Reklama

"Zakochany Molier": NIEZWYKŁE POSTACI

Następnym etapem w powstawaniu scenariusza "Zakochanego Moliera" był dobór bohaterów, którzy mogli najskuteczniej pomóc w zrozumieniu tytułowej postaci. I tak Célimene powstała z połączenia swojej imienniczki z "Mizantropa", Philaminty z "Uczonych białogłów" oraz "Pociesznych wykwitniś". Kluczowy dla akcji Jourdain też jest hybrydą. "Po części przypomina nawet samego Moliera", twierdzi Tirard. "Widz najbardziej utożsamia się jednak z Molierem, bo za jego pośrednictwem poznaje takie postaci jak Tartuf. Obsadzenie Romaina Duris dawało gwarancję wyjścia ponad stereotypy, liczyłem na jego silną osobowość. Duris zaskoczył mnie talentem komediowym, chociażby w scenie kpienia z komorników oraz gdy odgrywa wszystkie postaci ze swoich sztuk w jednej z końcowych scen. Aktor nigdy wcześniej nie występował na scenie, ale błyskawicznie złapał na to bakcyla. Do każdego nowego wyzwania podchodzi niezwykle pracowicie, a grając żywą i targaną wieloma emocjami postać, wykazał się wielką charyzmą i nowoczesnym podejściem do budowania roli".

Reklama

Powierzenie postaci Jourdaina Fabrice'owi Luchini może, według Tirarda, wydawać się ryzykowne. Reżyser pragnął zaakcentować szaleństwo i częste wewnętrzne przemiany,

jakich doznaje ów bohater. Luchini, ceniony zarówno za mistrzowskie posługiwanie się językiem francuskim jak i dogłębną znajomość sztuk Moliera, czuł silny opór przed zagraniem "nieokrzesanego, radosnego kretyna". W trakcie pierwszego spotkania z reżyserem podejrzewał go wręcz o chęć skompromitowania Luchiniego. Tirard z trudem zdołał go przekonać, że tylko doświadczony aktor potrafi ukazać złożoność postaci, zbudowanej

z nawiązań do Oregona w "Świętoszku" i Chrysale'a z "Uczonych białogłów". "Bohater ten potrafi wykazać się siłą oraz inteligencją, a jednocześnie dać się wodzić za nos jak dziecko. Rola nie miała być zupełnie nowym wyzwaniem dla Fabrice'a. Podobnie jak Jourdain ma

w sobie przecież dziecięcą naiwność, którą trudno podrobić", tłumaczy reżyser.

"O dziwo, rolę Elmiry trudno mi było obsadzić we Francji. Brakowało kogoś dojrzałego

o wystarczającym wdzięku i delikatności, kto obnażyłby prawdę o nas - mężczyznach,

czyli dzieciakach, które nigdy nie dorosną", wspomina Tirard. "Gdy oglądałem filmy z Laurą Morante, uderzyła mnie siła jej spojrzenia i melancholia, która się za nim kryła. Morante dobrze mówi po francusku, ale miała pewne problemy wymową i rytmem w tak skomplikowanym tekście. Musiałem ją przekonać, żeby podeszła do niego z większym luzem i nabrała przyjemności w grze. Sama zaproponowała wiele rozwiązań, np. wybuch śmiechu

w dzień po rozszyfrowaniu prawdziwej tożsamości Świętoszka".

"Zakochany Molier" jest pierwszym wspólnym projektem Laurenta Tirarda i wschodzącej gwiazdy francuskiej komedii Eduarda Baera. "To rola wychodząca poza jego dotychczasowy repertuar: zakręconych, gadatliwych przystojniaków. Z wielkim talentem zagrał Doranta jako perfidnego manipulatora, którego, tak jak w sztukach Moliera, czeka klęska". Tirard nie miał z kolei najmniejszym wątpliwości, kogo wybrać do roli Célimeny: "Ludivine Sagnier idealnie wciela się w rolę młodej, seksownej diablicy. Świetnie opanowała swoje kwestie,

które przecież nie były jednoznaczne. Pyszna jest zwłaszcza scena, w której z morderczą ironią zwraca się do swoich słuchaczy w salonie".

Podsumowując pracę nad projektem Laurenta Tirarda, producent Marc Missonier podkreśla, że całej ekipie zależało na wykorzystaniu potencjału komediowego scenariusza, ale także emocji, jakie wywoływał. Widzowie mieli śmiać się do łez. "Znawcy sztuk Moliera docenią rzemieślniczą robotę aktorów przy scenariuszu Grégoire'a Vignerona. Najbardziej cieszę się

z tego, że laikom film także przypadł do gustu. Być może sięgną teraz po inne źródła,

by dowiedzieć się więcej o Molierze".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Zakochany Molier
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy