Filmy, których trzeba doświadczyć
Fabułę zarówno "Konia turyńskiego" Beli Tarra, jak i "20 papierosów" Jamesa Benninga da się opowiedzieć w jednym zdaniu. Mimo to nie pojmie tych filmów ten, kto nie doświadczył ich seansów. Sensu tych projekcji nie da się bowiem zawrzeć w nawet najwybitniejszym streszczeniu.
Seanse podobnych filmów odstraszają już większość nowohoryzontowych bywalców. To bowiem kwintesencja "gutkowego" kina sprzed lat - perspektywa długiego trwania, ciągnące się w nieskończoność nieruchome kadry, brak tradycyjnie rozumianej akcji. Mistrzem takiego podejścia do kina jest węgierski reżyser Bela Tarr, autor słynnego, monumentalnego "Szatańskiego tanga", którego ponadośmiogodzinna projekcja stanowiła podczas jednej z poprzednich edycji festiwalu Nowe Horyzonty jedno z najbardziej ekstremalnych kinematograficznych doznań.
Dziś festiwalowa publiczność ma już jakby trochę mniej cierpliwości, Tarr zaś kręci jeden ze swych najlepszych filmów. Punktem wyjścia dla "Konia turyńskiego" jest słynna anegdotka o Fryderyku Nietzschem, który miał pewnego dnia stanąć na turyńskiej ulicy w obronie chłostanego przez woźnicę konia. Moment ten stanowi według biografów niemieckiego filozofa punkt zwrotny w karierze autora "Poza dobrem i złem". Miesiąc po incydencie lekarze diagnozują u Nietzschego poważną chorobę psychiczną, pozostałe 11 lat życia filozof spędza przykuty do łóżka, kończąc tym samym pisarską karierę.
Bela Tarr rozpoczyna swój najnowszy i - jeśli wierzyć deklaracjom twórcy - ostatni film przytoczeniem wspomnianej historyjki, po czym próbuje odtworzyć dalsze losy woźnicy i jego konia. Długa, mroczna opowieść o upadku współczesnego świata układa się w osobliwą apokalipsę według Beli Tarra. Węgierski twórca wykorzystuje w swym filmie odwrócony schemat stworzenia świata, dzieląc filmową opowieść na sześć dni, które sukcesywnie prowadzą do powolnej atrofii wszelkich wartości. "Świat legł w gruzach" - mówi do głównego bohatera Ohlsdorfera przybywający do niego po butelkę palinki znajomy. Film Tarra jest zaś wizualną prezentacją tej konstatacji.
Zwiastunem nadchodzącej apokalipsy jest siejący spustoszenie wicher - znak firmowy kina Beli Tarra. Dwuipółgodzinna zawierucha przywodzi na myśl klasyczny film Victora Sjöströma z 1928 roku. "Turyński koń" w swym czarno-białym ascetyzmie ewokuje bowiem czasy kina niemego. Ale w kinie Tarra jest jeszcze jeden niezwykle ważny punkt odniesienia. "Turyński koń" ma w sobie coś z utworu muzycznego, należy wysłuchać go w całości, nie próbując na siłę zrozumieć kolejnych kinematograficznych dźwięków, tylko poddać się im, nawet kosztem przymknięcia oczu. I tak film Tarra zmierza do nieuniknionej ciszy. I ciemności.
Zobacz zwiastun filmu "Koń turyński":
Swój najnowszy film zaprezentował też we Wrocławiu klasyk minimalizmu - James Benning. Widzowie Nowych Horyzontów doskonale znają jego wcześniejsze filmy - "13 jezior" i "10 nieb" opowiadają dokładnie o tym, o czym traktują ich tytuły. Są to po prostu następujące po sobie, długaśne, nieruchome kadry kolejnych landszaftów. Ostatni film Benninga nosi tytuł "20 papierosów".
W ciągu 97 minut projekcji 20 osób wypala więc całą paczkę papierosów. Obserwowanie kolejnych palaczy okazało się jednak niezwykle pasjonującym zajęciem, tyle niuansów odkrywa się dzięki konfrontacji różnych stylów trzymania papierosa w dłoniach, sposobach zaciągania się, bogactwie i różnorodności spojrzeń między jednym a drugim sztachem. Każdy kolejny papieros to kolejny wyjątkowy ludzki portret, ale film Benninga w pozbawionej klasycznej akcji formie jest także wyjątkowym hołdem złożonym ulotnemu aktowi wypalenia papierosa.
Tak jak seans "Konia turyńskiego", tak projekcję "20 papierosów" trzeba jednak przeżyć na własnej skórze. Każdy bowiem wyniesie z tego filmu inną naukę. W związku z tym, że przez ponad półtorej godziny projekcji nic się tak naprawdę nie dzieje, mamy sporo czasu i miejsca na własne rozmyślania. Można się też zdrzemnąć, można również opuścić salę projekcyjną. Zanim Benning dobrnął do połowy paczki (czyli przy 10 papierosie), sala kina Helios opustoszała mniej więcej w połowie. Sukcesywnie wychodzący z projekcji widzowie stali się mimowolnie doskonałą ilustracją zbyt szybko eksploatowanej paczki papierosów.
Tomasz Bielenia , Wrocław