"Z piątku na sobotę": TOM BARMAN O FILMIE
Chciałem zrobić film, który kołysze, huśta, jąka się i zacina, dmie tam i z powrotem, i bezwstydnie nie posiada puenty. Film, który nie próbuje niczego wyjaśniać, pomija wiele, rozśmiesza, a w pewnym momencie po prostu się kończy. Myślałem również o filmie, w którym pokażę, jak ludzie widzą siebie nawzajem.
Bardzo rzadko odnajduję w kinie flamandzkim coś dla mnie. Zawsze mnie to frustrowało, dlatego fascynowałem się kinem francuskim, hiszpańskim, a nawet amerykańskim czy duńskim. Nie próbuję opowiedzieć najdoskonalszej opowieści o ludziach. Opowiadam historię ludzi wybranych. Mieszkają w Antwerpii, niektórzy z nich potrafią się śmiać z samych siebie.
Jeśli chodzi o styl, nie lubię współczesnego, nastawionego na budowanie napięcia, przewidywalnego trendu w kinie. Robi się filmy, które mają się wszystkim podobać. Nie mam nic przeciwko komercji, dobry film jest dobrym filmem. Wierzę jednak, że kino jest czymś bardziej osobistym niż nam się wydaje. To nie tylko opowiadanie wymyślonych historii. Może odzwierciedlać filozofię życiową lub jakąś atmosferę albo złe samopoczucie, zostawiając przestrzeń na marzenia i fantazję. Ten film, jest w rzeczywistości kontynuacją mojej muzyki. Chcę ludzi wzruszać.