"Blondynka": Cena sławy [recenzja]

Ana de Armas jako Marilyn Monroe w filmie "Blondynka" /Netflix /materiały dystrybutora

Mozolne przygotowania, trwające dziesięć lat poszukiwania aktorki gotowej udźwignąć ciężar głównej roli, niechęć do jakichkolwiek artystycznych kompromisów, wreszcie ogromne oczekiwania. Filmowej biografii Marilyn Monroe nakręconej przez Andrew Dominika towarzyszyło wiele znaków zapytania. Pewne jest, że pierwsza produkcja Netfliksa wyłącznie dla dorosłych widzów z brawurową kreacją Any de Armas wzbudza wielkie kontrowersje.

Z australijskim reżyserem producenci nie mają lekko. Dominik przyzwyczaił, że bez względu na to, czy się zajmuje fabułą czy dokumentem, nie jest raczej skory do chadzania na skróty, a zamiast tego kurczowo trzyma się swojej wizji. Mocno autorskiej dodajmy, co niekoniecznie współgra z mainstreamowym sposobem opowiadania. Tak było w przypadku debiutanckiego "Choppera" sprzed ponad dwóch dekad czy "Zabójstwem Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" (2007), uchodzącego za jeden z najbardziej oryginalnych westernów w bogatej historii tego gatunku. 

Reklama

Dotyczy to jednak też dokumentalnych projektów zrealizowanych do spółki z Nickiem Cave’em. Ta wieloletnia już współpraca jest także istotna w kontekście "Blondynki", do której wybitny australijski muzyk wraz z Warrenem Ellisem skomponowali niepokojącą muzykę, dodającą do opowieści o Marylin Monroe kolejną warstwę.

"Blondynka" stanowi następny rozdział twórczych poszukiwań Dominika, w zasadzie w każdej możliwej materii. Począwszy od samego podejścia do tematu, przez metraż (film trwa blisko trzy godziny), eksperymenty z formatem czy kolorem obrazu, po decyzje obsadowe. Bo sam fakt, że w rolę Marilyn Monroe wcieli się nie amerykańska, a kubańska aktorka, wydawał się co najmniej intrygujący. 

Mówiło się wcześniej o Naomi Watts, spekulowało na temat Jessiki Chastain, ale dopiero gdy przed kamerą stanęła gwiazda filmu "Na noże" (2019) Ana de Armas, dla Andrew Dominika stało się jasne, że właśnie znalazł swoją Marilyn. Widząc już same pierwsze kadry "Blondynki", można zrozumieć dlaczego. I choć pewnie spora w tym zasługa pionu odpowiedzialnego za charakteryzację, trudno oprzeć się wrażeniu, że de Armas nie tyle odgrywa gwiazdę "Pół żartem, pół serio" (1959), co po prostu nią jest. 

Kubańska aktorka wiele na festiwalu w Wenecji mówiła o bardzo intensywnym procesie wejścia w rolę, wręcz mistycznym doświadczeniu obecności Marylin na planie. Bez względu na to, ile było w tym kurtuazji na potrzeby promocji filmu, przełożyło się to na efekt końcowy, a zniuansowana kreacja stawia ją w gronie jednej z głównych faworytek w oscarowym wyścigu.

Słowa, że Dominik znalazł swoją Marilyn, można zresztą rozumieć w szerszym kontekście. Zawiedzeni pozostaną ci, którzy w "Blondynce" będą szukali biografii sensu stricto. Bo film oparty na książce autorstwa Joyce Carol Oates niewiele ma wspólnego z klasycznym hollywoodzkim biopikiem. To raczej opowieść o kobiecie nieskutecznie próbującej wymknąć się swojemu przeznaczeniu. Czy to jeszcze jako młoda Norma Jean, pozostając pod opieką nękanej chorobą psychiczną matki, czy pokonując kolejne stopnie kariery w drodze do wizerunku hollywoodzkiej ikony. 

Ta droga dla Marylin była wyjątkowo gorzka, naznaczona kolejnymi bolesnymi rozczarowaniami związanymi z relacjami z mężczyznami. Niektórzy widzieli w niej swoją własność, inni możliwość łatwego zarobku, a jeszcze inni spełnienie erotycznego kaprysu. Najczulsza chyba jest relacja Marilyn z trzecim mężem, amerykańskim dramaturgiem Arthurem Millerem (w tej roli Adrien Brody), ale i ona zaznaczona jest piętnem niepowodzenia.  

Opowieść o dwóch osobach w jednym ciele to dla mnie clue filmu australijskiego reżysera. Poruszający jest rozdźwięk pomiędzy Normą Jean a Marilyn. Kobietą, która nie zaznała nigdy rodzicielskiej bliskości, marzącej o dziecku i domowym ognisku, a wizerunkiem ekranowej seksbomby, postrzeganej przedmiotowo jako chodliwy towar, wykorzystywanej seksualnie przez mężczyzn "na stanowiskach".

Niepokój, a to uczucie, które towarzyszy nam przez cały film, Dominik konsekwentnie oddaje na poziomie obrazu. Co rusz żonglując formatami, a tym samym nie dając nam, odbiorcom, chwili wytchnienia. Takiej chwili nie miała też Marilyn, zawłaszczona w pełni przez hollywoodzki system gwiazd. Coś, czego Andrew Dominik zdaje się być za sprawą tego filmu naczelnym krytykiem.

7/10

"Blondynka", reż. Andrew Dominik, USA 2022, Netflix.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Blondynka (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy