"Ci, którzy mówią, że nie zależy im na nagrodach, kłamią". Szczere wyznanie aktorki
Carey Mulligan otrzymała kilka tygodni temu swoją trzecią nominację do Oscara w karierze. Wyróżniono jej rolę w "Maestro" Bradleya Coopera. W wywiadzie dla "The Times" aktorka przyznała, że lubi być nominowana do nagród. Stwierdziła także, że aktorzy, którzy zarzekają się, że nie zależy im na wyróżnieniach, po prostu kłamią.
"Bycie nominowaną to najfajniejsza rzecz na świecie. Bo decydują o tym twoi koledzy po fachu. [...] A dosłownie tysiące aktorów, których spotkałam, mówi, że nagrody nie mają znaczenia, a liczy się tylko ich praca. Kłamią w stu procentach" - stwierdziła gwiazda filmu "Była sobie dziewczyna".
Aktorka przyznała także, że od 2014 roku nie musiała ubiegać się o rolę. Dotyczy także jej roli w "Maestro". Otrzymała angaż po spotkaniu z Bradleyem Cooperem, które zakończyło się dla niej wizytą na SOR-ze. Gwiazdor serii "Kac Vegas" wspominał o tym w programie Grahama Nortona.
"Carey wystawiała monodram, a ja poszedłem za kulisy, żeby ją poznać i zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak. Nalegałem, żeby pojechała ze mną na pogotowie" - wspominał Cooper.
"Podczas występu kawałek scenografii uderzył mnie w głowę. Nie przerwałam, ale gdy przedstawienie się skończyło, zaczęłam płakać i myślałam, że już po mnie" - dodała Mulligan. "Wtedy zjawił się Bradley i gdy zorientował się, że nie czuję się najlepiej, zabrał mnie do szpitala. Nie wyobrażacie sobie, jak zadowolona była nasza pielęgniarka".
W dalszej części wywiadu dla "The Times" Mulligan przyznała, że była przybita przez brak nominacji dla Grety Gerwig w kategorii "najlepsza reżyseria" za jej pracę przy "Barbie". "Nie wiem, co jeszcze musiałaby zrobić" - mówiła. "Nakręciła uznany film, który osiągnął nieprawdopodobny globalny sukces i nie dostała za to nawet nominacji?".