Reklama

"Mechaniczna pomarańcza" XXI wieku?

Dlaczego organizatorzy festiwalu Off Plus Camera nie zdecydowali się na umieszczenie w konkursie imprezy filmu "Bronson"? Pokazywany w sekcji "Okrycia" obraz duńskiego reżysera Nicolasa Windinga Refna ("Pusher") przywraca wiarę w siłę wielkiego kina.

Brytyjskie kino przeżywa prawdziwy renesans. Po okresie kilkuletniej absencji na międzynarodowej arenie, kino z Wielkiej Brytanii znów przyciąga uwagę światowej krytyki. Najpierw "Control" Antona Corbijna, rok później "Hunger" Steve'a McQueena (polska premiera - na lipcowym festiwalu Era Nowe Horyzonty), teraz - "Bronson" Nicolasa Windinga Refna.

Reklamowany jako "Mechaniczna pomarańcza XXI wieku" jest "Bronson" opartą na faktach opowieścią o życiu Michaela Petersena - "najbardziej brutalnego kryminalisty Wielkiej Brytanii" (w tej roli Tom Hardy). Refn opowiada nam o najbardziej emocjonujących fragmentach życia Petersena (Charles Bronson jest jego "artystycznym pseudonimem, rodzajem alter ego - jak twierdzi sam bohater), który ostatnie 34 lata spędza w brytyjskich więzieniach (z czego 30 lat w izolatce). Opowiedziana z niezwykłą werwą historia Petersena/Bronsona zaskakuje narracyjną wielobarwnością.

Reklama

Refn zgrabnie wplata w fabułę filmu archiwalne materiały (fragment filmu, pokazującego bunt Bronsona w jednym z więzień), wykorzystuje plastyczne prace Bronsona (w specjalnym, animowanym fragmencie filmu), wreszcie - wpisuje swego bohatera w kontekst współczesnych celebrities. "Zawsze chciałem być sławny" - tym wyznaniem rozpoczyna się film Refna. Okazuje się, że największą sławę przyniesie Michaelowi Petersenowi pobyt w więzieniu. Ale duński reżyser idzie dalej - pokazuje, że tylko za kratkami Petersen/Bronson czuje się naprawdę, wolny, jest najpełniej sobą.

W rzeczywistości - "Bronson" jest rodzajem monologu głównego bohatera - wszystkie ekranowe wydarzenia są retrospekcjami, będącymi komentarzem do "spowiedzi" Bronsona. Kreacja Hardy'ego nosi znamiona wybitności. Jego Petersen/Bronson jest przerażającym potworem, uosobieniem zła, ale przy tym wesołym, bystrym chłopakiem, w dodatku niezwykle tragiczną postacią. Pełna sprzeczności i niesłychanie zniuansowaną. Uczłowieczenie Bronsona - Hannibal Lecter jawi się przy nim jako łagodny baranek - to niemały wyczyn. Brytyjskie media mają nawet za złe reżyserowi idealizację głównego bohatera, który nadal czeka na ogłoszenie daty zwolnienia z aresztu.

Czy nawiązanie do arcydzieła Kubricka jest w przypadku filmu Refna zasadne? Tak jak "Mechaniczna pomarańcza", jest "Bronson" wybuchową mieszanką bezprzykładnej, nieuzasadnionej brutalności i czarnego humoru. Ale film duńskiego reżysera w równym stopniu czerpie z innych wybitnych dzieł, znajdziemy w nim reminiscencje "Lotu nad kukułczym gniazdem", "Podziemnego kręgu", czy choćby "Milczenia owiec".

O Krakowską Nagrodę Filmową walczy za to amerykański film "Splinterheads" - rodzaj niezależnej komedii w stylu produkcji Juda Apatowa.

Film opowiada o mieszkającym w małej amerykańskiej mieścince niezbyt rozgarniętym chłopaku Justinie (Thomas Middleditch), który na wesołym miasteczku spotyka Galaxy. Dziewczyna jest towarzyszką bandyty Reggie'ego, jednak Justin powoli przekonuje ją do swojej miłości. W tle mamy trudny romans mamy Justina z miejscowym policjantem, wulgarnego przyjaciela Justina - marzącego o erotycznych orgiach grubasa Wayne'a oraz całą galerię "freaków" z wesołego miasteczka, na czele z iluzjonista Niesamowitym Stevem.

Jest w filmie Branta Sersena sporo przaśnego humoru, nie brakuje romantycznej miłości - wszystko zgodnie z regułami gatunku. "Splinterheads" nie jest niczym więcej głupawą komedyjką, ale posiada sporo wdzięku i uroku i - kiedy jest się trochę zmęczonym poważnymi filmami - można nie wytrzymać i ku własnemu zaskoczeniu ryknąć zdrowym śmiechem.

Tomasz Bielenia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kino | film | XXI wiek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy