Reklama

Psychoanalityk dla papieża!

Festiwal Nowe Horyzonty to nie tylko miejsce niespodziewanych filmowych odkryć, ale również wyjątkowa okazja do przedpremierowych pokazów obrazów, które niedługo trafią na ekrany naszych kin. Jednym z nich jest "Habemus papam - mamy papieża" w reżyserii Nanniego Morettiego.

O tym filmie głośno było na długo przed canneńską premierą. Moretii jest obok Roberta Begniniego autorytetem wśród włoskich filmowców, przy okazji zadeklarowanym ateistą; nic dziwnego więc, że pomysł nakręcenia filmu o depresji papieża spotkał się z niewyobrażalnym zainteresowaniem nie tylko watykańskiej prasy.

O tym, że żadnych autorytetów twórca "Sierpnia" tykać się nie boi, przekonał wszystkich Włochów już swym poprzednim filmem "Kajman", który był złośliwą satyrą na premiera Silvio Berlusconiego. Teraz czekało go jednak jeszcze większe wyzwanie.

Reklama

Bardzo łatwo wpaść można było w upraszczający komizm, opowiadając o załamaniu świeżo wybranego w konklawe Ojca Świętego. Na szczęście film Morettiego mimo lekkiej, momentami komediowej formy, koncentruje się na poważnych zagadnieniach. W postać papieża wciela się doświadczony aktor Michel Piccoli. Jego wspaniała rola jest jedną z ozdób tego filmu, dobrotliwa twarz Piccoliego skrywa bowiem w sobie niezwykłą życiową mądrość. Kiedy znużony pobytem w Watykanie i przestraszony ciążącą na nim odpowiedzialnością opuszcza ukradkiem Stolicę Piotrową, automatycznie przeistacza się w sympatycznego starszego pana, którego ciekawość świata oraz zdumienie jego pulsującą żywotnością przywraca mu chęć do dalszego życia.

Moretti rozbija swój film na dwie, prowadzone równolegle części. W jednej obserwujemy codzienne życie Watykanu - to wtedy zaglądamy za kulisy kościelnych tajemnic, podglądając oczekujących na papieską rekonwalescencję kardynałów. Okazują się oni pasjonatami gry w karty, nałogowymi lekomanami oraz miłośnikami nielegalnych wypadów w miasto. Moretti pokazuje ich jak uczniaków w szkolnych ławach, którzy zamiast drżeć ze strachu przed klasówką, trzęsą się przed wyborem papieża, nerwowo zaglądając w kartki sąsiadów. Watykańskie życie nadzoruje rzecznik prasowy, w którego wciela się Jerzy Stuhr, niespodziewanym gościem okazuje się zaś psychoanalityk (w tej roli sam Moretti), który ma za zadanie wyleczyć papieża.

Przeczytaj wywiad z Jerzym Stuhrem o filmie "Habemus papam - mamy papieża"!

Reżyser "Habemus papam" opuszcza też mury Watykanu, podążając śladami przeżywającego nerwowe załamanie papieża. W tych momentach film Morettiego jest najlepszy, kiedy pokazuje papieża nie jako przedstawiciela kościoła katolickiego , tylko zwykłego człowieka, starszego pana z jego fobiami, lękami i wzruszeniami. Kiedy Piccoli, to na jego barkach niesiony jest ciężar "Habemus papam", odwiedza incognito panią psychoanalityk, ta zadaje mu pytanie: "Czym się pan zajmuje?". Bohater Piccoliego po dłuższym namyśle odpowiada: "Jestem aktorem". Najważniejsze wystąpienie w jego karierze będzie zarazem jego pożegnaniem.

Zobacz zwiastun filmu "Habemus papam - mamy papieża":


W programie Nowych Horyzontów znalazł się też inny film, który niedługo zobaczyć będziemy mogli na ekranach kin. Chodzi o brytyjską "Moją łódź podwodną", debiutującego w kinie komika Richarda Ayoyade'a. To utrzymana w klimacie amerykańskiego kina niezależnego spod znaku Spike'a Jonze'a opowieść o dojrzewaniu nastoletniego chłopca Olivera Tate'a (Craig Roberts). Ayoyade stosuje konwencjonalny chwyt fabularny typowy dla tego rodzaju opowieści - narrację piewszoosobową, obdarza jednak swój film tak dalece marzycielskim i nadwrażliwym poczuciem humoru, że oglądamy "Moją łódź podwodną" jak surrealistyczną fantazję, nie kawałek realistycznego kina.

Dodatkowym atutem, dla którego nie można przegapić tego obrazu, są wspaniałe drugoplanowe role mistrzów brytyjskiego kina. Sally Hawkins w roli matki chłopca ("Happy-Go Lucky") oraz Paddy Considine jako jej były kochanek udowadniają, że warto pisać dla nich nawet mniejsze kreacje. Niebagatelną rolę w tworzeniu odrealnionej atmosfery filmu ma również oryginalna muzyka Alexa Turnera, wokalisty grupy Arctic Monkeys. "Moja łódź podwodna" jest jednym z najciekawszych debiutów ostatnich lat, znamionując niezwykły reżysersko-scenopisarski talent.

Zobaczyć w kinie film "Płonące postaci" legendy amerykańskiej awangardy - Jacka Smitha - to już nie lada gratka. Dlatego seans tego kultowego obrazu wzbudził dość duże zainteresowanie wrocławskiej publiczności. Nie obyło się jednak bez typowych dla tego rodzaju pokazów przygód. Fatalny stan kopii legendarnego tytułu sprawił, że projekcja rozpoczęła się bez dźwięku. Dopiero po kolejnej technicznej przerwie projektor poradził sobie z kapryśną 16-milimetrową taśmą i widzowie mogli śledzić erotyczne ekscesy barwnych nowojorskich przebierańców, wsłuchując się w towarzyszącą obrazowi trzeszczącą muzykę. Było tak, jak w kinie być powinno. Odpalenie tego filmu na DVD z pewnością nie przyniesie już podobnego efektu.

Tomasz Bielenia, Wrocław

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy