"Zwerbowana miłość": CIEKAWOSTKI Z PLANU
Zdjęcia do "Zwerbowanej miłości" zostały zrealizowane w 44 dni w 2008 roku. Głównie w Warszawie, częściowo we Wrocławiu oraz Wiedniu. Budżet wyniósł niespełna 3 miliony złotych.
"Wiedeń przywitał nas kawą i czekoladkami Mozarta. Wiosna pod koniec kwietnia w Wiedniu jest świetna. Kafejki, knajpki już zapraszają do ogródków. Przypomina to trochę Wrocław, piękna architektura i zielone parki. Podobieństwa przyspieszyły aklimatyzację, przecież większość zdjęć do filmu powstała we Wrocławiu. W Wiedniu kręciliśmy w centrum i na wielu przylegających ulicach. Tam realizowane były przejazdy przez miasto - "lorą", czyli samochodem na przyczepie niskopodwoziowej. Stara wiedeńska taksówka w centrum, plus polska ekipa wśród pięknej architektury. Była to bardzo miła przejażdżka, szkoda, tylko że na przyczepie niskopodwoziowej, a nie w stylowym mercedesie. Następnie zdjęcia przeniosły się na lotnisko. Wydawałoby się, że lotnisko już się zmieniło - a tu niespodzianka! Część infrastruktury pozostała i łatwo ją było zaadaptować. Widocznie Austriacy lubią swoją architekturę, nawet tę z 1989 r. Natomiast bank wiedeński to oczywiście robota naszych scenografów i znajduje się we Wrocławiu przy ul. Ruskiej. Cóż, trzeba wykorzystywać podobieństwa, o których wcześniej wspominałem.
Oczywiście wśród wielu ciekawych zdarzeń i historii najbardziej utkwiła mi w pamięci zadziwiająca skrupulatność policji austriackiej. Potrafili przesuwać nam samochody o centymetry, bo źle stały. Kulminacyjny punkt to sytuacja, gdy spod hotelu rano zniknął bus ze sprzętem. Pierwsza myśl - ukradli! Druga - niemożliwe, w Austrii? Trzecia, najtrafniejsza - to policja! Okazało się, że samochód według policji był źle zaparkowany, choć według mnie sytuacja była mocno dyskusyjna.
Oczywiście kiedy przebrnie się przez przepisy i procedury austriackie, to potem jest gładko i według planu. Austriacy to naród ceniący sobie porządek.
Podsumowując: zdjęcia przybiegały i zakończyły się jak zwykle w świetnej atmosferze. Na koniec Więcol i ja poszliśmy coś przekąsić - nie Torcik Sachera, ale… sushi - taka mała ekstrawagancja".
Sylwester Banaszkiewicz, producent filmu