Reklama

George Clooney po Oscara?

Naczelny amant i przystojniak Hollywoodu wciąż na fali. Na ekranach polskich kin aż dwa filmy z jego udziałem - "Idy marcowe" oraz "Spadkobiercy". Czy rola w tych ostatnich przyniesie Clooneyowi upragnionego, drugiego w karierze Oscara?

Skazany na sukces

Od lat faworyt rankingów na najpiękniejszych mężczyzn świata. Bywa porównywany do ikony amerykańskiego kina lat 50. - Cary'ego Granta. Dodatkowo świetny aktor i utalentowany reżyser.

George Timothy Clooney urodził się 1961 roku w Lexington w stanie Kentucky. Na srebrnym ekranie zadebiutował już jako pięcioletnie dziecko, w talk-show prowadzonym przez swojego ojca, telewizyjnego dziennikarza, Nicka Clooneya. Prawdziwa kariera przyszła jednak wiele lat później, w 1994 roku, kiedy pojawił się na planie kultowego dziś serialu "Ostry dyżur". Rola przystojnego dr Douga Rossa przyniosła mu nie tylko dwie nominacje do nagrody Emmy, ale także ogromną popularność, głównie wśród damskiej części publiczności.

Reklama

Z aparycją amanta był skazany na uwielbienie. Szybko posypały się propozycje - komedia romantyczna ("Szczęśliwy dzień"), kino akcji ("Peacemaker"), i zupełnie nietrafiona rola w filmie o legendarnym superbohaterze ("Batman i Robin"). Pomijając wpadkę, jaką był udział w produkcji Joela Schumachera - a z której nigdy zresztą nie próbował tłumaczyć - Clooney pokazał, że za zawadiackim uśmiechem kryje się prawdziwy, choć nieco nieoszlifowany jeszcze, aktorski talent.

Koniec lat 90. i początek nowego milenium to występy w takich filmach, jak: "Co z oczu, to z serca", "Cienka czerwona linia" czy ambitne "Złoto pustyni" (1999) Davida O.Russella, w którym początkowo główną rolę mieli zagrać Nicolas Cage, Jeff Bridges, a nawet Clint Eastwood. Ostatecznie na ekranie pojawił się Clooney i choć jego relacje z reżyserem do dziś nie należą do udanych, udowodnił, że interesuje go coś więcej niż mainstreamowy, zaprogramowany na kasę nurt kina.

Niedługo później na horyzoncie pojawili się Joel i Ethan Coen. Clooney - uwielbiający absurdalny, groteskowy humor słynnych braci - bez zastanowienia przyjął rolę w ich najnowszym przedsięwzięciu (podobno nie przeczytał nawet scenariusza) i z entuzjazmem pojawił się na planie filmu "Bracie, gdzie jesteś?" (2000), opartego na odniesieniach do homerowskiej "Odysei".

Tak rozpoczęła się długoletnia, pełna sukcesów przygoda z mistrzami filmowego postmodernizmu. Wraz z Coenami Clooney śmiał się z pędzącej machiny popkultury, ale także z samego siebie. W "Okrucieństwie nie do przyjęcia" zakpił z wizerunku amanta, a w "Tajne przez poufne" wprawił widzów w osłupienie, będąc zupełnym zaprzeczeniem symbolu seksu, jakim od lat go obwoływano.

Co ciekawe, niemal w tym samym czasie zagrał szarmanckiego dżentelmena w przebojowym "Ocean's Eleven" (2001) Stevena Soderbergha, umacniając wizerunek łamacza kobiecych serc. Na planie towarzyszyli mu inni "ulubieńcy Ameryki" - Brad Pitt, Matt Damon i Julia Roberts. W rezultacie produkcja o podtytule "Ryzykowna gra" to naprawdę dobre, zabawne kino rozrywkowe.

Rok później artysta ponownie spotkał się z Soderberghiem - tym razem przy tworzeniu obrazu "Solaris", kontrowersyjnej adaptacji klasyka science-fiction Stanisława Lema. Mało kto pamięta dziś polemikę, którą wywołał film. Największe zainteresowanie wywołały bowiem... odsłonięte pośladki Clooneya. Po "Solaris" gwiazdor zagrał w kolejnej odsłonie przygód Danny'ego Oceana. Jednak prawdziwy sukces i uznanie branży miały dopiero nadejść.

Recepta na Oscara

Rok 2005 można uznać za jeden z najlepszych w karierze Clooney'a, głównie w materii dokonań reżyserskich. Aktor, tym razem po drugiej stronie kamery nakręcił "Good Night and Good Luck", genialny czarno-biały dramat rozgrywający się w Stanach Zjednoczonych w latach 50. i podejmujący temat walki amerykańskiego dziennikarza z senatorem Josephem McCarthym. Produkcję nominowano do Oscara aż w 6 kategoriach: najlepszy film, reżyseria, aktor (David Stathairn), scenariusz oryginalny, zdjęcia i scenografia.


W "Good Night and Good Luck" jako aktor Clooney pojawił się na drugim planie, podobnie zresztą jak w "Syrianie" (2005) Stephena Gaghana. Błyskotliwa kreacja agenta CIA działającego na Bliskim Wschodzie przyniosła mu pierwszego w karierze Oscara. Przygotowywania do roli wymagały wielu poświeceń - aktor przytył m.in. 14 kilogramów. Jednak nie to zagwarantowało mu uznanie krytyki i publiczności. Clooney lubi filmy dotykające ważnych tematów.

"Syriana" to powieść o politycznych i wywiadowczych intrygach stojących za współczesnym przemysłem naftowym. Fabuła koncentruje się wokół bezlitosnej walki o dostęp do złóż ropy i działań prowadzących do zlikwidowania idealistycznych, reformatorskich zapędów bliskowschodniego księcia.

W skandalizującą intrygę zamieszanych jest cała masa ważnych ludzi:od szeregowego agenta CIA Boba Barnesa (Clooney), przez wysoko postawionych amerykańskich polityków, szefów naftowych korporacji, arabskich feudałów, po pakistańskich robotników pracujących w Zatoce Perskiej. Na drugim tle rozgrywa się dramat niewinnych ludzi, którzy, jak zwykle bywa, w całej sytuacji cierpią najbardziej.


Po "Good Night and Good Luck" Clooney skupił się na karierze aktorskiej, i trzeba przyznać, że nieraz pokazał klasę, zawstydzając młodsze grono kolegów po fachu, po "Syrianie" natomiast stał się specjalistą od ról ludzi uwikłanych w tragiczne dylematy, rozczarowanych życiem i szukających wyzwolenia. Taką właśnie stworzył w trzymającym w napięciu dreszczowcu Tony'ego Gilroya "Michael Clayton" (2007). Minimalistyczna kreacja tytułowego bohatera, specjalisty od brudnej roboty w jednej z największej kancelarii prawnych Nowego Jorku, przyniosła Clooney'owi kolejną nominację do Oscara.

Na następne wyróżnienie Akademii czekał jedynie dwa lata, a wszystko dzięki udziałowi w filmie Jasona Reitmana - "W chmurach", gdzie ponownie wkroczył w świat bezdusznej rzeczywistości korporacyjnej. Tym razem, jako Ryan Bingham, ekspert od zwalniania ludzi, oderwany od rzeczywistości dosłownie (270 dni rocznie w podróży!) i w przenośni (słowa zobowiązania i stabilizacja nie figurują w jego słowniku). "W chmurach" to słodko-gorzka opowieść o dzisiejszej Ameryce, którą spokojnie odnieść można i do naszej szerokości geograficznej.

Szczęśliwy rok?

Rok 2011, to zdecydowanie dobra passa Clooneya, nie tylko jako reżysera i scenarzysty (nominacja do Oscara za adaptowany scenariusz do "Id marcowych"), ale przede wszystkim jako aktora (nominacja za rolę w "Spadkobiercach", kameralnym dramacie Alexandra Payne'a).

Przeczytaj naszą recenzję "Id marcowych"!


Według niektórych krytyków "Spadkobiercy" to jeden z najciekawszych tytułów ostatnich miesięcy, a rola Clooneya już została okrzyknięta najlepszą w jego dotychczasowej karierze.

Głównie dlatego, że zrywa całkowicie z tworzonym przez lata wizerunkiem czarującego uwodziciela. Tym razem kreowany przez Clooneya Matt King, to biznesmen w średnim wieku, który mieszka na Hawajach. W tym pozornym raju ściera się nagle ze śpiączką żony, wiadomością o zdradzie, dwiema dorastającymi córkami i przejmującą samotnością.

Dotychczas to Clooney rozwiązywał dylematy innych - początkowo jako dr Doug Ross, później jako komiksowy superbohater, żołnierz sił pokojowych, prawnik czy płatny zabójca. W "Spadkobiercach" sam musi uporać się z własnymi problemami. Czy mu się to uda?

Przypomnijmy, że kilka tygodni temu Clooney zgarnął za rolę w "Spadkobiercach" statuetkę Złotego Globa. Czy 26 lutego zdobędzie drugiego w karierze Oscara? Wcześniej bywał nominowany głównie za filmy z wyraźnym kontekstem politycznym. Czy daleka od spektakularności, wyciszona rola artysty podbije serca Akademii? Czekamy z niecierpliwością i trzymamy kciuki!

Przeczytaj recenzję "Spadkobierców" na stronach INTERIA.PL!


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: George Clooney | Oscary | george
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy