisanie listu do żony stanowi dla niego drogę przez mękę. Scenariusz "Green Book" nie obfituje w zaskoczenia - obaj bohaterowie będą się wzajemnie wspierać, w spotykających ich na drodze problemach i uczyć się od siebie.

Ciężar emocjonalny filmu spoczywa na barkach, wcielającego się w Shirley’a, Mahershali Aliego. Chociaż jego bohater jest uznanym muzykiem, a bogaci biali proszą go o występy w swoich posiadłościach, na południu Stanów Zjednoczonych odmawia mu się podstawowych praw - podobnie jak innym Afroamerykanom. Z przedstawicielami swojego koloru skóry także nie potrafi on znaleźć wspólnego języka. Szczególnie odczuwa to na południu, gdzie barierę stanowi jego wykształcenie, zarobki, a także uprzedzenia wobec gorzej sytuowanych.

Z kolei Tony stanowi idealne dopełnienie doktora. Chociaż czasem zdarza mu się kogoś naciągnąć lub ukraść jakiś drobiazg, jego serce bije po właściwej stronie. Mortensen tworzy jedną z ciekawszych postaci w swojej karierze - pomimo wielu wad trudno nie polubić Vallelongi. Bijąca od niego bezpośredniość i pewność siebie jest ujmująca, a nieporadna delikatność wobec ukochanej żony (Linda Cardellini) rozbrajająca. Perełkami są też sceny, w których bohater oddaje się swojej największej pasji - jedzeniu. Mało kto nie zaśmieje się, gdy zobaczy, jak Mortensen wcina pizzę.

Spotkanie tej dwójki od początku iskrzy, a Farrelly oraz jego współscenarzyści (w tym syn Tony'ego, Nick Vallelonga) wkładają bohaterom w usta kolejne zabawne uszczypliwości. Humor nie jest szczególnie wyszukany (ale nie jest też głupi), a finał i kolejne punkty zwrotne są z łatwe do przewidzenia. "Green Book" w żadnym razie nie jest technicznym przełomem w dziedzinie kinematografii. Film pozbawiony jest także jakichkolwiek zaskoczeń. Rzecz w tym, że "Green Book" zupełnie tego nie potrzebuje. Okazuje się wspaniałą komedią o przyjaźni i tolerancji, zawierającą ogromne pokłady pozytywnej energii. A ta jest w dzisiejszych czasach wyjątkowo potrzebna.

Poruszając problem rasizmu, "Green Book" zalicza się poniekąd do grupy politycznych produkcji walczących o tegorocznego Oscara za najlepszy film. Dzieło Farrelly'ego stoi jednak w pewnej opozycji do "Czarnego bractwa. BlacKkKlansman" Spike’a Lee czy "Vice" Adama McKay’a. Oba filmy są bardzo jasne w swoich deklaracjach i bezlitosne w swym szyderstwie. Tymczasem "Green Book" nikogo nie atakuje. Zwraca uwagę na palący problem społeczny, ale zdaje sobie także sprawę, że świata nie zmieni. Może go za to nieco ocieplić. I wychodzi mu to znakomicie.

8/10

"Green Book", reż. Peter Farrelly, USA 2018, dystrybutor: M2 Films, premiera kinowa: 8 lutego 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Green Book
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy