Reklama

ENH: Pobudzać, ożywiać, wzburzać

Zamiast pobudzać, ożywiać i wzburzać - wyraźnie nużą. Dwa ostatnie filmy konkursu Nowe Horyzonty: irlandzka "Helen" i francuskie "Jezioro" męczą stylistycznym zmianierowaniem . Zachwycił - skromny szwedzki dokument ":Pan Gubernator".

Jest w sytuacji widza festiwalu Era Nowe Horyzonty moment graniczny - próba percepcyjnej wytrzymałości, kiedy nad rzetelną oceną górę bierze zmęczenie. Zwłaszcza podczas seansów konkursu "Nowe Horyzonty". Filmy, które znajdują się w tej sekcji to - w założeniu - propozycje kontrowersyjne. Potencjalny widz nie powinien zbywać ich wzruszeniem ramion. Albo - albo. Albo olśnienie, albo wzburzenie. Albo totalna akceptacja, albo pełne odrzucenie. Kino skrajnych emocji.

Jak więc mam rozumieć swoją odrętwiałą reakcję na "Helen" autorstwa Christine Molloy i Joe Lawlora oraz "Jezioro" w reżyserii Philippe'a Grandrieux? Nie potrafiły mnie te filmy nawet zdenerwować. Równocześnie zachwycił mnie klasyczny dokument, opisujący tydzień z życia pewnego szwedzkiego polityka. Czy ze mną jest coś nie tak, czy z filmami? (oczyma wyobraźni widzę wszystkich najbardziej wyrafinowanych kinomanów, jak po powrocie z Nowych Horyzontów udają się ukradkiem na seans jakiegoś "Harry'ego Pottera" albo "G.I.Joe: Czas kobry"). I jeszcze jedna dygresja: (ze wszystkich konkursowych filmów największe wrażenie robi jednak brytyjski "Głód" - działa bowiem na widza nie tylko niezwykle sugestywną stroną wizualną, ale też niesamowitym ładunkiem emocjonalnym).

Reklama

Irlandzki film "Helen" opowiada historię tytułowej dziewczyny - wychowanki sierocińca, dorabiającej sobie po szkole pracą sprzątaczki w czterogwiazdkowym hotelu. Kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie jej koleżanka z klasy, policja decyduje się na przeprowadzenie rekonstrukcji zdarzeń, mającej pomóc w ujęciu sprawcy przestępstwa. Helen wciela się w postać zaginionej Joe.

Jest w filmie duetu Molloy-Lawlor prawdziwie uchwycony niepokój wieku dojrzewania (Helen obchodzi właśnie swoje 18. urodziny) - rodzaj przeczuwalnego lęku przed dorosłością. Podoba mi się też to, że reżyserzy najmniej zainteresowani są samym policyjnym dochodzeniem, traktując je tylko jako pretekst do eksploracji psychiki Helen (kto zabił? - to pytanie prawie nigdy nie interesuje "nowohoryzontowych" twórców). Ich koncentracja na sferze wewnętrznych przeżyć bohaterki - jej stopniowym wchodzeniu w skórę zaginionej dziewczyny, powolnym zajmowaniu jej miejsca w społecznym porządku - jest jednak od pierwszego ujęcia filmu tak nieznośnie wystudiowana, tak ostentacyjnie celebrowana i - w gruncie rzeczy - tak przewidywalna, że z niecierpliwością czekałem na kolejny seans dnia - "Jeziora" Phillipe'a Grandrieux.

To enigmatyczna opowieść o bracie i siostrze, mieszkających w odciętym od świata, otoczonym gęstym lasem domku, do których - jako sezonowy pracownik przy wyrębie drzew - dołącza nieznajomy chłopiec. Francuski reżyser (znany z takiego filmu jak "Sombre") opowiada swój film trochę jak Aleksander Sokurow "Matkę i syna". Ograniczony do minimum dialog, koncentracja na cielesności ludzkich relacji, akcent na malarskość kadru, nie na fabularny aspekt filmu. W tle - kazirodcza relacja brata z siostrą.

Grandrieux opowiada nam swój film jak rodzaj baśni - wszystko jest u niego w pewien sposób nierzeczywiste. Takiemu odczytaniu filmu sprzyja opustoszały, surowy krajobraz, niemal archetypiczne postaci: brat, siostra, ojciec, matka; wreszcie: ludowe pieśni, które słyszymy pod koniec filmu. Ale groteskowy patos "Jeziora" bierze górę nad jego mroczną enigmatycznością. Mimo że z krwi i kości - bohaterowie filmu Grandrieux pozostają dla mnie jedynie mglistymi fantomami.

Prawdziwy jest za to bohater szwedzkiego dokumentu ":Pan Gubernator" - polityk Anders Bjorck. Debiutujący reżyser Mans Mansson w spokojnym, schynchronizowanym rytmicznie z niespieszną rutyną codziennych obowiązków bohatera filmie przygląda się tygodniowi z życia gubernatora Uppsali. Do głowy przychodzi mi od razu "Jak to się robi?" Marcela Łozińskiego, jednak film Manssona jest przeciwieństwem obrazu polskiego dokumentalisty. Nie ma w ":Panu Gubernatorze" żadnej sensacyjności, brudu dzisiejszej polityki. Jest dyskretne przyglądanie się rytuałowi codziennych spotkań: odsłonięcie tablicy poświęconej Linneuszowi, wizyta na Wystawie Kwiatowej w Chelsea, spotkanie w radio, przyjęcie japońskiej pary królewskiej.

W swym czarno-białym, kręconym na taśmie 16 milimetrów (ależ wymowna ziarnistość!) dokumencie Mansson czule portretuje swojego bohatera. Jest w jego - reżysera - spojrzeniu dostrzegalny głęboki szacunek dla bohatera, nie przeszkadza to jednak Manssonowi dyskretnie demaskować powagi reprezentacyjnej funkcji Bjorcka . Ta ambiwalencja sprawia, że ":Pan Gubernator" pozostaje, mimo swojej prostoty, filmem głęboko niepokojącym.

Tomasz Bielenia, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: jezioro | gubernator | filmy | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy