"Zemsta": MÓWIĄ ODTWÓRCY GŁÓWNYCH RÓL
JANUSZ GAJOS (CZEŚNIK RAPTUSIEWICZ)
„Zemsta” jest niewątpliwym arcydziełem literatury dramatycznej. Arcydzieło ma to do siebie, że zostało dokładnie zinterpretowane, przebadane, skomentowane, a nade wszystko – zgodnie ze swoim przeznaczeniem – po wielokroć wykonane. Człowiekowi, który podejmuje się wykonania dzieła po raz kolejny, jawi się to wszystko jako kłopot sporej wagi. Na szczęście arcydzieło, obok wymienionych uciążliwości, ma zasadniczą zaletę: treść i formę, które służą sobie nawzajem i tworzą nierozerwalną całość. Stanowią doskonały drogowskaz na drodze do prawdy, która jest istotą przedsięwzięcia. Tak więc zapoznawszy się możliwie jak najdokładniej ze wszystkim, co poprzednicy zauważyli, pokłoniwszy się z szacunkiem całej tradycji, należy wdać się w intymną zażyłość ze wszystkimi postaciami. Nie tylko odnaleźć i zrozumieć rytmy, melodię, barwy, które każdej postaci każą poruszać się, mówić i myśleć inaczej. Trzeba mieć także świadomość, że wszystko to jest inkrustacją stanowiącą o urodzie i wartości całego dzieła.
Cześnik, Maciej Raptusiewicz, którego charakter, dla rozwiania wszelkich wątpliwości, Fredro był łaskaw określić w nazwisku, czerwienieje na twarzy nie tylko z powodu wybuchowej natury, ale także przez nieudolność w zalotach. Ów sejmikowy rębajło „posunąwszy w koperczaki” zachowuje się jak sztubak na pierwszej randce i tak też o tym opowiada. Knuje przebiegłe w swoim pojęciu intrygi w porachunkach z Rejentem, podczas gdy jego właściwą umiejętnością jest karbowanie szlachcie nosów (podkr..: J.G.). Do wyrażenia bardziej skomplikowanych uczuć potrzebuje przesadnie wykwintnej gadatliwości Papkina. Sam porusza się w obrębie jeżyka prostego i nieskomplikowanego. Także w sposób prosty i nieskomplikowany potrafi przyznać się do swoich niedostatków w sferze dyplomacji, dzięki czemu budzi sympatię. Wszystkie te różnice w sferze wyrażania się objęte są rygorami wiersza ośmiozgłoskowego. Mówię o tym bo myślę, że „Zemsta” opowiedziana przez Andrzeja Wajdę będzie mieć moc przemawiania do wszystkich, a cichym moim marzeniem jest, aby niektóre Fredrowskie wyrażenia trafiły do nad wyraz ubogiego i wulgarnego języka naszej codzienności. Na początek polecam, szczególnie młodzieży, Fredrowską formę zapewniania dam o swoich siłach witalnych:
Będę cię trzymał nawet i do nocy
I choćbym osłabł, znów przyjdę do mocy
(Aleksander Fredro: „Mąż i żona”)
ANDRZEJ SEWERYN (REJENT MILCZEK)
„Zemsta” to drugi po „Panu Tadeuszu” mówiony wierszem film Andrzeja Wajdy z moim udziałem, ale pierwszy oparty na sztuce teatralnej, gdyż w „Weselu” nie grałem. W adaptacji „Pana Tadeusza” kwestie wygłaszane przez aktorów sprowadzały się w zasadzie do dialogów zaczerpniętych, z wszelkimi tego konsekwencjami, z Mickiewiczowskiego poematu, nie wyczerpując jego treści. Natomiast w scenariuszu filmowej „Zemsty”, w dialogach i monologach zawierała się praktycznie cała fabuła sztuki Fredry. Postawiło nas to przed wyzwaniem, na którego ciężar zwracał nam uwagę Andrzej Wajda. Mieliśmy poczucie służby wobec wiersza „Zemsty”, który jest uniwersalny, ponadczasowy. Dlatego w filmie nie ma skomplikowanych pomysłów inscenizacyjnych, skupiliśmy się w nim na tekście, charakterach i sytuacjach. A jednocześnie reżyser i jego współpracownicy stworzyli przed kamerą tak piękny świat, którego być może sam Fredro nie mógłby sobie wyobrazić.
Dla nas, aktorów, niezwykle cenne było to, że mogliśmy przed rozpoczęciem zdjęć obejrzeć scenerię, w której mieliśmy grać, a także spotykać się z reżyserem na próbach – jeszcze nie sytuacyjnych, raczej dialogowych, dzięki którym wchodziliśmy potem na plan bardziej pewni tego, jak mamy mówić wiersz Fredry. A trzeba wiedzieć, że Wajda miał od początku wyraźnie skrystalizowaną wizję tego filmu, obejmująca nawet takie szczegóły jak np. wymiana spojrzeń między Cześnikiem a Rejentem. Nie wiem, na ile udało nam się ją zrealizować, w każdym razie tych kilka dni prób dało nam bardzo wiele.
Co do mojej interpretacji roli Rejenta, mogę powiedzieć tylko, że ilekroć buduję jakąś postać, staram się zawsze odnaleźć w niej żywą ludzką istotę, mieniącą się różnymi barwami. Tak samo potraktowałem Milczka, szukałem w nim sprzeczności i znalazłem je. Rejent kocha syna, lecz być może jest to miłość fałszywa. W swoim postępowaniu kieruje się zawiścią obiektywnie nie mieszczącą się w granicach zdrowego rozsądku, którą on uważa jednak za racjonalną i uzasadnioną.
Moim zdaniem, bardzo mocna scena kończy sztukę Fredry i film Wajdy. Zgoda, która zostaje tam zawarta jest przecież dwuznaczna, nieoczywista. Kto wie, jak długo potrwa.
AGATA BUZEK (KLARA)
Od czasu, gdy w wieku pięciu lat zdecydowałam, że chcę zostać aktorką, marzyłam o zagraniu w filmie kostiumowym. I to marzenie zrealizowało się w Zemście. Myślę, że pan Andrzej Wajda, proponując mi zagranie roli Klary, nawet nie przypuszczał, że spełnia jedno z moich najdawniejszych pragnień. Ale „Zemsta” to przecież o wiele więcej niż film kostiumowy, to arcydzieło polskiej literatury.
Już sposób, w jaki dowiedziałam się o tej propozycji był niezwykły. Dostałam list napisany własnoręcznie przez pana Andrzeja. W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w to, co czytam...
Nie miałam do tej pory możliwości uczestniczenia w tak dużej produkcji filmowej i pracy z tyloma wielkimi artystami i tyloma wspaniałymi ludźmi. Było to dla mnie niesamowite i cenne doświadczenie, a zarazem trudna praca, wielkie wyzwanie i odpowiedzialność. Bardzo było mi pomocne, że spojrzenie pana Andrzeja na rolę Klary było podobne do mojego, myśleliśmy w ten sam sposób o budowaniu tej postaci.
Starałam się stworzyć osobę konkretną i silną, bo, moim zdaniem, Klara to nie bezradna dziewczynka, zagubiona w świecie dorosłych, ale osoba zorganizowana, walcząca o swoje szczęście, panująca nad tym, co dzieje się w zamku i nawet znająca się na pieniądzach. Mam nadzieję, że moja interpretacja postaci Klary, chyba różniąca się od dotychczasowych, będzie czytelna i interesująca dla widzów.
RAFAŁ KRÓLIKOWSKI (WACŁAW)
„Zemsta” to trzeci owoc mojej współpracy z Andrzejem Wajdą. Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu od filmu „Pierścionek z orłem w koronie”, w którym grałem główną rolę. Potem było widowisko telewizyjne „Bigda idzie!!!”. Starałem się nie zmarnować tych dziesięciu lat, zdobyć doświadczenie zawodowe, nabrać większej świadomości tego, co robię. Na planie „Pierścionka...” po raz pierwszy w życiu stawałem przed kamerą, która mnie jeszcze bardzo onieśmielała. W „Zemście” byłem już bardziej obyty z obiektywem, dzięki czemu łatwiej pokonałem trudność zadania aktorskiego, która polegała na wiarygodnym mówieniu wierszem bądź co bądź w filmie, a nie ze sceny. Z reżyserem i moimi wspaniałymi kolegami szukaliśmy złotego środka między kinem a teatrem, między prozą a poezją. Wyszliśmy z założenia, że bohaterowie „Zemsty” postanowili na co dzień porozumiewać się z sobą za pomocą rymów, bawić się w wierszowaną rozmowę. Mieli przy tym świadomość, że nie jest to mowa potoczna, ale mimo to starali się, żeby była płynna i brzmiała naturalnie.
W „Zemście” Fredry i wielu spośród wcześniejszych inscenizacji tej sztuki Wacław jest postacią raczej bezbarwną. Chciałem to zmienić, sprawić, żeby dzisiejsi młodzi widzowie odnaleźli w nim samych siebie. Mego bohatera widziałem jako młodego intelektualistę z zadatkami na buntownika. Wiemy o nim, że pobierał nauki, możemy się więc domyślać, że poznał nowe prądy, zasmakował, jeśli nie w światowym, to przynajmniej w europejskim życiu. Zarazem jednak Wacław jest zdominowany przez silną osobowość despotycznego, choć zapewne kochającego go ojca, który tłumi jego próby przeciwstawienia się zaskorupiałej mentalności starszego pokolenia. Chciałem pokazać szamotaninę Wacława między buntem a uległością.
W pewnym momencie Wacław zdaje sobie sprawę, że sam nie będzie w stanie się zbuntować, że może tego dokonać tylko wspólnie z Klarą, wykorzystując przewagę jej inteligencji. Pamiętajmy jednak, że gdy się kształcił, miał burzliwy romans z Podstoliną. Uwidocznił się tu zagadkowy, a więc także ciekawy rys jego osobowości. Pracując nad „Zemstą”, często zadawaliśmy sobie z Andrzejem Wajdą pytanie, czy Wacław należał do pożeraczy serc niewieścich czy też jego flirt z Podstoliną był jednorazowym wyskokiem. Przyznam, że skłaniałem się do tego, by uznać chęć zaspakajania potrzeb erotycznych za główny motor działania Wacława. Reżyser prosił jednak, bym nie uwidaczniał tego w sposób jaskrawy, że im bardziej będzie to niedopowiedziane, tym stanie się ciekawsze dla publiczności.
Na ożywienie postaci Wacława w filmowej „Zemście” zapracowały też mój kostium i charakteryzacja. Początkowo ubrano mnie w klasyczny strój XIX-wiecznego młodzieńca i doklejono mi wąsik. Wszyscy stwierdziliśmy, że to banał. Wówczas Krystynie Zachwatowicz przyszedł do głowy pomysł, żeby zrobić mi na głowie czub z włosów, coś na kształt współczesnego, młodzieżowego „irokeza”. Ten czub-„irokez”, dając obecnej widowni kolejną szansę zidentyfikowania się z Wacławem, przydał memu bohaterowi dzikości, wręcz azjatyckości, którą uznaliśmy jednak za trochę przesadną. Przecież to intelektualista! I wtedy wsadzono mi na nos okulary, które tę ostrość wyrazu znakomicie złagodziły.
DANIEL OLBRYCHSKI (DYNDALSKI)
Bardzo się ucieszyłem na wieść o tym, że Andrzej Wajda filmuje „Zemstę”, według mnie najlepszą komedię w historii teatru. Znam twórczość Moliera i komediopisarzy rosyjskich, ale „Zemście” nic nie dorówna. Ciekawe, że napisał ją żołnierz kampanii napoleońskiej, który miał prawo patrzeć na przegraną sprawę polską z jeszcze większą goryczą niż Mickiewicz czy Słowacki. A on tymczasem postanowił rozbawić ludzi sztuką napisaną z lekkością pióra fleminga.
„Zemsta” to jeden z tych utworów, który doprowadził mnie do zawodu aktora. Jeszcze będąc uczniem Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Batorego w Warszawie debiutowałem rolą Papkina. Potem w Teatrze Polskim grałem Cześnika. Wajda zadzwonił i powiedział mi, że robi „Zemstę”. Gotów byłem zagrać w tym filmie nawet murarza, ale przestraszyłem się, czy nie będę musiał znowu być Papkinem albo Cześnikiem. Gdy usłyszałem, że chodzi o Dyndalskiego, fiknąłem koziołka z radości, chociaż rola nierozgarniętego starca stanowiła wyzwanie. Pod względem ilości tekstu jest raczej epizodyczna, ale cieszyło mnie, że mogłem „podawać piłkę” znakomitym kolegom. A jednak Wajda tak pokierował inscenizacją, że mój Dyndalski pojawia się w sumie dość często na ekranie.
No i pamiętna scena pisania listu pod dyktando Cześnika. Do sławnej sceny nie można podchodzić na kolanach. Staraliśmy się z Januszem Gajosem zagrać ją po swojemu, a naszym widzem był Papkin-Roman Polański, który maczając co chwilę pióro w kałamarzu, pisze testament. Wspaniały reżyser i aktor przeszkadzał śmiał się do rozpuku i musieliśmy powtarzać ujęcia. Ale mieliśmy od razu pierwszą „recenzję”. Mam nadzieję, że publiczność w kinach będzie się równie dobrze bawić na „Zemście”.