"Życie na podsłuchu": WYWIAD Z FLORIANEM HENCKELEM VON DONNERSMARCKIEM
Skąd wziął się pomysł podjęcia tego tematu? Czy były jakieś powody osobiste?
Dwie rzeczy wpłynęły na moją decyzję. Pierwszą były niezatarte wspomnienia z ważnych wizyt w Berlinie Wschodnim i NRD. Jako 9-letnie dziecko byłem zaciekawiony, co wzbudzało strach dorosłych. A naprawdę się bali. Wyczuwałem to, gdy moi rodzice przekraczali granicę (urodzili się na wschodzie i pewnie dlatego poddawano ich ściślejszej kontroli) albo gdy odwiedzali nas przyjaciele ze wschodu. Dzieci mają niezawodny radar na takie uczucia. Bez tego wspomnienia nie znalazłbym odpowiedniego podejścia do tego tematu.
Drugim czynnikiem było wspomnienie ze studiów. W trakcie studiów zobaczyłem ujęcie zrealizowane w amerykańskim planie, na którym widać było mężczyznę, siedzącego w mroku ze słuchawkami na uszach. Słuchał niebywale pięknej muzyki, choć wcale nie miał na to ochoty. Ten człowiek w mojej wyobraźni przeistoczył się w kapitana Gerda Wieslera. Gabriel Yared powiedział mi kiedyś, że twórcy są tylko odbiorcami. Jeśli to prawda, musi istnieć jakiś nadawca, bez ustanku wysyłający nam silne sygnały.
Bardzo skrupulatnie przygotowywał się Pan do nakręcenia tego filmu.
Odwiedziłem wiele miejsc, żeby poczuć atmosferę tamtych czasów, np. Muzeum Hohenschönhausen, ówczesne Ministerstwo Bezpieczeństwa oraz archiwa Biura Birthlera. Oprócz tych wizyt bardzo wiele dały mi rozmowy z naocznymi świadkami, od funkcjonariuszy Stasi przez prostytutki na ich usługach, aż po ludzi, którzy byli przetrzymywani na Normannenstraße. Udało mi się poznać różne punkty widzenia i często sprzeczne wersje historii, ale dzięki temu miałem pełniejsze poczucie prawdy tego czasu.
Być może najważniejszym czynnikiem była możliwość współpracy z ekipą i aktorami, w znacznej części pochodzącymi ze Wschodu. Wielu z nich wniosła do tego projektu osobiste doświadczenia. Często praca nad „Życiem na podsłuchu” stanowiła dla nich pierwszą okazję do porozmawiania o tych czasach. I to 14 lat po zjednoczeniu! Niektóre rany rzeczywiście długo się goją.
Czy wzorował się Pan na konkretnych postaciach i wydarzeniach z historii?
Bohaterowie powstali z połączenia szeregu prawdziwych postaci. Kilka osób może rzeczywiście odnaleźć w nich swoje rysy. „Życie na podsłuchu” nie jest jednak powieścią ani filmem „z kluczem”. Postaci i wydarzenia zostały świadomie pozostawione „w zawieszeniu”. Hempf jest na przykład ministrem bez teki. Zależało mi na tym, żeby nie zgubić się w historycznych detalach. Chciałem opowiedzieć o prawdziwych ludziach, ale w wyraźniej nakreślonych realiach i bardziej emocjonalnie.
Jak dobierał Pan kolory i dekoracje, które widzimy w filmie?
Mieliśmy bardzo konkretną wizję tego, jakich kolorów należy użyć. Podkreśliliśmy charakterystyczny dla NRD minimalizm. W tamtych czasach zieleń zdecydowanie przeważała nad błękitem, więc ograniczyliśmy obecność tego ostatniego. Podobnie było z czerwienią, zastąpioną pomarańczą. Używaliśmy także różnych odcieni brązu, beżu i szarości, pamiętając jednak o typowej dla tych czasów oszczędności kolorystycznej.