Reklama

Studium przypadku

"Mama", reż. Jelena Renard, Nikołaj Renard, Rosja 2010, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa 13 maja 2010 roku.

Gdyby nie wprowadzająca nas w film informacja, że historia, którą zaraz zobaczymy, "oparta jest na prawdziwych zdarzeniach", oglądać moglibyśmy "Mamę" jak dokument. Obraz małżeństwa Jeleny i Nikołaja Renardów skomponowany jest bowiem wyłącznie z uważnej, nieruchomej obserwacji głównych bohaterów.

Rosyjska "Mama" to opowieść o chorobliwie otyłym mężczyźnie i opiekującej się nim tytułowej kobiecie. Reżyserskie małżeństwo Renardów, dla których jest to filmowy debiut, postanowiło całkowicie zrezygnować z dialogu. W efekcie akcja filmu, która w przeważającej większości rozgrywa się w mieszkaniu dwójki bohaterów, opowiadana jest statycznymi, długimi ujęciami ich (a zwłaszcza jej) codziennych zajęć.

Reklama

Mycie syna, czy przygotowywanie śniadania staje się dla reżyserskiego duetu momentem szczególnej obserwacji - czynności te, prezentowane na ekranie w pełnym wymiarze czasowym - tyle, ile trwają w rzeczywistości - stają się obrazową egzemplifikacją niezwykłej matczynej miłości. Nie słowa więc, a gesty stanowią o niemej sile tego filmu - w napięciu mięśni twarzy, w czułości dotyku, w spokoju zmęczonej postury kryje się niewypowiedziany dramat i szczęście tytułowej kobiety.

Akcję "Mamy" trzeba więc wziąć w cudzysłów. W filmie Renardów, stosując klasyczne kryteria dramaturgiczne, po prostu nic się nie dzieje. Zestawowi kolejnych statycznych ujęć realizacyjnie bliżej do kameralnego klimatu teatru telewizji. Z większym zainteresowaniem, niż rozwój ekranowych wydarzeń, śledzimy w "Mamie" scenografię typowego rosyjskiego mieszkania na blokowisku - zacieki na ścianach, odłażący tynk w łazience, kuchenny stół z ceratą.

Jest jednak w obrazie Renardów rodzaj fabularnego suspensu - w jedynej mówionej scenie filmu włączone w kuchni radio, informuje kobietę o katastrofie lotniczej. W poprzednich sekwencjach obserwowaliśmy ją pakującą walizkę swego syna przed podróżą. Spokój, z jakim przyjmuje do wiadomości straszną wiadomość, jest podejrzany. Dopiero ostatnie ujęcie "Mamy" przynosi rozwiązanie zaskakującej zagadki.

Film Renardów ciężko polubić. Ogląda się go trochę pod przymusem, w nieustannej kontrze. W największą konfuzję wprowadza zaś jego paradokumentalizm. Udawanie dokumentu kojarzy mi się ze szczególną odmianą kina niefabularnego, przeżywającym 15 minut sławy "mockumentary", czyli "fałszywym dokumentem". Tam bezczelne łgarstwo prezentowane jest, jakby zdarzyło się naprawdę. Fabuła Renardów ratunkowo podszywa się pod dokument. Intencje twórców są szczere, humanizm obrazu - niewątpliwy. Niemy fałsz "Mamy" polega jednak na myleniu życia ze sztuką.

Kiedy inny rosyjski twórca Aleksander Sokurow kręcił kilkanaście lat temu film "Matka i syn", w jego lirycznym, elegijnym obrazie odnaleźć można było - z całą jego skomplikowaną naturą - filozoficzną esencję pojęcia macierzyństwa. Jelena i Nikołaj Renardowie przeprowadzili wyłącznie studium przypadku.

6/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Mama"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy