Reklama

"Zostaję": ROZMOWA Z DIANE KURYS - REŻYSERKĄ

Czy praca nad filmem z cudzym scenariuszem różni się od tego, co Pani robiła dotychczas?

Nie. Miałam więcej wolności, niż gdybym sama napisała scenariusz, co zresztą było najbardziej ekscytujące. Być może dlatego, że znalazłam się w roli pierwszego widza.

Często porównuję narodziny filmu do przyjścia na świat dziecka. Zachowując wszystkie proporcje, to mniej więcej ten sam proces. Najczęściej jednak dla mnie czas ciąży jest najboleśniejszy. „Zostaję!” przypomina bezbolesny poród. Florence Quentin nosiła film dziewięć miesięcy, a ja pojawiłam się na końcu. Musiałam jedynie wymieszać składniki. Tak, składniki! Sophie Marceau, Vincent Perez i Charles Berling. Wymarzone trio, prawda?

Reklama

A właśnie, skoro już jesteśmy przy castingu...

Sophie Marceau znałam słabo. Odkryłam ją. To wyjątkowa kobieta i wspaniała aktorka. Wydaje mi się, że nigdy nie prowadziłam takiej aktorki, jak Sophie. Gra w komedii jest dla niej naturalna jak oddychanie, jak życie. Ona to lubi, potrzebuje tego i sprawia jej to przyjemność. Poddałam się jej urokowi jak wszyscy, którzy mieli z nią do czynienia. Tak to już jest. Nie można się oprzeć ani jej urokowi, ani jej charyzmie. Ponadto jest wyjątkową aktorką. Umie wszystko i niczego się nie boi. Odpowiadają jej wszystkie sytuacje i każdy dialog. Ponadto jest zabawna, punktualna, sama prowadzi samochód i robi to dobrze.

Z Vincentem natychmiast się porozumieliśmy. Jest podobny do Sophie, bezpośredni, pozytywny i on również kocha ten zawód do szaleństwa. Uwielbiałam postać, którą grał i to, jak ją zagrał. Czytając scenariusz, aktor wcale nie musi mieć ochoty zagrać tego gruboskórnego typa, egoisty, egocentryka, maniaka, który nie zwraca uwagi na swoją żonę i nie widzi dalej niż przednie koło swojego roweru, którym stara się jedynie przypodobać się swojemu szefowi. Sporo się z Vincentem śmialiśmy. On uwielbia ryzykować, w każdym znaczeniu tego słowa. Nie tylko w filmach „fizycznych”, w których grał, ale również w czystej komedii. Praca, jaką wykonał z Patrice Chereau w „Ci, co mnie kochają, wsiądą do pociągu” zapowiadała aktora pełnego inspiracji i odwagi. W tym filmie posuwa się bardzo daleko w karykaturze, a przecież jego bohater jest ciągle prawdziwy, ciągle ludzki. Wierzy się w niego. Rozpoznaje się tego Bertranda Delpire, już się go gdzieś spotkało.

Vincent świetnie gra, bo w końcu, pomimo wad bohatera i jego nieznośnego charakteru, przekonujemy się jednak do mężczyzny, którego nam przedstawia i jesteśmy niemal gotowi mu wybaczyć.

Charles Berling dopełnił trio. Znał Vincenta, ale nie znał Sophie. Czułam, że się polubią i nie pomyliłam się. Między trójką aktorów narodziła się prawdziwa solidarność. To był niezwykle radosny widok, kiedy pojawiali się na planie z wielką ochotą do pracy i chęcią zmierzenia się z wyzwaniem.

Charles podchodzi do roli w niezwykły sposób. Musi najpierw wziąć pod uwagę wszystkie możliwości, a potem kolejne eliminuje. To ktoś, kto dużo się zastanawia, rozmyśla. Z pewnością działa mniej instynktownie od Sophie i Vincenta, co świetnie pasuje do jego bohatera ze scenariusza. To ktoś, kto wymyśla historie, a sam ma kłopoty z ich przeżywaniem. Jest świetny w tej roli. Odnalazł niezręczność i łagodność bohatera, zrobił z niego kogoś kruchego, bezbronnego, trzymając się zarazem konwencji komediowej.

Jak przebiegły zdjęcia?

Zdjęcia trwały dziesięć tygodni w Paryżu i okolicy, w Col d’Eze oraz w Blonville w Normandii. Po raz pierwszy kręciłam prawdziwą komedię i zdałam sobie sprawę, do jakiego stopnia wszystko jest lżejsze, łatwiejsze, kiedy chce się rozśmieszyć publiczność. Aktorzy również są szczęśliwsi na planie komedii. Dobrze mi robiło patrzenie na to, jak się bawią, rozśmieszają, zaskakują i robią sobie kawały.

W tym całkiem dla mnie nowym filmie zostawiłam sobie dużo swobody. Myślę, że coraz bardziej będę się skłaniać ku temu, aby nie planować, być bardziej dyspozycyjną, słuchać tego, co proponują aktorzy. Od aktorów i techników wymaga się umiejętności dostosowywania się do każdej sytuacji, tymczasem trzeba ją mieć samemu.

Dla mnie ten film to powrót do przyjemności, co samo w sobie jest wartością. Myślę, że to pierwszy od dłuższego czasu film, który będę chciała ponownie zobaczyć. Ciągle jeszcze jestem widzem i umiem się cieszyć.

Proszę nam opowiedzieć o zakończeniu filmu, skąd ten pomysł?

Scenariusz Florence Quentin kończył się wyjazdem Marie-Do, która zostawiała obu mężczyzn razem i takie zakończenie, mimo że realistyczne, rozczarowało mnie. Przed samą realizacją wpadłam na bardziej odlotowy pomysł, a przede wszystkim bardziej optymistyczny. Posłużyłam się osobą Antoine’a. Jest on scenarzystą, wydaje mu się, że sam wymyśla historię, która dzieje się na naszych oczach. W pewnym jednak momencie bohaterowie wezmą los w swoje ręce i sami o nim rozstrzygną.

Bardzo lubiłam pisanie tej części filmu. Lubię, kiedy opowiadanie nagle zmienia charakter, kiedy wychodzi z konwencji przypominającej rzeczywistość i zmierza w stronę czystej fikcji. Lubię, jak bohaterowie uwalniają się i decydują na ucieczkę.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Zostaję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy