"Życie jest piękne": "FILM NIEMOŻLIWY"
Do liczącej na aż siedem Oscarów'98, obsypanej nagrodami od Cannes po Warszawę, uznanej bezapelacyjnie za najlepszy włoski i europejski obraz roku 1998 tragikomedii "Życie jest piękne", w reżyserii i z główną rolą Roberta Benigniego - popularnego komika, znanego w Polsce z filmów Jima Jarmuscha "Poza prawem" i "Noc na Ziemi" - przylgnęło miano "filmu niemożliwego". Faktycznie: połączenie w jednym utworze błazeńskiego humoru z koszmarem Holocaustu i hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz wydaje się nierealne.
A jednak niemożliwe okazało się możliwym, co jednak nie odsunęło od filmu kontrowersji, mimo że w sekwencji obozowej tonacja staje się znacznie bardziej dramatyczna niż we wcześniejszych sekwencjach, posiadających charakter burleski. Polskiego widza, przyzwyczajonego do wyłącznie martyrologicznych wizji Oświęcimia, partie rozgrywające się w tej straszliwej fabryce śmierci mogą początkowo szokować swoją naiwnością. Jednakże po pewnym czasie okaże się, że niekonwencjonalne ujęcie tematu, zaproponowane przez Benigniego, wynika logicznie z tragikomicznej koncepcji całego dzieła, koresponduje z konstrukcją psychiczną głównego bohatera, akcentuje humanitarne wątki fabuły, takie jak miłość czy poświęcenie, a co najważniejsze - nie osłabia antynazistowskiej wymowy filmu. Obrońcy Benigniego, wśród nich włoski krytyk Calisto Cosulich, porównywali "Życie jest piękne" z Chaplinowskim "Dyktatorem" (1940), w którym reżyser dowcipnie drwił z Hitlera, nie pomniejszając przy tym grozy ani swego bohatera, ani faszyzmu w ogóle. Benigni dokonał tej samej sztuki. Jak przed laty dzieło Chaplina zaskakiwało odwagą, tak dzisiaj wielkie zaangażowanie Benigniego w film, ujmujący temat Holocaustu w podobnym tonie jak "Dyktator", przyniosło wynik wspaniały, nieporównywalny z całą resztą dzisiejszego włoskiego", pisze Cosulich ("Kino", nr 7/8'98).
Niektórzy jednak pozostali nie przekonani. Jak donosiła z Rzymu Jolanta Berent (Polityka nr 51 z 19 grudnia 1998 r), francuski "Le Monde" zarzucił reżyserowi negowanie Holocaustu, zaś włoski tygodnik "Panorama", w artykule p.t. "Olocausto Show", porównał zabieg Benigniego do fałszerstwa, jakiego rzekomo dopuszczono się w pamiętniku Anny Frank, wkładając w usta piętnastoletniej autorki, stojącej u progu "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej", słowa: "Wciąż wierzę, mimo wszystko, że ludzie mają dobre serca". Polska recenzentka Elżbieta Ciapara pisała w korespondencji z festiwalu w Cannes ("Film", nr 7 z lipca 1998 r.): "/.../ Oczywiście, opowiadając o drugiej wojnie światowej, nie można ciągle popadać w patetyczny ton. W końcu i wtedy ludzie próbowali żyć normalnie. Ale jakoś nie mogę przekonać się do pomysłu "komedii o Zagładzie". Jury to połączenie nie przeszkadzało - przyznało Benigniemu Grand Prix, drugą co do prestiżu nagrodę.
Zarzuty takie jak powyższy reżyser uprzedził na konferencji prasowej w Cannes, cytując zdanie z książki Carlo Leviego "Jeśli jest człowiek". Brzmi ono: "To chyba jakiś żart, to nie może być prawda!" - i jest refleksją jego autora, która nasunęła mu się, gdy stał na apelu w Auschwitz (cyt. za artykułem Jerzego Płażewskiego "Czy Godzilla nas rozdepcze?" - "Kino", nr 7/8'98, podkreśl. Red.).
Scenarzysta filmu "Życie jest piękne" Vittorio Cerami, który od lat współpracuje i przyjaźni się z Benignim, podkreśla z kolei inspirującą rolę przeżyć ojca reżysera, Luigiego Benigniego, więźnia faszystowskiego obozu pracy przymusowej. "Luigi zachowywał się tam jak zwierzę, które chciało przeżyć, które przetrwało ten okres, próbując za wszelką cenę znaleźć okruch normalności", powiedział Cerami. (Cyt. za wspomnianą korespondencją Jolanty Berent, zamieszczoną w "Polityce", podkreśl. Red.).
Społeczność żydowska przyjęła "Życie jest piękne" dobrze. Swemu zadowoleniu dała wyraz już na pierwszej oficjalnej projekcji filmu, która odbyła się w mediolańskim Centrum Współczesnej Dokumentacji Żydowskiej. Dwa drzewa posadzono na cześć realizatorów w Ogrodzie Sprawiedliwych w Jerozolimie, gdzie Benigni, na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w 1998 r., otrzymał również nagrodę dla najlepszego filmu o Holocauście (Jewish Experience Award).
Bez względu na to, jak ocenialibyśmy podejście Benigniego do tragedii narodu żydowskiego i naświetlenie tematyki obozowej, jedno nie ulega wątpliwości: mamy do czynienia ze wspaniałym, witalnym, głęboko poruszającym dziełem sztuki filmowej. Polska publiczność już raz zareagowała na nie entuzjastycznie, uznając je za najlepszy obraz prezentowany w ramach 14 Warszawskiego Festiwalu Filmowego w 1998 r. Kropkę nad "i" postawiła 9 lutego 1999 r. Academy of Motion Picture Arts and Sciences w Los Angeles, nominując "Życie jest piękne" do Oscara'98 w aż siedmiu kategoriach. Tragikomedia Benigniego ubiega się o statuetki m.in. jako jeden z "najlepszych filmów zagranicznych" i "najlepszych filmów roku". Przypadek takiego podwójnego wyróżnienia zdarza się po raz pierwszy od 30 lat (!), a więc od 1969 r., w którym spotkało ono głośny film Costy-Gavrasa "Z". Nic dodać, nic ująć. A jeśli dodać - to jedynie to, że w ekipie Roberta Benigniego znaleźli się wybitni artyści. Projektantem zarówno scenografii jak i wprost bajecznych kostiumów jest Danilo Donati, laureat Oscara za kostiumy do "Romea i Julii" Franco Zeffirelliego i "Casanovy" Federico Felliniego. Zdjęcia - pełne jaskrawego słońca w wypełnionych slapstickowymi gagami sekwencjach "przedwojennych", pogrążone w szarości i mroku w sekwencji obozowej - są dziełem wybitnego operatora o nazwisku Tonino Delli Colli, który współpracował z Fellinim (m.in. przy filmie "La Voce della Luna", w którym grał Roberto Benigni, a także przy "Ginger i Fred" i "Wywiadzie"), Pierre Paolo Pasolinim (m.in. przy "Il Decamerone"), Jeanem-Jacquesem Annaud (przy "Imieniu róży"), Sergio Leone (m.in. przy "C'era Volta il West"), Romanem Polańskim (m.in. przy "Gorzkich godach") oraz z wieloma innymi wybitnymi reżyserami.
W jednej z ról drugoplanowych (Doktora Lessinga) zobaczymy sławnego niemieckiego aktora Horsta Buchholza, w Polsce znanego np. z westernu Johna Sturgesa "Siedmiu wspaniałych" oraz z dramatu obyczajowego "I skrzypce przestały grać", zrealizowanego w koprodukcji polsko-amerykańskiej przez Aleksandra Ramatiego.