"Życie Adeli": REŻYSER O FILMIE
Co sprawiło, że postanowił pan swój piąty film zrealizować na podstawie komiksu?
- Film jest bardzo luźną adaptacją komiksu. To raczej kombinacja moich wrażeń z jego lektury z pomysłem na film, który chodził za mną od bardzo długiego czasu, sprawiła że poczułem potrzebę nakręcenia go właśnie teraz. Od 10 lat chciałem opowiedzieć o nauczycielce francuskiego, która jednocześnie jest pasjonatką teatru. Interesowało mnie przyjrzenie się kobiecej postaci, której zawodowa kariera jest też pasją i chce nią zarażać innych.
- Jednocześnie ta nauczycielka musi jakoś radzić sobie z wpływem jej prywatnego życia - miłości, straty, rozstania - na to zawodowe. Podczas realizacji "Games of Love and Chance" w 2003 roku spotkałem wielu takich nauczycieli, zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Byłem głęboko poruszony tym, w jak dużym stopniu praca jest ich powołaniem. Byli prawdziwymi artystami, oddanymi czytaniu, malarstwu, pisaniu...
- Każdy z nas pamięta ze szkolnych czasów ten moment zwrotny, kiedy nauczyciel pasjonat zabrał nas na ten film, albo zachęcił do przeczytania tej książki i tym samym zasiał w nas ziarno powołania. Ale na końcu tamtego mojego scenariusza nie było spełnienia. Kiedy więc przeczytałem powieść graficzną Julie Maroh, historię wielkiej miłości między dwiema kobietami, z których jedna staje się nauczycielką, te dwa tematy się połączyły.
Powołanie i pasja to istotne rzeczy dla twoich bohaterek - dla jednej będzie to malarstwo, dla drugiej uczenie innych.
- Bo takie podejście wydaje mi się bardzo zasadne i godne szacunku, szczególnie w przypadku tego rodzaju bezinteresownych powołań. Nie ma w nich potrzeby zyskania rozgłosu, uznania innych. Jestem pełen szacunku dla tych nauczycieli, którzy są głęboko zaangażowani w postępy swoich studentów. Stają się one częścią ich życia, dają im satysfakcję.
Pana film jest jednak przede wszystkim historią miłosną między dwiema kobietami.
- Żeby opowiedzieć historię miłości między dwiema kobietami trzeba jak najściślej pracować z dwiema aktorkami. Ten rodzaj pracy jest dla mnie wyjątkowo ekscytujący i staje się coraz istotniejszy dla mnie jako reżysera.
Jak wybrał pan aktorki?
- Najpierw spotkałem Leę Seydoux i uznałem, że będzie świetną Emmą. Łączy ją z tą postacią piękno, głos, inteligencja i poczucie wolności. Ale to, co było decydujące podczas naszych spotkań, to jej podejście do świata i ludzi wokoło - była bardzo wyczulona na to, co się wokół niej dzieje. Miała tę niezbędną społeczną świadomość, prawdziwe zaangażowanie w sprawy dziejące się obok.
- Wydało mi się też, że jest w niej coś arabskiego, rodzaj bliskowschodniej duszy. Dopiero później powiedziała mi, że jej przybrani bracia są Arabami. Lea idzie przez życie świadoma tego, co się dzieje. Oznacza to także akceptację ciągłych zmian. Ma to coś wspólnego z nomadyzmem i melancholią. To wszystko jest w tej bohaterce.
A Adelę Exarchopoulos?
- Zorganizowaliśmy wielki casting, na który przyszła masa aktorek, ale z tego tłumu wyłowiłem Adelę, gdy tylko ją zobaczyłem. Poszliśmy na lunch do kafejki. Zamówiła tartę cytrynową i kiedy patrzyłem, jak ją je od razu pomyślałem: "to ona!" Ten sposób poruszania ustami, przeżuwania. Jej usta są bardzo istotnym elementem filmu, zresztą dotyczy to obu bohaterek. To one budzą wszelkiego rodzaju uczucia i żądze. Usta, nos... to fragmenty twarzy, które w jakiś sposób na nas działają. Dla mnie był to początek wszystkiego.
Dlaczego zdecydował pan zmienić imię jednej z bohaterek z Clementine na Adele?
- Bo chciałem, żeby bohaterka miała to samo imię, co aktorka. Myślę, że to pomogło jej jeszcze lepiej wejść w postać, zbliżyć się do niej. A mnie razem z nią. Miało dla mnie znaczenie także brzmienie imion postaci - Adela, Emma, Lea - wszystkie brzmią lekko, eterycznie. W dodatku Adele po arabsku znaczy sprawiedliwość, co bardzo mi się spodobało.
Sprawiedliwość w jakiś sposób odnosi się do wszystkich pana filmów. Tutaj dotyczy ona dwóch klas społecznych, z których wywodzą się bohaterki.
- To faktycznie jeden z powracających tematów mojej twórczości, wręcz obsesja - na czym polegają różnice klasowe? Adela należy do klasy robotniczej. Z kolei Emma jest częścią elity. To intelektualistka, artystka. Każda z moich bohaterek jest na swój sposób ograniczona klasą, z której się wywodzi. To właśnie jest przyczyną problemów w ich związku, napięć, które w końcu prowadzą do rozstania. Bo klasa definiuje ich aspiracje. To nie kwestia ich homoseksualizmu, bardziej lub mniej tolerowanego, czy rozumianego, ale świat który je otacza staje się problemem.
Homoseksualna miłość w pana filmie, to miłość jak każda inna. Bez ograniczeń, które mogłyby wynikać na przykład z nietolerancji.
- Nie jestem bojownikiem o prawa homoseksualistów. Nie próbuję go definiować i w żadnym momencie prac nad filmem nie mówiłem sobie "no tak, ale to są dwie kobiety...". Opowiadałem po prostu historię pary. Nie widzę powodu, dla którego miałbym mówić konkretnie o homoseksualizmie. Szczególnie, że najlepszy sposób, by o nim mówić to pokazywać go, jak każdą inną historię miłosną.
Ale ta historia może mieć niesamowity, pozytywny, wpływ na postrzeganie homoseksualizmu. Szczególnie, że wyreżyserował ją francuski obywatel o arabskich korzeniach, a w krajach arabskich cały czas homoseksualizm jest sporym problemem.
- Kiedy film był gotowy pomyślałem tylko "On może sprawić, że młodzi ludzie w Tunezji poczują się lepiej". Rewolucja nie jest zakończona, dopóki nie jest też rewolucją seksualną.
Sceny seksu są w pana filmie kluczowe do zrozumienia, jak silna jest miłość między bohaterkami. Jak były realizowane?
- Kręcąc je przyświecała mi jedna podstawowa myśl - chcę na ekranie oddać piękno, które widziałem przed swoimi oczami. Próbowaliśmy więc realizować je, jakbyśmy kręcili malarskie płótno, czy rzeźby. Spędziliśmy wiele czasu ustawiając światło tak, by całe to piękno wydobyć. Reszta była kwestią naturalnej choreografii dwóch ciał. Staraliśmy się, by te sceny były estetyczne, a jednocześnie miały seksualny charakter. To była ciężka praca. Odbyliśmy wiele rozmów, ale one prowadziły donikąd. Na planie wiele się rozmawia, ale w takich sytuacjach nie ma to wielkiego znaczenia, bo wszystko staje się przeintelektualizowane, podczas gdy rzeczywistość w tych kwestiach jest bardziej intuicyjna.
W filmie tematowi miłości towarzyszy temat "romantycznej samotności".
- Rozstanie, pustka którą się po nim czuje, samotność której się doświadcza, kiedy nie jest się już kochanym, odczucie straty - wszyscy to przeżyliśmy. Wszyscy też to odczuwamy, ale nikt nie jest w stanie opisać bólu, który te uczucia powodują. Ale mnie najbardziej interesowało, że mimo bólu, życie toczy się dalej. Dlatego postać Adeli jest dla mnie heroiczna. Przetrawia to doświadczenie i idzie przed siebie, do celu który został jej przeznaczony.
Samotność, spowodowana złamanym sercem, budzi odwagę.
- Podziwiam Adelę. To wolna kobieta, odważna, pełna poświęcenia i siły. Adele jest załamana i przygnębiona, ale nie daje tego po sobie poznać. Radzi sobie z tym. Zawsze gdy spotykam osobę tak odważną, czuję lekki niepokój. Osobiście chyba nie byłbym w stanie znosić tego z taką godnością, choć bardzo bym chciał. Wiele młodych kobiet ma w sobie taką siłę, wiarę w siebie.
Pański styl jako reżysera jest wyjątkowy - za wszelką cenę stara się Pan, żeby było ono tak naturalne jak to tylko możliwe.
- Ważne by to, co znajduje się przed kamerą było tak naturalne jak to tylko możliwe. Oczywiście to zawsze jest sztucznie wykreowana sytuacja, ale trzeba starać się ograniczyć ten element sztuczności do minimum. To proces, w którym sprawdzam jak bardzo mogę zbliżyć się do "prawdy" o postaci, starając się pozbyć aktorstwa, wiedząc jednocześnie, że nie da się go całkiem pozbyć.
Czy na planie improwizujecie?
-W scenach grupowych dialogi są bardzo precyzyjnie rozpisane. Ale staram się - choć mam wrażenie, że nie do końca udanie - nie narzucać nimi rytmu wypowiedzi. Ten powinien pojawić się naturalnie podczas zdjęć. To dla mnie ważniejsze niż sztywne trzymanie się scenariusza, który przecież narzuca nam pewną strukturę. Próbuję być maksymalnie otwarty na propozycje innych, wychodzić im naprzeciw, a nie niewolniczo trzymać się zapisanych słów. Można więc powiedzieć, że to co dzieje się na planie jest naturalnym przedłużeniem scenariusza, jego ewolucją. Uwielbiam patrzeć jak napisany tekst jest przetwarzany, jak aktorzy reagują na siebie.
Co dała Panu realizacja tego filmu?
- Nie dała mi żadnych odpowiedzi, wręcz przeciwnie. Pojawiły się w mojej głowie kolejne wątpliwości i pytania dotyczące kobiet i ich postrzegania życia, nadziei, tajemnicy. Mam natomiast wrażenie, że być może kiedyś znajdę te odpowiedzi.
Dlaczego w podtytule filmu pojawia się "Rozdział 1 i 2"?
- Bo nie znam kolejnych rozdziałów. Chciałbym usłyszeć od Adeli, co wydarzy się dalej.