Reklama

"Zostaję": ROZMOWA Z SOPHIE MARCEAU

Co Pani czuła czytając scenariusz „Zostaję!”?

Czytałam go z wielką przyjemnością. Florence Quentin napisała dobre opowiadanie, o dobrej strukturze, świetnie odpowiadające duchowi naszej epoki. Jak we wszystkich dobrych historiach małżeńskich, każdy może się w niej jakoś odnaleźć.

Pani bohaterka jest trochę dojrzalsza, inna od postaci, które Pani gra zazwyczaj.

Marie-Do jest kobietą, która ma swoje przyzwyczajenia i obarczona jest pewnymi obowiązkami. To dobra matka, pani domu, dobra żona. Kryzys piętnastego roku małżeństwa rzuci na to wszystko nowe światło. Kiedy ludzie zbyt do siebie przywykną, nie zwracają już na siebie uwagi. Jestem przekonana, że Marie-Do, pomimo całej dobrej woli i miłości, jaką darzy męża, przez cały film posługuje się nim i chce go przyprzeć do muru. Jeśli Bertrand zwycięsko wyjdzie z prób, bohaterka zatrzyma go, jeśli nie, ma się wynieść, a ona ułoży sobie życie na nowo. Kobiety mają w sobie taką siłę. One potrafią się uniezależnić łatwiej niż mężczyźni, gotowe są rozpocząć nowe życie w wieku trzydziestu pięciu lat i rozkwitnąć. Mężczyzna też może to zrobić, zostanie jednak mocniej wytrącony z równowagi.

Reklama

Ta para powstała jednak z miłości?

To pewne. Chcieliśmy, żeby Vincent nawet, jeśli gra karykaturę chama, miał jednak wdzięk. Mówi się „Powiedz mi z kim żyjesz, a powiem ci kim jesteś”. Więc skoro żyła z kompletnym tłukiem, sama niewiele mu ustępowała. Ważne jest, aby ludzie decydowali się być ze sobą z ważnych powodów. Jedno z nich musi przypominać drugiemu, co ich łączyło. W tym przypadku problemy małżeńskie są potraktowane w sposób komediowy, bez ciężaru winy.

Jak Pani weszła w rolę?

Postać Marie-Do została dobrze napisała. Linie były jasne, wyraźne. Wystarczyło oddać to, co było w scenariuszu. Marie-Do jest w stanie zatroszczyć się o ludzi, którzy ją otaczają, o dom, dziecko, czuwać nad mężem. Miłość to kwestia uwagi. Z reguły kobiety są bardzo czułe na dowody miłości. Jeśli chodzi o mężczyzn, to wyobrażają sobie, że są rozumiani. Wysyłają więc bardzo mało sygnałów, podczas gdy kobiety ich potrzebują. Mężczyzna i kobieta mają bardzo różne sposoby porozumiewania się. To dlatego małżeństwo jest tak skomplikowane.

Scenarzystka, reżyserka i Pani. Kobiety mają specjalne miejsce w tym filmie?

Wiem jak to jest nakręcić film, przeżyłam to jako kobieta i reżyserka. Praca ta wymaga wielu męskich cech. Trzeba umieć kierować ekipą, cieszyć się autorytetem, wykazać się umiejętnością syntetycznego myślenia. Myślę, że reżyserki i pisarki nieco przejmują męski punkt widzenia. Ich kobiecość ujawnia się w sposobie, w jaki kochają i bronią mężczyzn. Według mnie kobiecość Diane ujawniła się, kiedy próbowała ochronić Vincenta przed próbą zrobienia z niego karykatury. Miała ochotę go polubić. Kobiety nie mogą się powstrzymać przed wspaniałomyślnością, jak tylko okaże się im trochę uczucia.

Zdarzyło mi się być na planie, kiedy nie musiałam grać. Widziałam jak mężczyzna grany przez Vincenta był chory, albo jak jadł zupełnie sam. Mówiłam sobie, że postać, którą gram, to jakiś potwór, skoro doprowadziła go do takiego stanu. Źle się z tym czułam i byłam zmuszona reagować jak kobieta. Wydaje mi się, że Diane podobnie to odczuwa.

W filmie widzimy Panią w pełnej formie, szczęśliwą, że może grać.

Bardzo lubię komedie. Są dość męczące, bo ciągle trzeba uważać, jednak również bardzo przyjemne. Bycie zabawną też nie należy do najłatwiejszych zadań. Trzeba umieć zachować proporcje, nigdy nie popadać w przesadę.

Kręciłam już filmy z Vincentem, którego bardzo lubię. On robi niezwykłą karierę, nigdy nie wiadomo, gdzie się na niego trafi. Jest dość zaskakujący. Umie zagrać wszystko i wbrew sobie.

Nie znałam Charles’a, który wywodzi się raczej z teatru, ze środowiska bardziej intelektualnego. Był bardzo miłym partnerem. Jeśli o mnie chodzi, też nigdy nie wiadomo, gdzie mnie poniesie. Nasze trio pod okiem Diane było dość niezwykłe. Wszyscy staraliśmy się sobie podobać i rozumieć się nawzajem. To bardzo stymulujące.

Które sceny sprawiły Pani najwięcej przyjemności?

Jest ich wiele. Bawiłam się setnie podczas scen, w których jesteśmy we trójkę, Vincent, Charles i ja. Lubiłam również sceny konfrontacji między Vincentem a mną. Są nieco okrutne, trochę machiaweliczne. To sceny prawdziwie komediowe. Myślę również o scenach na drodze, z samochodami. Wiatr, ruch, krajobrazy, które się zmieniają. To też jest kino. To wolność. Dysponując kamerą i kawałkiem taśmy, można zrobić, co się chce. To fantastyczne.

Jakie uczucia chciałaby Pani wywołać u widzów?

Uczucie wyzwolenia. Myśląc, że dobrze robi, Mari-Do pozwoliła rozwinąć się niebezpiecznej sytuacji. To zdumiewające odkrycie, że kobiety z pozoru inteligentne, uduchowione, niezależne, przestają istnieć od chwili, gdy ich mąż wraca do domu. One zupełnie znikają. Być może rzadziej się to zdarza wśród młodej generacji. Jednak równość mężczyzna-kobieta ciągle nie istnieje. Od zarania dziejów kobiety były uległe. Wyzwolenie się z tego pancerza ciągle przychodzi im z trudem.

Dlaczego Bertrand jest taki, jaki jest?

On nie jest zbyt lojalny. Mężczyźni myślą, że posiadanie kobiety ma inny wymiar, niż oddanie się kobiety mężczyźnie. Oni są panami świata i mogą sobie na wszystko pozwolić. Kiedy w wieku dwunastu lat miałam chłopaka, w rodzinie krzywo na mnie patrzono. Jak mój brat chodził z dziewczyną, uważano go za świetnego młodego człowieka.

Myślę, że mężczyźni i kobiety są różni i kobiety nie muszą mieć koniecznie takiego samego życia jak mężczyźni. Segregacja jednak jest nie do zaakceptowania. Kobiety więcej na siebie biorą. To spowodowało, że z czasem stały się inteligentne i silne. Mówię o tym lekko, bo film jest lekki.

Czy Pani zdaniem film może mieć jakiś wpływ na ludzi, którzy go zobaczą?

Film może lub powinien skłaniać do myślenia. W taki czy inny sposób, dobry czy zły, zostawia ślad. Ludzie są wrażliwi. Nie wiem, czy ten film coś zmieni, jednak bawiąc, z pewnością da do myślenia.

Ten film wydaje się być ważnym etapem w Pani życiu?

Mówi się nam, że w wieku dwudziestu lat wszystko przed nami, a w wieku czterdziestu, wszystko skończone. Myślę, że kobieta czterdziestoletnia ma dużo więcej doświadczenia, jest bardziej dojrzała i może grać niesamowite role. Jestem ciekawa wszystkiego, co mi się zaproponuje. Mam ochotę zaskakiwać i być zaskakiwaną. „Zostaję!” dobrze współgra z tym pragnieniem.

Żyć, zmieniać się, dojrzewać, to pasjonujące. Lepiej się teraz miewam niż w wieku dwudziestu lat. Całkowicie poświęcam się temu, co robię, jednak myśl, że mogłabym wszystko rzucić, nie przeraża mnie.

Widzi Pani siebie w przyszłości jako reżyserkę czy raczej jako aktorkę?

W obu tych rolach, jeśli to możliwe. Reżyserowanie jest dla mnie bardzo ważne. Uwielbiam grać, obserwować, naśladować. Wchodzenie w cudzą skórę zaspakaja moje pragnienie odmiany, jak u kameleona, nie satysfakcjonuje mnie jednak do końca.

Mam również potrzebę nadania formy moim własnym uczuciom. Pisanie od zawsze było ważne w moim życiu. Napisałam książkę, inne teksty czekają. To dla mnie najwłaściwsza forma ekspresji, najwierniejsza temu, czym jestem. Mój drugi film dojrzewa. Trzeba dać sobie czas.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Zostaję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy