Reklama

Szukając siebie

Tożsamość to słowo klucz na 12. festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. O jej poszukiwaniu, zdobywaniu, kształtowaniu, a nawet przejmowaniu opowiada znaczna większość pokazywanych w tym roku we Wrocławiu filmów.

Dublerzy nieboszczyków

Najlepszym na to przykładem są "Holy Motors" Leosa Caraxa, produkcja, która po poniedziałkowej premierze jest tu na ustach wszystkich (więcej o filmie). Jej główny bohater, Oscar (Denis Lavant), aby wypełnić zlecone mu zadania, musi w ciągu jednej nocy wcielić się w kilka diametralnie różniących się od siebie postaci...

Zupełnie odmienne fabularnie, stylistycznie i narracyjnie, ale w gruncie rzeczy opowiadające o tym samym co postmodernistyczne dzieło Caraxa, są "Alpy", kolejny po głośnym "Kle" fabularny obraz Giorgosa Lanthimosa. Jego bohaterowie - pielęgniarka, sanitariusz, gimnastyczka i jej trener - wchodzą w rolę ludzi, którzy niedawno zmarli! Odtwarzając zachowania oraz gesty nieboszczyków, pomagają ich bliskim poradzić sobie z żałobą.

Reklama

Gdy jednak spędzają całe dnie na powtarzaniu sytuacji, w których zmarli brali udział, muszą jednocześnie zrezygnować z własnej tożsamości. Co dzieje się z nią wówczas? Czy możliwy jest naturalny do niej powrót? A jeśli któryś z dublerów zupełnie ją zatraci?

Te i inne kwestie, jakie porusza w swoim filmie grecki reżyser - choć najważniejsza wydaje się dla niego odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę definiuje każdego z nas - stanowią o sile historii o członkach tytułowej grupy. "Alpy" Lanthimos wzbogacił dodatkowo o ostrą krytykę instytucji oraz współczesnego społeczeństwa, a także szczyptę nieco abstrakcyjnego humoru, który co jakiś czas przerywa powagę tej nieco zbyt moralizatorskiej opowieści.


Kobieta pod presją

Podobnie jak jedna z bohaterek "Alp", tożsamość zatraciła także Murielle (Émilie Dequenne), którą w filmie "Nasze dzieci" portretuje Joachim Lafosse. I choć początkowo na pierwszym planie tej dramatycznej opowieści znajdują się Marokańczyk Mounir (znany z "Proroka" Tahar Rahim) i Belg Andre (Niels Arestrup), ostatecznie to ona okazuje się najciekawszą postacią filmu.

Murielle jest żoną pierwszego z mężczyzn, młodego emigranta, który dzięki "białemu małżeństwu" swojej siostry ułożył sobie życie w Europie. Od samego początku w jego działaniach wspierał go doktor Pinget, szwagier, który był dla chłopaka jak ojciec, ale jednocześnie uzależnił go od siebie finansowo i psychicznie. Stało się to tym wyraźniejsze, gdy nawet po ślubie z Murielle Mounir nie umiał wyzwolić się spod opieki patrona.

Mający dla siebie coraz mniej czasu, zakrzyczani przez czwórkę dzieci małżonkowie niepostrzeżenie stali się sobie obcy, co poskutkowało poważnymi problemami psychicznymi osamotnionej, zagubionej i nie potrafiącej odnaleźć się w rzeczywistości kobiety, która nie widząc innych opcji, posunęła się do ostateczności...

Film Lafosse'a mówi przede wszystkim o tym, jak początkowo niewielkie rodzinne problemy stają się z czasem źródłem ogromnych tragedii. Niezwykle przypomina pod tym - i kilkoma innymi względami również - "Plac Zbawiciela" Joanny i Krzysztofa Krauze z tą różnicą, że teściową-sadystkę zastąpił tu szwagier-ciemiężca. Ale mimo dobrej gry aktorskiej, sprawnego scenariusza i wiarygodnie nakreślonych postaci belgijskiemu reżyserowi nie udał się zabieg najważniejszy - próba racjonalnego wytłumaczenia, co jest w stanie popchnąć kobietę do zamordowania czwórki swoich dzieci (choć scena, gdy wywołuje je kolejno sprzed telewizora, by wykonać na nich "wyrok" jest porażająca).

W ciemności

Kilka szokujących sekwencji (m.in. pornograficznych) znajduje się także w "Post Tenebras Lux" - najnowszym filmie Carlosa Reygadasa, twórcy docenianego (na tegorocznym Cannes dostał nagrodę dla najlepszego reżysera), ale niezwykle kontrowersyjnego, którego obrazy są trudne w odbiorze nawet dla bardzo wyrobionego widza.

Jego najnowsze dzieło, w wypadku którego można mówić o śladowych jedynie elementach konkretnej fabuły, to wyprawa w głąb emocjonalnego życia młodego małżeństwa, które - podobnie jak to miało miejsce w "Naszych dzieciach" - przechodzi poważny kryzys. Za pomocą niespójnych, często zaprzeczających sobie sekwencji, fantazmatów (mój "ulubiony" przedstawia przechadzającego się nocą po domu fluorescencyjnego kozła ze skrzynką narzędzi w ręku) i wizualnych wynaturzeń argentyński reżyser snuje rozważania o naturze zła, pokusie grzeszenia, sile pierwotnych instynktów i opartych jedynie na zależnościach relacjach międzyludzkich.

Jego "Światło po ciemności" to kino trudne w odbiorze, przytłaczające zarówno tematem, jak i formą, w którą jest "spakowany" przez co dla wielu osób może okazać się nie do przebrnięcia. I choć powinienem pewnie teraz napisać, że warto mimo wszystko podjąć wyzwanie i zmierzyć się z nim, nie zrobię tego. Bo tak naprawdę to pretensjonalny i pseudointelektualny bełkot, na który nie warto tracić 120 minut życia. Już lepiej w tym czasie "poszukać siebie".

Krystian Zając, Wrocław

Zobacz nasz raport specjalny - Nowe Horyzonty 2012!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: T-Mobile Nowe Horyzonty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy