Reklama

ENH: Pechowy początek festiwalu

Pechowo zaczęła się dla Romana Gutka jubileuszowa edycja festiwalu Era Nowe Horyzonty. Swój film "Nie opuszczaj mnie" z konkursu Nowe Filmy Polski wycofała Ewa Stankiewicz. Bohater najważniejszej retrospektywy Jean-Luc Godard wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie pojawi się we Wrocławiu. Zawiódł też w sobotę nowy system rezerwacji wejściówek na seanse. Na szczęście zostały dobre filmy.

To miała być najważniejsza organizacyjna innowacja tegorocznego festiwalu - internetowy system rezerwacji miejsc miał sprawić, że koszmary poprzednich edycji - gigantyczne kolejki przed najbardziej obleganymi seansami - staną się "koszmarem minionego lata". Zainstalowane przy kinowych salach komputerowe stanowiska pozwalają na swobodną korektę wcześniejszych wyborów - największe oblężenie przeżywają jednak tuż po północy, kiedy możliwa staje się rezerwacja seansów na kolejny dzień festiwalu.

W sobotnie przedpołudnie rezerwacje przestały jednak mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy okazało się, że piorun, który trafił w nocy w antenę na dachu kina Helios, zawiesił cały system w komputerach znajdujących się w tym budynku. Zdziwieni posiadacze karnetów upewniali się tylko, czy przypadkiem nie zostaną im odjęte punkty karne (za brak obecności na zarezerwowanym pokazie traci się 5 z początkowych 55 punktów) i rzucali się na seanse, na które wcześniej nie było już miejsc. "Swastykę" Philippe'a Mory - jedyny pokaz na tym festiwalu - obejrzało więc zdecydowanie więcej widzów, niż wynikałoby to z liczby foteli w kinowej sali. Wszyscy więc powinni być zadowoleni. Zwłaszcza, że po południu usunięto już skutki awarii.

Reklama

Nie dojedzie do Wrocławia Jean-Luc Godard - w ubiegłym roku również odwołano przyjazd ważnego gościa. Wim Wenders miał zapowiedzieć swój nowy film "Spotkanie w Palermo", jednak nagła choroba pokrzyżowała wcześniejsze plany. Oficjalnego stanowiska w sprawie nieobecności zapowiadanego we Wrocławiu Godarda na razie nie ma - biuro prasowe festiwalu zapewnia jednak osoby starające się o wywiad z Godardem, że porozmawiać można, owszem, ale ze znawcami jego twórczości, którzy zapowiadają na festiwalu filmy "papieża Nowej Fali".

Dinozaur i dzieciak

Tu zobaczyć można wszystko, co nakręcił Godard - pełna reżyserska retrospektywa uzupełniona jest o filmy dokumentalne o Godardzie oraz telewizyjne programy, których był bohaterem. Tak trafiłem na "Dinozaur i dzieciak. Dialog w ośmiu częściach między Fritzem Langiem a Jeanem-Lukiem Godardem" w reżyserii Andre S. Labarthe'a. Czasem warto poświęcić konkursowy film dla takiej niepozornej perełki - wielki niemiecki reżyser i młody francuski autor przy jednym stole w pokoju siwym od papierosowego dymu prowadzą dyskusję o sztuce filmowej. Ilustrowane to jest fragmentami "Pogardy" (Lang zagrał właśnie u Godarda postać reżysera filmowego) oraz arcydzieła Langa "M - Morderca". Odrobinę patetyczne to wszystko, prawda, ale dla miłośników kina spotkanie przy jednym stole tak wybitnych osobistości jest zawsze powodem wielkiej radości. Zwłaszcza, że obydwaj artyści kokietują się nawzajem z wielkim taktem i urokiem.

Miłym zaskoczeniem był też uzupełniający ten seans "Cinema Cinemas" - zbiór kinowych reportaży Labarthe'a, w których przepytuje on reżyserów i aktorów ze specyfiki ich pracy. W segmencie poświęconym Godardowi ("Godard Blues") obydwaj panowie, którzy znają się dobrze z czasów "Cahiers du Cinema", jadą prowadzonym przez Labarthe'a autem na pokaz "Zdrowaś Mario" Godarda. To melancholijne spotkanie po latach dwóch starych przyjaciół urzeka niezwykłą, deszczową intymnością. Godard opowiada swemu przyjacielowi o Romy Schneider, która kilkanaście dni przed śmiercią odmówiła występu w jego filmie. To oni zabili Langloisa (szefa Cinemateque Francaise), Truffauta, Schnedier - mówi Godard. Kto oni? - pyta Labarthe. Telewizja, dziennikarze - odpowiada Godard.

Były jeszcze we wspomnianych reportażach Labarthe'a dwa wspaniałe momenty - bohaterem jednego był Orson Welles, który gościł na obiedzie z francuskimi krytykami filmowymi (pyszna jest zwłaszcza anegdotka o tym, jak mógł zapobiec mccarthyzmowi - nie zdecydował się kiedyś na kandydowanie wyborach seantorskich, które wygrał Joseph McCarthy); drugi przeżyłem dzięki Charlotte Gainsbourg, w tym czasie u progu aktorskiej kariery, która w pociągowym wagonie opowiada niepewnym szeptem o planach na przyszłość.

Kino stroboskopowego transu

Na festiwal Era Nowe Horyzonty przyjeżdzą się jednak głównie dla "gorących" tytułów, jak "Wkraczając w pustkę" Gaspara Noe. To był jeden z najbardziej oczekiwanych seansów na tegorocznej imprezie - największa sala Heliosa wypełniona była wczoraj po brzegi. Noe kontynuuje we "Wkraczając w pustkę" filozofię kina, którą zaproponował w "Nieodwracalnych". To kino stroboskopowego transu. Nie historia jest tu najważniejsza - bohaterami "Wkraczając w pustkę" jest rodzeństwo, brat i siostra, którzy w tokijskiej metropolii pogrążają się w narkotycznym zatraceniu. Noe opowiada swój film z punktu widzenia brata - Oscara - przez pierwszą część filmu kamera jest utożsamiona z oczami bohatera. Kiedy jednak trudniący się dilerką narkotyków chłopiec zostaje zastrzelony, kamera Noego transcenduje, w duchu czytanej przez chłopca Tybetańskiej Księgi Umarłych opuszcza ciało Oscara i przez kolejne 2 godziny przygląda się ekranowym wydarzeniom z lotu ptaka. Nostalgia anioła.

Jest "Wkraczając w pustkę" próbą buddyjskiej opowieści o współczesności. Z jednej strony reinkarnacja, życie po życiu, z drugiej strony nerwowy, neonowy puls alienującej metropolii. Szkoda tylko, że Noego bardziej od buddyzmu interesuje psychoanaliza - jego film jest wzorcowym przykładem tematów zaczerpniętych z pism Freuda. W narkotycznym transie Oscara kluczowym wydarzeniem staje się więc trauma związana z utratą rodziców w wypadku samochodowym a najważniejszą instancją odwoławczą - figura Matki.

Osławiony już "płynny montaż" Noego - kamera niejako płynie ponad miastem, przenikając budynki i pokazując kolejne wydarzenia - szybko jednak okazuje się tylko nudnym efektem, eksplorujemy więc życie nocnego Tokio z duchem głównego bohatera z coraz większą irytacją i znużeniem, czekając na osławiony moment, w którym kamera ma się znaleźć się wewnątrz macicy siostry Oscara. Podobno nie było jeszcze w kinie takiego ujęcia. Trzeba tylko nie usnąć w trakcie seansu, żeby nie przegapić historycznego wydarzenia.

Humor etnograficznej obserwacji

W piątek zaprezentowano również "Le Quattro Volte" - świetny dokument włoskiego reżysera Michelangelo Frammartino , który startuje w konkursie "Nowe Horyzonty". Przypomina etnograficzną obserwację - malutka wioska w Kalabrii i jej mieszkańcy. Frammartino nie opowiada jednak żadnej konkretnej historii, narracja jego filmu polega na czułej rejestracji świata, który odchodzi w niepamięć.

Najpierw przyglądamy się życiu starutkiego pasterza, po jego śmierci ( w tym naturalnym oczekiwaniu na śmierć przypomniało mi "Le Quattro Volte" film Abbasa Kiarostamiego "Uniesie nas wiatr") kamera koncentruje się na stadzie kóz, szczególnie jednej młodej kozy, która urodziła się tuż po odejściu staruszka. Następnie obserwujemy wędrówkę wielkiego kawałka drewna - najpierw służy mieszkańcom jako rodzaj axis mundi, postawionego na środku wioski świątecznego pala, który wypalony zostaje w końcowej partii filmu na węgiel.

Ten wspaniały portret kalabryjskiej wioski zaskakuje naturalnym poczuciem humoru. Najbardziej wyraźny jest on w scenach ze zwierzętami. Najpierw głównym bohaterem wychodzącej z miasteczka drogi krzyżowej staje się niespodziewanie pies pasterza, "kradnąc" reżyserowi całą scenę (tak naturalnie zwierzęta "grały" ostatnio w "Tulpanie" Dworcewoja), kolejnym źródłem komizmu "Le Quattro Volte" staje się młoda kózka - bohaterka następnego segmentu filmu. Wyciszony, mądry film o naturalnej kolei rzeczy.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wrocław | era nowe horyzonty | jean | kamera | filmy | film | festiwal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy