Reklama

ENH: Pochwała różnorodności

"Transgresyjny horror" nakręcony na taśmie 8mm, intymny dziennik zrealizowany przy użyciu kamery cyfrowej, wreszcie - fantazja o sobowtórze Hitchcocka skomponowana z archiwalnych materiałów: uczestnicy festiwalu Era Nowe Horyzonty nie mogą narzekać na programową monotonię.

Jest jasne jak wychodzące zza wrocławskich chmur słońce, że kina tegorocznych bohaterów festiwalu: Kanadyjczyka Guya Maddina, Szweda Jana Troella, azjatyckiego twórcy Tsai Ming-lianga (karteczka powieszona wczoraj na tablicy, pełniącej rolę hyde parku: "- Tsaisz? - Nie tsaję"), amerykańskiej eksperymentatorki Jennifer Reeves, czy Krzysztofa Zanussiego to są światy nieprzyległe: osobne filmowe kosmosy. Jedynym wspólnym mianownikiem tych twórczości jest ich autorskie piętno (nie mogę nie wstawić do nawiasu tytułu jednego z filmów Maddina "Piętno na umyśle"). Więcej: ich kino, poza opowiadaniem historii, podejmuje także próbę samoświadomego dookreślenia, jest refleksją nad samą jego istotą. Jest kinem o kinie.

Reklama

Obejrzałem wczoraj na Nowych Horyzontach trzy filmy, każdy kolejny jeszcze bardziej różny od poprzedniego, każdy z osobna zaskakujący formalnie, w tej gwałtownej różnorodności znalazłem jednak wyraźną spójność. Pstrokaty patchwork kina.

Śmiem twierdzić, że południowokoreańscy "Wycieńczeni" to najradykalniejsza propozycja tegorocznego konkursu Nowe Horyzonty. O kontrowersyjności tego obrazu najlepiej zaświadcza buczenie, którym film Kim Goka przyjęła życzliwa zazwyczaj wrocławska publiczność. Ale w obsesyjnej historii o alfonsie i jego prostytutce jest mnóstwo odpychającej chropowatości, brudu i ziarnistości. Kim Gok nakręcił swój film na taśmie 8-milimetrowej: podłe życie jego bohaterów (momentami odnosimy wrażenie, że nie ludzi, ale zwierzęta pokazuje nam południowokoreański reżyser) znajduje genialne kinematograficzne odzwierciedlenie w fakturze obrazu: nieostre ujęcia, ziarniste kadry, drobinki kurzu na taśmie filmowej (czy nie ten sam efekt próbują dziś uzyskać twórcy, kręcący swoje filmy telefonami komórkowymi?). Niezwykle uboga (w sensie realizacyjnym) ścieżka dźwiękowa tego filmu dopełnia obrazu całości: dawno nie widziałem w kinie tak przejmującego do bólu (aż kłuje w skroń) portretu ludzkiej nędzy. Gdyby Nowe Horyzonty odbywały się w Poznaniu, moglibyśmy określić film Kim Goka "kinem penerskim".

Fantastycznym przykładem deprecjonowanej przeze mnie festiwalowej módki, czyli kina "found footage" (filmów montażowych, złożonych wyłącznie z archiwalnych materiałów) okazał się film "Dubel" Johana Grimonpreza. Belgijski reżyser opowiedział fascynującą i błyskotliwą historię domniemanego sobowtóra Alfreda Hitchcocka, za kanwę swego filmu obierając arcydzieło mistrza suspensu - "Ptaki". W tle mamy zimną wojnę (obszerne fragmenty słynnego spotkania w Moskwie Chruszczowa z Nixonem), prawdziwego sobowtóra Hitcha, Tippi Hedren, kilka reklamówek kawy Fogler, Jurija Gagarina. Najlepsze jest jednak to, że doskonale wiedząc, że "Dubel" jest rodzajem filmowej zgrywy - oglądamy ten zwariowany kolaż jak prawdziwy dokument (relacja Grimponpreza ze spotkania Hitchcocka ze swoim sobowtórem jest tak nieprawdopodobna, że aż prawdziwa). Fascynujące połączenie realnego ze zmyślonym. Genialnie zachowanie balansu przez Grimonpreza. Może zacznę nawet chodzić na "found-footage'owe" seanse?

Kolejną propozycją wczorajszego dnia był osobisty dokument Alaina Cavaliera "Irene" - poświęcony zmarłej w 1972 roku żonie reżysera. Cavalier kontynuuje rozpoczętą diarystycznym "Filmowcem" przygodę z kamerą cyfrową. Jest w jego żałobnym trenie (po ponad 30 latach od śmierci Irene!) głęboka obsesja: obsesja życia i obsesja filmowania. Kamera cyfrowa w jego rękach staje się częścią jego ciała, żywym organizmem, którego egzystencję wyznacza rytm oddechu filmowca. To coś więcej, niż pióro w dłoni. To coś bardziej natychmiastowego - Cavalier zaprasza nas do swojego świata (mimo że rzadko pokazuje w filmie swą twarz) z żarliwością graniczącą z ekshibicjonizmem. Nie ma w tym jednak nic na pokaz: jest rozpacz samotnego, schorowanego człowieka, jest nieobecność ukochanej osoby, jest szukanie ratunku w kinie. Jeśli możemy jeszcze mówić o kinie.

Właśnie - jeśli możemy jeszcze mówić o kinie. Przypomina mi się to, co krytycy piszą o najnowszych filmach Abbasa Kiarostamiego: że to już nie jest kino. W czasach, kiedy filmowcy zapraszani są do muzeów, kiedy miejsce sali kinowej coraz częściej zajmuje przestrzeń galeryjna, kiedy granica między filmem a instalacją staje się coraz bardziej niewyraźna - protekcjonalne odbieranie niekonwencjonalnym wypowiedziom filmowym statusu kina, odbieram wyłącznie jako wyraz głębokiego anachronizmu. Zarówno w 8-milimetrowym filmie Kim Goka, jak w archiwaliach Grimonpreza , wreszcie - w cyfrowym obrazie Cavaliera - dostrzegłem ziarenko prawdy: o mnie? o świecie? o kinie?.

Tomasz Bielenia, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy