"Zaczarowana": Dowcipni, liryczni, prawdziwi, wszechstronni
Lima doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pomimo swego entuzjazmu dla projektu stąpa po cienkim lodzie. Łączenie tak wielu odmiennych tonacji i gatunków filmowych mogło zakończyć się przecież widowiskową katastrofą. Hollywood jest co chwila świadkiem takich - czasem zgoła niepięknych - filmowych kataklizmów.
Kevin zawsze otacza się najbardziej utalentowanymi ludźmi w branży - komentował producent Chase. - I chodzi mu nie tylko o to, by byli mistrzami w swoim fachu, nienaganni pod względem technicznym. Takich speców w Hollywood nie brakuje. On jednak szuka osób z prawdziwie twórczą wyobraźnią, które mogą być dla niego partnerami. Oczekuje od nich dyskusji i pomysłów. Cały czas pamięta, że film to praca zespołowa. Właśnie z tego względu Lima przykładał zawsze ogromną wagę do skompletowania doskonale rozumiejącej się ekipy. W tym przypadku jego szczególną troską był dobór aktorów, którzy sprostaliby jego wymaganiom i byli w stanie płynnie i z wyczuciem konwencji zmieniać sposób gry. Zorganizowano zatem przesłuchania do kluczowych ról. Na pierwszy ogień poszła rola Giselle. Podczas przesłuchań Lima był akurat chory i miał wysoką gorączkę. Ale nie na tyle wysoką, by nie zachwycić się Amy Adams. Zwrócił na nią uwagę, gdy zagrała główną rolę w doskonale przyjętym filmie obyczajowym "Junebug" Phila Morrisona z 2005 roku. Jego opinia potwierdziła się całkowicie podczas przesłuchania, które z piętnastu minut wkrótce rozrosło się do czterdziestu pięciu i zakończyło zaangażowaniem aktorki. Reżyser był pod wrażeniem jej naturalności. Podkreślał, że właśnie takiego wcielenia czystości i naiwności szukał.
Aktorka tak komentowała pracę z Limą: Kevin, jak wiadomo, przybył ze świata animacji, który zna i rozumie bardzo dobrze. Dawał mi więc dużo pożytecznych wskazówek co do tego, jak wyobraża sobie Giselle. Ale słuchał też moich sugestii. Wychowałam się w prowincjonalnym Colorado, od dzieciństwa oglądałam klasyczne produkcje disnejowskie, więc wczułam się w postać bohaterki bez większych trudności. Jako dziewczynka chciałam być księżniczką. Teraz wiem, że o wiele łatwiej być księżniczką animowaną: nie trzeba wykonywać numerów kaskaderskich, tańczyć ani śpiewać. A to doprawdy dość ciężka robota. Chociaż z drugiej strony, nie aż tak ciężka, by nie sprawiała ogromnej radości. Adams podkreślała, że będąc dzieckiem i nastolatką, często występowała w musicalach i widowiskach muzycznych. Tak więc udział w filmie był dla niej w pewnym sensie powrotem do korzeni, odkurzeniem nieco zapomnianych ostatnio umiejętności. Aktorka zwracała jednocześnie uwagę, że rola Giselle ma także bez wątpienia walor dramatyczny. Jest to przecież także opowieść o dziewczynie, która stopniowo przekonuje się, że życie nie układa się jak w bajkach i że nie zawsze można liczyć na słodkie, szczęśliwe zakończenie. W pewnym sensie jest to więc rzecz o zdobywaniu dojrzałości oraz wiedzy o tym, co jest w życiu naprawdę cenne - podkreślała aktorka. Producent Barry Josephson był zachwycony, obserwując Adams podczas pracy. Tak o niej mówił: Amy w każdym momencie była ściśle emocjonalnie związana z postacią, starając się oddać każdy niuans jej zachowania. Zdarza się, że aktorzy mają z tym trudności, zwłaszcza gdy muszą śpiewać i tańczyć. Ale to nie jej przypadek. Ona bez ustanku, w każdym kręconym ujęciu dawała nam wciąż coś nowego.
Do roli Roberta Philipa wybrano Patricka Dempseya, popularnego ostatnio zwłaszcza dzięki roli doktora Shepherda z serialu "Chirurdzy". Zdaniem aktora, Robert to postać, która początkowo zupełnie nie pojmuje zwrotu, jaki następuje w jej życiu. Trudno zresztą go za to winić. Nie jest łatwo uwierzyć, że ma się do czynienia z baśniową księżniczką. Oczywiście nasz bohater jest przekonany, że ona cierpi na jakąś formę obłędu - mówił aktor. - Najtrudniejsze w tej roli wydawało mi się to, by publiczność uwierzyła, że ten mocno stąpający po ziemi i ciężko doświadczony, nieco zgorzkniały facet zakochuje się w postaci z krainy fantazji. To nie mogło być mechaniczne, musiało być psychologicznie uzasadnione. Na szczęście doskonale rozumieli to twórcy scenariusza. Bo jeśli nie uwierzymy w to uczucie, nie uwierzymy w cały film. Moim zdaniem, są dwie kluczowe kwestie w postaci Roberta: po pierwsze, myśli on zawsze przede wszystkim o dobru swej córki, a po drugie, należało pamiętać o tym, że jest niejako wysłannikiem sceptycznej widowni do fantastycznego świata. Śledząc jego perypetie, powinniśmy identyfikować się z nim i z dużą częścią jego reakcji. Dempsey mocno podkreślał zalety scenariusza. Myślę, że zachowano świetne proporcje. Jest to film o ucieczce (właściwie wymuszonej) ze świata fantazji. Jest współczesny i zabawny, a jednocześnie uroczo staroświecki. I te elementy są utrzymywane cały czas w koniecznej, ale jakże trudnej równowadze.
James Marsden (ostatnio zdobył uznanie w cyklu "X-Men") był podobnego zdania, co jego kolega po fachu. Mam sześcioletniego synka i dwuletnią córkę. Nie mogę ich zabierać na filmy ze swoim udziałem. W ogóle rzadko chodzimy do kina. A tym razem dzieciaki będą mogły zobaczyć tatę i obejrzeć inteligentne widowisko familijne. Jeśli chodzi o moją postać, ma ona wielki komediowy potencjał. Książę czołowo zderza się z wielkomiejskim, cynicznym światem. Największą trudnością była świadomość, że gram postać z kreskówki. Nie można było przeszarżować. Książę czuje się na Manhattanie jak przybysz z innego wymiaru, jest zapatrzony w siebie w sposób zabawny i niewinny zarazem. Zdaniem Limy, zamysł Marsdena powiódł się w stu procentach. Podobnie jak wcześniej Adams, aktor podbił go swą interpretacją postaci już podczas przesłuchania. Lima tak komplementował Marsdena: James nadał tej postaci większej niż życie prawdziwy urok i ciepło. Potraktował ją w sposób teatralny, ale było to właściwe i wydobyło jej ważne cechy, bez zniszczenia wiarygodności.
Wybitnego brytyjskiego aktora Timothy'ego Spalla (m.in. "Wszystko albo nic" Mike'a Leigh) pozyskano do roli komicznego "czarnego charakteru" wysługującego się Narissie i w niej zakochanego. Nie zdaje on sobie sprawy, że królowa lekceważy go i uważa za bufona. Występowałem w filmach familijnych, ale ten scenariusz ujął mnie od razu inteligentnym połączeniem pastiszu, komizmu i powagi. Byłem pewny, że to będzie świetna rozrywka, więc zgodziłem się bez wahania - mówił aktor.
Udało się także zaangażować słynną nowojorską aktorkę, wielką gwiazdę z Broadwayu, laureatkę prestiżowej nagrody Tony, Idinę Menzel, do roli Nancy. Gram bliską mi bohaterkę - mówiła. - Nancy to prawdziwa mieszkanka Nowego Jorku, choć w niektórych punktach jest to obraz celowo i zabawnie przerysowany. Nowy Jork przedstawiany jest w filmach często jako bezlitosne i mroczne miejsce, gdzie ludzie postępują bezwzględnie i za wszelką cenę chcą się wydać cool. To nie jest oczywiście cała prawda. Nancy też udaje twardszą niż jest i chociaż koncentruje się na karierze, to jest to tylko zewnętrzna powłoka, pod którą kryje się romantyczna dusza. To prawda o niej i o moim mieście.