Reklama

Dr House: Nie będę Jezusem!

- Nie wyobrażam sobie, że nagle rzuciłbym wszystko i przestał grać doktora House'a. To dla mnie nie tylko olbrzymia przyjemność, ale i źródło utrzymania - zapewnia Hugh Laurie.

Najbardziej uwodzicielski mężczyzna na świecie? Hugh Laurie z pewnością roześmiałby się w głos, gdyby ktoś go określił w ten sposób. Mimo to takim właśnie tytułem obdarzyła aktora francuska prasa.

Brytyjczyk, który od sześciu lat mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych, przyznaje, że wciąż jeszcze nie oswoił się z własną popularnością. Szczególnie, że czasem przybiera ona nieoczekiwane formy.

Pewnego dnia do Lauriego zwróciła się o pomoc fanka serialu "Dr House". Jej ciężko chora matka leżała w szpitalu, a lekarze nie dawali jej wielkich szans. Kobieta błagała, by Hugh odwiedził chorą; problem w tym, że miałby przy tym wcielić się w House'a.

Reklama

- Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać - mówi aktor. - Nie byłem w stanie spełnić tej prośby. Byłoby w tym coś fałszywego. Równie dobrze mógłbym przebrać się za Jezusa i chodzić po domach.

Dla przyzwyczajonego do deszczu i mgły Brytyjczyka kilkuletni pobyt w słonecznym Los Angeles ma w sobie coś nierzeczywistego.

- Czasami wydaje mi się, że to wszystko jest tylko snem. Któregoś dnia obudzę się, wrócę do prawdziwego świata i nie będę wiedział, co się wydarzyło. Naprawdę minęło już sześć lat? Nie miałem pojęcia - żartuje Laurie. - Co się dzieje w kraju? Czy królowa Elżbieta nadal siedzi na tronie? Wciąż jeździmy lewą stroną ulicy? Ciągle jeszcze płaci się w funtach?

Na szczęście USA to nie tylko gorąca Kalifornia. Latem tego roku Hugh Laurie wybrał się na wycieczkę samochodową do Nowego Orleanu i natychmiast zakochał się w tym mieście. Do tego stopnia, że postanowił razem z tamtejszymi muzykami nagrać płytę. Na początku października aktor wkroczył do studia nagrań przy Piety Street, legendarnego miejsca spotkań nowoorleańskich bluesmanów.

Kameralny projekt przerodził się w całkiem ambitne zamierzenie. Do ekipy Lauriego dołączył m.in. Tom Jones, który zaśpiewał jedną z piosenek. Gotowy album, na razie roboczo zatytułowany "New Orleans Blues", ma się ukazać wiosną przyszłego roku.

Nastrojowa, melancholijna muzyka idealnie odpowiada charakterowi brytyjskiego aktora. Nie jest tajemnicą, że Hugh Laurie wielokrotnie zmagał się z napadami depresji, leczył się również u psychoterapeutów. Przyznał nawet publicznie, że nie potrafi cieszyć się ze swoich osiągnięć.

- Najlepiej czuję się, kiedy jest mi źle. Wtedy przynajmniej wiem, że nie ma się czego obawiać. Sukces natomiast sprawia, że zaczynam się czuć nieswojo. Boję się, że zaraz wydarzy się coś strasznego. Moja definicja szczęścia to być nieszczęśliwym - opowiada o sobie.

Jeśli przyjąć jego punkt widzenia, to Hugh Laurie rzeczywiście ma poważne powody do obaw. Mówi się bowiem, że za każdy odcinek "Doktora House'a" dostaje 400 tysięcy dolarów, co stawia go w szeregu najlepiej opłacanych gwiazd telewizji w USA. Nic też nie wskazuje na to, by dobra passa aktora miała się skończyć w najbliższym czasie.

Nie dość bowiem, że pod koniec września w USA rozpoczęła się emisja siódmego sezonu "House'a", to jeszcze Laurie co chwila otrzymuje mnóstwo propozycji ze świata filmu. Jego amerykański sen potrwa jeszcze co najmniej kilka lat. Czy brytyjski ponurak to wytrzyma?

Krzysztof Lipka-Chudzik

Jeśli chcesz wiedzieć więcej o swoich ulubionych produkcjach, zajrzyj na wortal Świat seriali.pl

Chcesz obejrzeć swój ulubiony serial, film, teleturniej? Sprawdź nasz program telewizyjny - mamy na liście ponad 200 stacji!

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Hugh Laurie | aktor | Dr House
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy