Reklama

"Zabić prezydenta": STRESZCZENIE

Jest 19 października 2007 roku. Prezydent George W. Bush przybywa na spotkanie z miejscowymi biznesmenami w Chicago. Jego samolot ląduje na lotnisku O'Hare późnym popołudniem. Wizycie Prezydenta towarzyszyć ma antywojenna demonstracja. Siły porządkowe zostały postawione w stan najwyższej gotowości. Plan pobytu jest krótki i prosty: po spotkaniu z biznesmenami Prezydent ma udać się na lotnisko i odlecieć do Waszyngtonu.

Niepokój policji wywołuje pojawienie się, wśród demonstrujących, grup wyraźnie nastawionych na konfrontację. Podczas, gdy samochód z Prezydentem przemierza ulice Chicago, wrogie nastawienie części tłumu nasila się. Kilka razy interweniuje policja. Niektórym z protestujących udaje się przerwać policyjny kordon. Jednemu z nich udaje się nawet dotknąć prezydenckiego samochodu.

Reklama

W reakcji na to, co się dzieje, Prezydent Bush spokojnie zwraca się do swego doradcy, Eleonor Drake, mówiąc: "Każdy ma prawo do własnych poglądów. Dobrze by jednak było, gdyby potrafił demonstrować je w sposób pokojowy". By uniknąć dalszych incydentów, policja podejmuje decyzję o zmianie trasy przejazdu. Do hotelu, w którym ma się odbyć planowane spotkanie, Bush dociera cały i zdrowy.

Jednemu z policjantów w cywilu udaje się tymczasem zatrzymać organizatora demonstracji, Franka Molini. Ten zna wszystkie szczegóły wizyty Prezydenta w Chicago. Na Molinim nie ciążą jednak żadne zarzuty - policja, choć niechętnie, zwalnia go z aresztu. Jednak z uwagi na burzliwy charakter demonstracji ochrona Prezydenta zostaje wzmocniona, zmianie ulega miejsce demonstracji.

Ci, którzy mają dostąpić zaszczytu wysłuchania przemówienia Busha, najpierw zostają poddani szczegółowej kontroli. Prezydent uraczy ich serią dowcipów, domorosłą filozofią i patriotycznymi sloganami. Podczas, gdy Bush zbiera owacje, przed hotelem wybuchają zamieszki.

Szef ochrony osobistej Prezydenta, Larry Stanford, próbuje nakłonić Prezydenta do rezygnacji z powitania tłumu w hotelowym lobby. Z jednej strony boi się o bezpieczeństwo Busha, z drugiej - chce mu oszczędzić spotkania z niechętnymi mu demonstrantami. Prezydent jednak upiera się przy tym punkcie programu - Szef Ochrony niechętnie się zgadza.

Godzina 19.11 Bush wkracza do hotelowego lobby, ściska dłonie i rozmawia ze zgromadzonym tłumem. Zaniepokojony Stanford dostrzega Danny'ego Williama, "ekologa - świra", znanego z tego, że śledzi niemal każdy krok Prezydenta USA. Williams zostaje natychmiast wyprowadzony z hotelu. Potencjalne zagrożenie zostało usunięte - Bush zmierza w stronę swojej limuzyny.

Nagle Stafford słyszy strzał. Zaczyna się piekło. Bush jest ranny, Stanford umieszcza go w samochodzie. Prezydent krwawi z rany w klatce piersiowej, z trudem oddycha. Samochód pędzi w kierunku szpitala.

Wiadomość o tragedii dociera do mediów. Chicagowska komórka FBI błyskawicznie rozpoczyna śledztwo. Świadkowie są zgodni: strzały padły z North Park 420. To wysoki budynek obok hotelu.

Wszystkie osoby, które znalazły się w okolicy, zostają zatrzymane. Wśród nich jest Frank Molini, zatrzymany pod groźbą użycia broni na North Park 420 oraz niejaki Casey Claybon. Gdy okazuje się, że Claybon to weteran Wojny w Zatoce Perskiej, policja aresztuje go, wychodząc z założenia, że na pewno był jednym z demonstrantów (być może nadal ma żal do FBI za to, co przeżył jako żołnierz).

FBI ustala, że strzały oddano z pokoju na dwudziestym piętrze. Cały budynek zostaje zablokowany. Do pracy ruszają sądowi śledczy. Laboratoria FBI pracują pełną parą.

Do szpitala przybywa Pierwsza Dama. Na jej spotkanie wychodzi Eleonor Drake. Już wiadomo, że Prezydent został postrzelony dwukrotnie i że nie ma wielkich szans na przeżycie. Tymczasem w jednym z zsypów znaleziono broń, z której padły strzały.

Godzina 1.30 Drake dzwoni z pytaniem o zdrowie Busha. Pielęgniarka zaczyna płakać. Sytuacja jest jasna. Stało się najgorsze. Drake modli się wraz z Laurą Bush w kaplicy szpitalnej. Media przekazują oficjalną informację: czterdziesty trzeci Prezydent Stanów Zjednoczonych nie żyje. Miał 61 lat. Na jego następcę zostaje zaprzysiężony wiceprezydent Cheney.

Godzina 4.00 Policja i FBI zatrzymały już 300 osób, z których 57 uważanych jest za "szczególnie podejrzane". Większość z nich to pracujący w budynku na North Park 422. Uwagę policji przyciągają zwłaszcza osoby o islamskobrzmiących nazwiskach.

Jeden z nich to Abu Zikri. Policja stwierdza, że opuszczał budynek mniej więcej w tym samym czasie, gdy padły strzały. W środku nocy zabiera go z mieszkania, na oczach przerażonej żony i syna. Zikri'ego przesłuchuje John Rucinski z FBI, członek Brygady Antyterrorystycznej. Podczas przesłuchania Zikri nie okazuje żadnych emocji. Zdaniem Rucinskiego świadczy to jego socjopatycznym charakterze, braku jakiejkolwiek wrażliwości. Zikri twierdzi, że przez całe swe życie nigdy nie dotknął broni. Rucinski prezentuje znalezione w mieszkaniu Zikri'ego zdjęcie, na którym ten, jako żołnierz służby zasadniczej w Syrii, trzyma broń.

Nazwisko Zikri'ego przecieka do mediów - staje się znane opinii publicznej. Sprawa nabiera wagi międzynarodowej. Stosunki z Syrią pogarszają się, kiedy ta odmawia przekazania szczegółów na temat wojskowej służby Zikri'ego. Stany Zjednoczone odwołują z Damaszku swego ambasadora. Na Bliski Wschód zostaje wysłany lotniskowiec USS Nimitz. Nadal jednak brak dowodów na to, że za zamachem stoi rząd Syrii lub jakiegokolwiek innego kraju.

Od zamachu minęło 10 dni. Na uroczystym pogrzebie mowę wygłasza Prezydent Cheney. Światło dzienne ujrzało tymczasem zdjęcie, na którym Zikri stoi obok Khaleda Lekawi - uważanego za jednego z rekrutujących do Al Qaedy. Śledztwo wykazuje, że Zikri odbył w tym roku podróż do Pakistanu.

Zikri nie przyznaje się do znajomości z Lekawim. Rucinski pokazuje mu zdjęcie. Zikri odwołuje poprzednie zeznanie. Przyznaje, że był w Afganistanie. To miała być pielgrzymka - trafił jednak do wojskowego obozu szkoleniowego. Gdy odkrył, że obóz miał za zadanie szkolenie terrorystów - opuścił Afganistan.

Na kurtce Zikri'ego śledczy znajdują ślady prochu. Mężczyzna zostaje postawiony w stan oskarżenia. Zarzut: morderstwo.

Dziewięć miesięcy później zapada wyrok: Jamal Abu Zikri jest winny zamordowania Prezydenta George'a W. Busha. Obrońca Zikri'ego składa apelację. Jego zdaniem pojawianie się nazwiska Zikri'ego w kontekście Al Qaedy nie zapewniało obiektywnego podejścia do sprawy i nie gwarantowało Zikri'emu sprawiedliwego procesu.

Zikri się nie poddaje. Walczy o ponowną rozprawę. Tymczasem śledztwo zmierza w kierunku wyjaśnienia zagadki: jak to się stało, że morderca (i nie tylko on) znał szczegóły prezydenckiej wizyty? Poddanych przesłuchaniu zostaje 107 osób. Czyżby zatem w więzieniu siedział niewinny człowiek?

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Zabić prezydenta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy