"Pewnego razu w Anatolii": Strzelba Ceylana
"Pewnego razu w Anatolii" to najnowsza produkcja tureckiego artysty Nuri Bilge Ceylana ("Trzy małpy", "Klimaty"), którą w zeszłym roku canneńska publiczność i dziennikarze uznali za najpiękniejszy film w konkursie festiwalu.
Kto oglądał ostatni film Nuri Bilge Ceylana "Trzy małpy", ten z pewnością pamięta, że już wtedy turecki reżyser po raz pierwszy w swej karierze spróbował zabawić się konwencją kryminału. Jego najnowszy obraz "Pewnego razu w Anatolii" to już detektywistyczne śledztwo pełną gębą. Nikogo, jak w rasowym kryminale, nie zaprząta tu jednak pytanie "kto zabił?".
Tytuł najnowszego filmu Ceylana nieco przekornie nawiązuje do epickich dzieł Sergio Leone. Można od biedy traktować "Pewnego razu w Anatolii" jako "turecki western" - bohaterami obrazu Ceylana są bowiem wyłącznie mężczyźni, akcja filmu rozgrywa się zaś w przestrzeni bezkresnych i niezamieszkałych terenów tytułowej krainy. Turecki reżyser nawiązuje też do kręconych w latach 70. filmów Leone, realizując "Pewnego razu w Anatolii" w formacie CinemaScope, wykorzystującym do granic rozciągliwości panoramiczny potencjał kina.
To jednak tylko intertekstualna fasada, nie dajmy się tak łatwo zwieść pozorom. Jeśli obejrzymy "Pewnego razu w Anatolii" z uwagą, nie dostrzeżemy w nim nic z filmowego wszechświata Leone. Szukając genezy tytułu filmu, rozsądniej będzie znaleźć w nim nawiązanie do świata ludowych opowieści. Dawno, dawno temu, pewnego razu, za siedmioma górami... Tytułowa fraza pada zresztą w filmie z ust jednego z bohaterów, który pociesza znudzonego towarzysza podróży : "Kiedyś będzie mógł pan opowiedzieć tę historię swoim dzieciom. Pewnego razu w Anatolii...". Przy okazji brawa dla polskiego dystrybutora filmu, który uniknął tłumaczenia tytułu jednoznacznie kojarzącego się z filmami Leone. To nie jest "Dawno temu w Anatolii".
Film Ceylana rozpoczyna się nocą i to właśnie w nocy rozgrywa się pierwsza część "Pewnego razu w Anatolii". Trzy samochody przemierzają po ciemku kręte dróżki w górzystym pustkowiu w poszukiwaniu miejsca, gdzie kilka dni wcześniej zakopano ciało pewnego mężczyzny. Pasażerami są m.in. prokurator, prowadzący sprawę policjant, miejscowy lekarz oraz oskarżony o zabójstwo. Kolejne minuty upływają nam na nieustannym kluczeniu rzędu samochodów od jednego miejsca do następnego - mężczyzna, który miał dokonać morderstwa, zwodzi bowiem wszystkich nie mogąc przypomnieć sobie, gdzie dokładnie zakopał ciało denata.
Jak Ceylan postanawia ożywić swe niespieszne kino drogi? Pozwalając mężczyznom mówić. W trakcie jazdy, jak i podczas kolejnych postojów, bohaterowie Ceylana snują najzwyczajniejsze w świecie opowieści: a to o niepowtarzalnym smaku wiejskiego jogurtu, a to o problemach z prostatą, czy w końcu o pewnej kobiecie, która przewidziała datę swojej śmierci. Historyjki te (jak przyznał reżyser, wykorzystano w nich cytaty z twórczości Czechowa) są nie tylko źródłem niezwykle wyszukanego poczucia humoru tego filmu (dotychczasowym filmom Ceylana można było zarzucić wszystko, tylko nie nadmiar komizmu), lecz również stanowią podstawę rozwijanych w trakcie seansu relacji między najważniejszymi bohaterami "Pewnego razu w Anatolii".
Kiedy policyjno-prokuratorskie śledztwo dobiega wreszcie końca - oskarżony wyjawia miejsce, gdzie zakopane zostało ciało zamordowanego mężczyzny - Ceylan rozpoczyna kolejny film, którego akcja rozgrywa się już za dnia. Z kryminalnego kina drogi (trzeba jednak zaakcentować, że film Ceylana można traktować jako kryminał tylko wtedy, gdy weźmiemy go w cudzysłów) przedzierzga się nagle w osobliwy moralitet. Rozmowy, które mężczyźni toczyli nocą podczas poszukiwania ciała, w dzień nabierają egzystencjalnego ciężaru. Jeśli w kryminale chodzi o znalezienie odpowiedzi na pytanie "kto zabił?", u Ceylana zagadka dotyczy - jakkolwiek banalnie i patetycznie by to nie zabrzmiało - sensu życia. Jej rozwiązanie reżyser zostawia jednak widzowi, który z rozrzuconych w trakcie całego filmu elementów musi na własną rękę zrekonstruować pełen obraz historii.
Z jednej więc strony niemal dokumentalny realizm (Ceylan wyczulony jest na najdrobniejsze gesty i zachowania zwykłych ludzi, oglądamy ten film jak antropologiczny kawałek o współczesnej Turcji), z drugiej - element nieoczywistej transcendencji, ludowej metafizyki (pojawia się nawet wzmianka o duchu nieboszczyka, widzianym już po jego zabójstwie). Odnaleźć balans między tymi dwoma sferami, to móc jednocześnie bajdurzyć i filozofować. Jak w scenie, w której podczas nocnej sprzeczki prokuratora z policjantem kamera nagle zaczyna koncentrować się na spadającym z drzewa jabłku, po czym towarzyszy turlającemu się owocowi w drodze do potoku i podąża za nim aż do momentu, kiedy niesione prądem jabłko zatrzymuje się obok innych, nadgniłych już owoców. Inaczej niż u Czechowa, tak zawieszona strzelba może jednak wypalić długo po zakończeniu seansu.
9/10
- - - - - - - - - - - -
"Pewnego razu w Anatolii", reż. Nuri Bilge Ceylan, Turcja, Bośnia i Hercegowina 2011, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 9 marca 2012
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!