Reklama

"Zakręcony piątek": JESZCZE RAZ, BYLE Z SENSEM

Pomysł, aby jeszcze raz przenieść na ekran historię tej "niespodziewanej zamiany miejsc" wyszedł od producenta Andrew Gunna, który w roku 2000 powołał do życia własną wytwórnię GUNNFilms, ściśle współpracującą z Walt Disney Pictures i Touchstone Films. Poprzednio, przez wiele lat, Gunn zdobywał doświadczenie, pełniąc różnorakie funkcje producenckie i pomocnicze m.in. przy tak znanych filmach, jak komedia "Eddie" z Whoopi Goldberg, czy thriller "Bez twarzy" z Johnem Travoltą.

Gunn pragnął od lat dotrzeć do jak najszerszej publiczności, według starej formuły kina familijnego. Aby to osiągnąć, musiał trafić do wrażliwości dzisiejszej, nastoletniej publiczności. Gunn uważał, że niektóre klasyczne produkcje Disneya doskonale nadają się do tego celu: "Były dwa klasyczne już fabularne filmy Disneya, co do których byłem mocno przekonany, że warto zrobić ich nowe wersje. Jeden z nich to Zakręcony piątek, drugi to Escape to Witch Mountain [znany z TVP jako "Ucieczka na Górę Czarownic]". Teraz oba te marzenia się spełniły. "Zakręcony piątek" odniósł sukces. Trwa też realizacja nowej wersji "Ucieczki...", która ma być utrzymana w klimacie słynnego serialu "Z archiwum X".

Reklama

W przypadku "Zakręconego piątku" rzecz dotyczy tematu uniwersalnego: wzajemnych relacji i konfliktów między matką i córką. Producent wykonawczy potwierdził obserwacje Gunna: "Mam jedenastoletnią córkę i czasem trudno nam z żoną znaleźć z nią płaszczyznę porozumienia. Zwłaszcza w okresie dojrzewania niemal wszystkie córki są przekonane, że matki ich nie rozumieją. I na odwrót. To właściwie nie do uniknięcia".

Gunn uznał, że doskonałą kandydatką na scenarzystkę tego filmu jest Heather Hach, młoda dziennikarka, pisząca dla "New York Timesa" i "InLine: The Skate Magazine", której wcześniejsze próby scenopisarskie znał dobrze, ponieważ od 1999 roku współpracowała z Disneyem w ramach programu, wyławiającego młode talenty.

Udało mu się przekonać decydentów, by powierzyli jej pierwsze poważne zadanie. Jej atutem była, według producenta, znajomość życia i mentalności współczesnych nastolatków, a jednocześnie doskonała orientacja wśród klasycznych disneyowskich produkcji, na których się wychowała. "Wiedziałam, że nie powinniśmy mechanicznie powtarzać rozwiązań z 1976 roku, ograniczając się do powierzchownych aktualizacji, co często się zdarza przy remake'ach" - tłumaczyła autorka. "Uwielbiam tamten film, ale to byłby błąd. Chciałam sięgnąć głębiej, pamiętając o tym, jak zmieniła się sytuacja nowoczesnej rodziny i usytuowanie kobiet w społeczeństwie".

Zdaniem twórców filmu, podstawowa zmiana to przede wszystkim zwiększone tempo życia i, co za tym idzie, postępująca powierzchowność kontaktów między rodzicami i dziećmi. Dlatego bohaterką filmu została kobieta samotnie wychowująca córkę.

Z drugiej strony, dołożono starań, by podkreślić, że życie nastolatka jest dziś naprawdę trudniejsze niż trzydzieści lat temu.

Kluczową kwestią stał się wybór odpowiedniego reżysera, który podzielałby koncepcje producentów i scenarzystów. Wybrano go spośród dwudziestki kandydatów. Mark Waters dobrze pamiętał oryginalny film i bardzo go lubił. Uważał jednak, że pod pewnymi względami tamta wersja jest przestarzała i miał szereg pomysłów, jak ją unowocześnić. To właśnie z jego inicjatywy powstała finałowa scena koncertu rockowego, w którym matka gra dla córki. Zmiany w scenariuszu, które zaproponował, uznano za trafne. Nie bez znaczenia był także fakt, że najsłynniejszy film reżysera - "The House of Yes" (1997) z Parker Posey, komediodramat rozgrywający się w latach 80. - podbił publiczność festiwalu w Sundance.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Zakręcony piątek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy