Reklama

Najmniejsza retrospektywa festiwalu

Dwa niezwykle oryginalne filmy zupełnie nieznanego w Polsce brytyjskiego reżysera Christophera Petita: "Radio on" (1979) i "Treść" (2010) składają się na najmniejszą retrospektywę tegorocznej edycji festiwalu Era Nowe Horyzonty.

Na pierwszy rzut oka trudno o dwa bardziej różniące się tytuły: czarno-białe "Radio on" to utrzymana w konwencji kina drogi fabularna opowieść o podróży pewnego radiowego didżeja do Bristolu, gdzie będzie starał się poznać przyczyny śmierci swojego brata. "Treść" zaś jest rodzajem autobiograficznego eseju, osobistym dokumentem o świecie nowym mediów. Jednak Christopher Petit twierdzi, że jego najnowszy film jest wizualną codą dla "Radio on", nazywając go "kinem drogi XXI wieku".

"Radio on" powstało jako efekt fascynacji Petita - wówczas krytyka filmowego - nowym kinem niemieckim, szczególnie dokonaniami Wima Wendersa i Rainera Wernera Fassbindera. Podczas wywiadu, który Petit przeprowadzał z Wendersem, młody krytyk nieśmiało napomknął niemieckiemu reżyserowi, że ma gotowy własny scenariusz. - Czy ma pan już tytuł? - spytał Wenders. - Tak, to "Radio on" - odparł Petit. - Świetny tytuł - zachęcił aspirującego reżysera twórca "Amerykańskiego przyjaciela". I został współproducentem "Radio on".

Reklama

Petit, który jest obecny we Wrocławiu i spotyka się z publicznością po projekcjach swych filmów, dodał, że Wenders miał przed zdecydowaniem się na produkcję "Radio on" tylko jedno pytanie: - Jak będzie pan kręcił ten film? - miał zapytać brytyjskiego kolegę. - Chcę to zrobić na czarno-białej taśmie 35 milimetrów - zadeklarował Petit. - W porządku - zgodził się Wenders. W tak nietypowy dla współczesnych producenckich realiów sposób powstał jeden z najbardziej kultowych filmów brytyjskiej kinematografii.

Bowie, Kraftwerk, Sting

"Radio on" przypomina klimatem zrealizowany trzy lata wcześniej film Wendersa "Z biegiem czasu". Obydwa są europejską odpowiedzią na amerykańskie kino drogi. Czarno-białe, ascetyczne, podkreślające tępą bezcelowość podróży. W istocie, główny bohater "Radio on", którego poznajemy jako radiowego didżeja (Petit tylko raz pokazuje go za mikrofonem) udaje się w samochodową podróż do Bristolu, by dowiedzieć się więcej o śmierci niewidzianego dawno brata. Petita, jak i jego bohatera, niezbyt interesuje jednak na poły sensacyjna intryga. Ważna jest sama przygoda podróżowania - za głównego bohatera filmu przyjąć można widoczny z okna samochodu miejski pejzaż, który w fantastyczny sposób fotografuje niemiecki operator Martin Schaefer.

Niebagatelną rolę w "Radio on" odgrywa także muzyka. Film otwiera sekwencja w domu głównego bohatera, której towarzyszy niemiecka wersja "Heroes" Davida Bowiego. Najważniejszym zespołem filmu pozostaje jednak Kraftwerk (protagonista otrzymuje w ramach prezentu urodzinowego od brata kopertę z trzema kasetami niemieckiej grupy). Elektroniczna muzyka "Radioactivity" idealnie dopełnia wizualną warstwę "Radio on". Petit zdradził, że aby uzyskać za małe pieniądze prawa do wykorzystania ich utworów, przedzierzgnął się na trzy miesiące w dziennikarza muzycznego. Kiedy udało mu się uzyskać zgodę na wywiad z muzykami, pod koniec rozmowy wypalił: - Nie użyczylibyście mi swoich piosenek za pół darmo do mojego filmu?

Niewątpliwą atrakcją filmu jest także mała rólka Stinga, który pojawia się jako aspirujący muzyk mieszkający w przyczepie tuż przy zdezelowanej stacji benzynowej. - Dniówka każdego członka ekipy wynosiła 35 funtów. Sting spędził na planie dwa dni - tak Petit odpowiedział na pytane, ile budżetu pochłonęło zaangażowanie do filmu wokalisty.

30 lat później

Jeszcze ciekawiej wygląda historia powstania najnowszego filmu Petita - "Treść". Który reżyser nie chciałby się znaleźć w sytuacji, w której producent zwraca się do niego z pieniędzmi na kolejny obraz? Petit nie był jednak zbytnio zachwycony propozycją British Film Institute, ponieważ... nie miał żadnego pomysłu na film. Początkowo myślał o kontynuacji "Radio on" - według niego 30 lat, które minęło od powstania swego debiutu, przypada w Anglii na okres thatcheryzmu. Wreszcie zdecydował się na tematyczny sequel tamtej produkcji, starając się opowiedzieć z dzisiejszej perspektywy jak zdeterminowana jest podróż współczesnego człowieka.

"Tresć" jest filmem epoki internetu. Według Petita człowiek nowych mediów podróżuje wirtualnie. Nie musi ruszać się z miejsca, by dotrzeć do najbardziej odległych zakątków globu. Międzyludzka komunikacja rozgrywa się dzisiaj w Sieci. Dlatego Petit pozwala wybrzmieć w swym filmie nowym mediom - nawet fragment "Wyjścia robotnic z fabryki" braci Lumiere, któremu przygląda się w swym filmie, odtwarza w serwisie YouTube. Jedną z części filmu tworzy też literacki komentarz na temat erotyzmu internetowej komunikacji autorstwa pisarza Iana Penmana, który "odgrywa" niemiecki aktor Hans Zischler.

Petit wsiada też jednak do samochodu i rusza odwiedzić miejsca, w których kręcił "Radio on". Te same krajobrazy, które w obiektywie Schaefera charakteryzowały się nostalgiczną fotogenią, w ujęciu kamery cyfrowej wydają się płaskie i wulgarne. Dylogia Petita w genialny sposób opowiada o tym, jak zmienił się świat przez ostatnie 30 lat. Nie opowiada jednak wyłącznie o przeobrażeniach krajobrazu czy ewolucji muzyki, ale diagnozuje kondycję międzyludzkich relacji. W tej perspektywie należy traktować "Radio on" i "Treść"jako wielkie kino dokumentalne.

Za dużo rozmów, za mało akcji

Wczoraj widzowie Nowych Horyzontów mieli także możliwość obejrzenia najnowszego filmu Oliviera Assayasa "Carlos", opowiadającego o słynnym wenezuelskim terroryście Iliczu Ramirezie Sanchezie. Pokazywany na tegorocznym festiwalu w Cannes film jest próbą epickiego spojrzenia na kontrowersyjną postać - realizacyjnym rozmachem przedsięwzięcie przypomina "Che" Stevena Soderbergha. Oryginalnie "Carlos" trwa ponad 5 godzin, na festiwalu obejrzeliśmy jednak skróconą wersję filmu niecałe trzy godziny), prawdopodobnie cenzorem całości jest producent obrazu telewizja Canal+.

"Carlos" obiecująco się zaczyna, podoba mi się rockowa werwa Assayasa (dynamiczna muzyka jest powracającym w scenach podróży refrenem tego filmu), dyskretnie sugerowany erotyzm tego obrazu (np. w scenie kiedy główny bohater dobiera się do swojej dziewczyny z granatem w ręku). A jednak nie sposób odnieść wrażenia, że "Carlosowi" brakuje zadziornej siły, którą charakteryzował się choćby świetny dwuczęściowy film "Mesrine" z Vincentem Casselem w roli słynnego przestępcy. Za dużo czasu poświęca Assayas rozmowom bohaterów, za mało jest w jego filmie akcji (nie sądziłem, że napiszę kiedyś takie zdanie w relacji z festiwalu Era Nowe Horyzonty). Tyle w skrócie. Chętnie obejrzałbym jednak pełną wersję tego filmu , by pozwolić reżyserskiej myśli wybrzmieć w całości.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: festiwal | era nowe horyzonty | Carlos | muzyka | film | radio
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy