Reklama

Piękne i bestie

W postmodernistycznej rzeczywistości "Holy Motors" wszystko uchodzi na sucho. Można bez obaw zarówno odgryzać ludziom palce, jak i lizać zroszonymi krwią wargami ponętne pachy pięknej modelki (Eva Mendes), na łożu śmierci wydawać ostatnie tchnienie, by za chwilę uprawiać seks z najbardziej wygimnastykowaną kobietą świata... - o jednym z najbardziej oczekiwanych filmów festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty pisze wysłannik INTERIA.PL.

- Piękno jest w oczach patrzącego - przekonuje grany przez Michela Piccoliego bohater w mających duże szanse na status kultowych "Holy Motors" Leosa Caraxa, filmu pokazanego właśnie (po raz pierwszy w Polsce) na 12. T-Mobile Nowe Horyzonty. Ale czy jednocześnie oznacza to, że jest w nich również brzydota?

Chcesz się przejechać?

Dziesiątki osób stały w dwóch potwornie długich kolejkach już 30 minut przed rozpoczęciem seansu. Wszyscy byli pewni, że wejdą na pokaz, ale czy to z powodu chęci zajęcia jak najlepszego miejsca, czy też dlatego, że nie mogli się doczekać zrealizowanego po niemal 13-letniej przerwie kolejnego pełnometrażowego filmu Caraxa, tkwili w napięciu przed największą z sal wrocławskiego kina Helios.

Reklama

W mgnieniu oka rozeszły się zresztą wejściówki na wszystkie nowohoryzontowe pokazy "Holy Motors", filmu, którym zachwycali się dziennikarze i publiczność tegorocznego festiwalu w Cannes (choć otrzymał na nim jedynie Nagrodę Młodych). To obraz zdecydowanie wyróżniający się spośród ugrzecznionego i realizowanego po bożemu kina, jakie dominuje ostatnio na najsłynniejszej europejskiej imprezie filmowej - mówiono o obrazie Francuza.

I czy to wyśpiewując pochwalne peany pod adresem "świętych motorów", czy też złorzecząc na ich narracyjno-fabularną miałkość, z tą ostatnią opinią nie sposób się nie zgodzić. Pretekstowy punkt wyjścia (biała limuzyna-garderoba przemierzająca ulice Paryża i dwójka pracowników pewnej firmy, która ma do wykonania szereg misji) od razu ukierunkowuje nas na konkretny typ wskazówek, jakimi wypełniona będzie trasa tej niemal dwugodzinnej podróży.

Wraz z Oscarem (Denis Lavant) i jego kierowcą, Celine (Edith Scob), będziemy przemierzać różne rzeczywistości, przybierać diametralnie odmienne tożsamości, wypełniać najwymyślniejsze zadania, a wszystko po to, by chociaż na chwilę oderwać się od codzienności, stać się kimś zupełnie innym, zrobić to, o czym zawsze marzyliśmy, nie zważając na czekające nas konsekwencje.

W postmodernistycznej rzeczywistości "Holy Motors" wszystko uchodzi bowiem na sucho. Można bez obaw zarówno odgryzać ludziom palce, jak i lizać zroszonymi krwią wargami ponętne pachy pięknej modelki (Eva Mendes), na łożu śmierci wydawać ostatnie tchnienie, by za chwilę uprawiać seks z najbardziej wygimnastykowaną kobietą świata...

A wszystko to odbywa się wśród niewyobrażalnej liczby - nie tylko filmowych - nawiązań, cytatów i inspiracji. Gatunki, style oraz motywy przenikają się tu tak mocno, że niemożliwością okazuje się stwierdzenie, co jest autorskim pomysłem, a co sprytnym odwołaniem. Uwznioślanie piękna i epatowanie brzydotą już dawno nie było sobie tak bliskie.


Laurence Forever

Podobnie jak męskość i kobiecość w nowym filmie Xaviera Dolana ("Zabiłem moją matkę", "Wyśnione miłości") zatytułowanym "Na zawsze Laurence". Główna bohaterka, sławna transseksualna pisarka, opowiada w wywiadzie o ostatniej dekadzie swojego życia. Okazuje się, że jeszcze niedawno była stuprocentowym mężczyzną, a decyzję o ujawnieniu skrywanej dotąd tożsamości podjęła dopiero po trzydziestce.

Jako pierwsza tajemnicę Laurence (Melvil Poupaud) poznała jej ówczesna ukochana, Fred (Suzanne Clément). Jako że przywoływane w retrospekcji wydarzenia rozgrywają się na początku lat 90. para musiała przezwyciężyć m.in. zepchnięcie na margines społeczeństwa oraz odrzucenie przez rodzinę i znajomych. W końcu doszło do momentu, w którym oboje zmuszeni zostali także do odpowiedzi na pytanie: czy wciąż do siebie pasujemy?

Dookreślenie płciowe, rozciągnięta na wiele lat miłosna gra, trudne wybory, które zmieniają nasze życie - to główne tematy tego 159-minutowego obrazu, znakomicie sfotografowanego, wypełnionego uwodzicielską muzyką i oddziałującego na wszystkie zmysły, w którym zaledwie 24-letni Kanadyjczyk udowadnia, że nawet najsilniejsze uczucie może zakończyć się rozczarowaniem i niespełnieniem. A czasami po prostu potrzebuje czasu.

Czy to ja, czy to ty

Czasu, w którym przyjaźń zamienia się w miłość, potrzebuje też związek Iris (Emily Blunt) i Jacka (Mark Duplass), bohaterów filmu Lynn Shelton "Siostra twojej siostry". Tym bardziej, że Iris była dziewczyną zmarłego tragicznie brata Jacka, który dla odmiany właśnie przespał się z siostrą-lesbijką (Rosemarie DeWitt) swojej najlepszej przyjaciółki i całkiem możliwe, że przy okazji ją zapłodnił...

W tej niezależnej komedii pełnej pomyłek i nieporozumień, skrywanych uczuć i niewypowiedzianych pragnień każde z trójki protagonistów walczy o własne szczęście. Domek na odludziu, w którym spędzą razem kilka dni, okaże się idealny na wspólną terapię, podczas której dojdą do głosu prawdziwe potrzeby i emocje Iris, Jacka i Hannah. To tu okaże się także, jakie tak naprawdę łączą ich relacje: kto kim manipuluje, kto chce się z kim przespać i, przede wszystkim, kto kogo kocha.

Bo miłość jest w sercu kochającego (tak jak piękno w oczach patrzącego), ale oprócz niej znajduje się tam także zazdrość, nienawiść oraz pycha, o czym bohaterowie filmów "Holy Motors", "Na zawsze Laurence" i "Siostra twojej siostry" przekonują się z pełną mocą.


Krystian Zając, Wrocław

Zobacz nasz raport specjalny - Nowe Horyzonty 2012!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: T-Mobile Nowe Horyzonty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy