Reklama

"American Hustle": Pikantna bezczelność [recenzja]

Amerykanie to nostalgiczny naród. Uwielbiają wracać do lat 50. i 70., bo w czasach przełomowych tkwią korzenie ich tożsamości. Do swojej historii nie podchodzą jednak z czołobitnym nabożeństwem - stać ich na dystans, krytykę i odrobinę ironii. Dzięki temu "American Hustle" jest świetnym, bezczelnym i wielobarwnym filmem o tym, jak się dobrze bawić i robić kasę na naiwniakach wierzących w amerykański sen.

W roku 1978 w Stanach Zjednoczonych każdy wierzy w mit "od pucybuta do milionera". Prawie nikt już się jednak nie łudzi, że do spełnienia prowadzi ciężka praca. Liczy się spryt, magnetyczna pewność siebie, tupet, wysokie obcasy i głębokie dekolty.

Sydney (Amy Adams), Irving (Christian Bale) i Richie (Bradley Cooper) mają to wszystko. Ona przyjechała do Nowego Jorku, żeby zmienić swoje życie. Wymazała przeszłość. Dla niej liczą się tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Irv ma pralnię - doskonale piorą się w niej brudne pieniądze. Richie to nie milioner, ale agent federalny i potomek imigrantów. Pielęgnując włoski image próbuje udowodnić, że amerykańskie reguły gry o władzę ma w małym palcu.

Reklama

Problem w tym, że żadnych reguł nie ma. Wszyscy bohaterowie "American Hustle" są urokliwie niezrównoważeni i wielce nieprzewidywalni. Każdy próbuje założyć maskę i grać według własnych zasad - by przetrwać, dorobić się, dobrze bawić i drugiego wystrychnąć na dudka. Przebieranki w najnowszym filmie Davida O. Russella są więc w cenie - nie tylko na poziomie metafory, ale i w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kostiumy Michaela Wilkinsona, makijaże i fryzury są w "American Hustle" osobną jakością. Wznoszą opowieść na poziom estetycznego kiczu i podkreślają, że relacjami między bohaterami rządzą seks i zdolność zatracania się w namiętności do pieniędzy.

Tylko dzięki temu można w filmie Davida O. Russella osiągnąć sukces. Z powyższego doskonale zdaje sobie sprawę ponętna Sydney. Świetnie odnajduje się w seksualno-biznesowej relacji z Irvingiem. Wyłudzanie pieniędzy idzie im znakomicie, póki na horyzoncie nie pojawia się Richie. Niedoceniony agent FBI im nie odpuści, bo chce w końcu poprowadzić sprawę, która będzie jego krokiem milowym w karierze. Proponuje Irvingowi i Sydney układ, by ich kosztem ujawnić korupcję urzędników państwowych. Problem w tym, że każdy robi tu coś kosztem innego i strategię obmyśla biorąc pod uwagę wyłącznie własne egoistyczne pobudki. Ze zderzenia złodziejskich zapędów drobnych oszustów z wielkimi ambicjami przedstawicieli prawa rodzi się komiczny cynizm, bo już nawet nie ironia.

W takiej rzeczywistości wygrywa ten, kto nie ma skrupułów. Kategorie dobra i zła istnieją poza tym światem, więc nie mają żadnego wpływu na bieg wydarzeń. Tu liczy się tylko kasa i to ona jest motorem napędowym akcji.

Najciekawsze jest przy tym poczucie, że David O. Russell jest jednym z niewielu reżyserów, którzy potrafią się zatracić w temacie, a nie w sobie samych. Ten, który był dowcipnisiem w "Złocie pustyni" (1999), psychologiem w "Fighterze" (2010), romantycznym kochankiem w "Poradniku pozytywnego myślenia" (2012) na potrzeby "American Hustle" (2013) stał się bezczelnym cynikiem.

Czy to dobrze? Powiedziałabym, że znakomicie, bo twórcza kreatywność podkreśla istotę wielkiego talentu.

7/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"American Hustle", reż. David O. Russell, USA 2013, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 31stycznia 2014 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy