Reklama

"Z miłości do gwiazd": ROZMOWA Z REŻYSERKĄ

WYWIAD Z LAETITIĄ COLOMBANI Scenarzystką, reżyserką i aktorką

WYWIAD Z LAETITIĄ COLOMBANI
Scenarzystką, reżyserką i aktorką

Skąd wziął się pomysł na film?

Do napisania scenariusza skłoniły mnie dwa zdarzenia. Po pierwsze podróż do Japonii, gdzie promowałam swój pierwszy film. Poznałam tam młodą, japońską aktorkę, którą prześladował fan, dający się też we znaki gwiazdom większego kalibru. Jakiś czas później miałam spotkanie w Los Angeles, w jednej z największych agencji aktorskich (CAA), które późno się skończyło. Zbliżała się pora zamykania tego ogromnego budynku i nie natknęłam się w nim na nikogo oprócz stróża. Człowiek ten spędzał mnóstwo czasu zupełnie sam w opustoszałych biurach, pełnych adresów, kontaktów i scenariuszy, przeznaczonych dla najsłynniejszych gwiazd świata. Zaczęłam się zastanawiać, co mógłby z tym wszystkim zrobić. Stąd wziął się pomysł na komedię z wątkiem obsesyjnym, w której świat fana przenika świat aktorek.

Reklama

Co było podstawą fabuły?

Obydwa zdarzenia opisałam w moim notesie z pomysłami i wtedy w głowie pojawiło mi się zdanie: "Początkowo uważał je za boginie, lecz potem stały się jego największym koszmarem". Ta fraza stanowi sedno filmu i przez cały czas trzymałam ją na biurku. Każda z postaci musiała mieć własny wszechświat, życie i proces rozwoju. Historia fana była dość jasna, w przeciwieństwie do aktorek. Zależało mi, żeby ich postaci były interesującymi kobietami, które mają prawdziwe życie, wykraczające poza ich publiczny wizerunek. Jako, że film porusza się zarówno w sferze fikcji jak i rzeczywistości, aktorki musiały mieć te same problemy, co zwykli śmiertelnicy.

Od samego początku postanowiłam, że z powodu całej uwagi, jaką poświęca aktorkom, Robert nie będzie w stanie funkcjonować w swoich relacjach. Wyobraziłam go sobie jako samotnika, mieszkającego z kotem - bulimikiem, cierpiącym na depresję. Robert zachowuje się obsesyjnie, ale nie jest oderwany od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie - ma przytomny umysł i wie, co robi. Jest przekonany, że działa dla dobra aktorek. Po prostu uważa, że cel uświęca środki. Nie chce uwieść tych kobiet - określiłabym go jako "anioła stróża i wielbiciela w jednym".

Dlaczego w roli Roberta obsadziła pani Kada Merada?

Widziałam wszystkie jego skecze w telewizji, ale naprawdę zadziwił mnie w filmie Je vais bien, ne t'en fais pas. Zaintrygowało mnie, że potrafi nie tylko błaznować, ale też wcielić się w postać niezwykle spokojną i introwertyczną.

W jaki sposób przedstawiła mu pani swój filmowy projekt?

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Christophe Rossignon, który wyprodukował film Philippe'a Lioreta i jest też producentem mojego obrazu, zadzwonił do Kada i poprosił go, żeby przeczytał scenariusz. Kad zrobił to tego samego wieczoru, a rano oddzwonił, gotowy przyjąć rolę. Odbyliśmy dwugodzinne spotkanie i sposób, w jaki wypowiadał się o swojej postaci oraz to, że już zaczął się w nią wcielać, przekonało mnie, że jest Robertem - Panem Normalnym z nutką szaleństwa i ogromnym bagażem emocji. To jego ludzka strona pozwala widzom się z nim utożsamić. Robert jest punktem centralnym filmu.

Jak przekonała pani do udziału Catherine Deneuve?

Catherine Deneuve przeczytała scenariusz i uznała, że historia jest dobrze skonstruowana i oryginalna. Początkowo jednak odrzuciła propozycję, ponieważ według niej, rozwój poszczególnych aktorek powinien być bardziej zindywidualizowany. W wersji, którą wtedy przeczytała, aktorki nie dowiadywały się niczego o Robercie, podczas gdy on zdobywał wiele informacji na ich temat. Skłoniła mnie do głębszego zastanowienia się nad tą kwestią, przez co ostatecznie ograniczyłam liczbę aktorek z czterech do trzech i bliżej przyjrzałam się ich życiu. Przez kolejne pół roku przerabiałam więc scenariusz, po czym wraz z Christophe'm Rossignon poprosiliśmy Catherine, żeby przeczytała nową wersję. Wtedy przyjęła rolę.

Czy podczas przerabiania scenariusza, rozmawiała pani prywatnie z Catherine Deneuve na temat jej jako gwiazdy ekranu?

Chciałam, żeby jej filmowa bohaterka miała bogatą osobowość, żeby grała w niej prawdziwą postać, a nie imitowała własne życie. Oczywiście, jako wielka gwiazda, natychmiast się z nią zidentyfikowała, na czym też mi zależało. Nie można było powierzyć tej roli aktorce wciąż nieznanej. Życie i problemy tych postaci są fikcyjne, dzięki czemu aktorki mają swobodę interpretacji i wolną rękę. To komedia.

Dlaczego wybrała pani Emmanuelle Béart?

Od dawna chciałam z nią pracować - jest świetną aktorką o namacalnej wręcz wrażliwości i niezwykle silnej ekranowej osobowości. Nigdy nie widziałam jej w komedii, ale byłam pewna, że kryje w sobie tę iskierkę i lekkość, którą chciałam wydobyć. Przerobiłam jej rolę, żeby nadać jej bardziej ludzki charakter i pokazać, że ma takie same problemy miłosne jak każdy. Jej postać znajduje się u szczytu sławy i trudno jej znaleźć mężczyznę, który gotów jest spełnić jej pragnienie o posiadaniu dziecka. Inspiracją do roli Emmanuelle była między innymi jej praca z dziećmi, głównie jako ambasadorki UNICEF.

Jak zareagowała po przeczytaniu scenariusza?

Bardzo pozytywnie. Jest aktorką, które przypisuje się wyjątkowo olśniewający i wyrafinowany wizerunek, więc podobał jej się pomysł pokazania wszystkiego, co kryje się za tym stereotypem. Kiedy się spotkałyśmy, powiedziałam jej, że chciałabym pokazać ją podczas sesji zdjęciowych i na premierach, ale też w znacznie bardziej prywatnych sytuacjach, w których ujawniłaby prawdziwy charakter tej postaci w całej jej prostocie, a nie tylko przez pryzmat eleganckich strojów i aktorskiego kunsztu. Zależało mi na tym, żeby widzowie mogli zobaczyć aktorki bez makijażu, w garderobach, ubrane w szlafroki i z wałkami we włosach albo w stołówce. Podobał jej się pomysł odgrywania zajęć dnia codziennego i od razu przyjęła rolę. Co więcej, już na pierwszym spotkaniu powiedziała mi, że opinia publiczna przypisuje gwiazdom idealne życie, nie biorąc pod uwagę samotności i cierpienia, których czasem doświadczają.

A trzecia aktorka, Mélanie Bernier?

Szukałam bardzo młodej aktorki - Mélanie ma 20 lat - która będzie w stanie wnieść od filmu nieco świeżości, naiwności i spontaniczności. Jej podziw dla innych aktorek sprawia, że trafia w sam środek konfliktu. Musiała być na tyle młoda, żeby świat castingów był dla niej czymś nowym, przez co daje się zdominować gwiazdom większym od siebie. Ważne również było, żeby pokazać, iż Robert, uwielbiający wielkie aktorki, ma intuicję i natychmiast dostrzega potencjał.

Czy praca z takimi gwiazdami przy pani drugim filmie była stresująca? Jak się z nimi pracuje?

Oczywiście przed rozpoczęciem projektu miałam tremę. Tak gwiazdorska obsada na planie niezwykle onieśmiela. Bardzo starannie przygotowałam się do tego filmu. Po trzech latach pisania scenariusza, nastąpiły kolejne fazy przygotowań - wszystko po to, żeby mieć jasną wizję.Większość pracy została wykonana wcześniej, poprzez wybór aktorek i adaptację ról do ich osobowości.

Pragnąc uniknąć zbyt dużego napięcia, nakłoniłam samą siebie, żeby patrzeć na te aktorki jak na współpracownice, które - zgodziwszy się wziąć udział w tym projekcie - musiały chcieć ze mną pracować. Nie traktowałam siebie jak debiutantki stającej twarzą w twarz z wielkimi gwiazdami, ponieważ to nie pozwoliłoby mi z nimi rozmawiać, ani ich reżyserować. Bez wahania mówiłam im, czego od nich oczekuję i prosiłam o powtórzenie ujęć. Realizacja filmu była niezwykle efektywna i profesjonalna, z czego jestem bardzo zadowolona.

Jak pracowało się z Kadem?

Kręciliśmy zdjęcia przez dziewięć tygodni, od 15 października do 15 grudnia 2007. Mieliśmy bardzo napięty grafik - zdjęcia kręcono na wielu planach z udziałem wielu aktorów, ale niezwykle dynamicznie. Kad był na planie niemal codziennie, w przeciwieństwie do aktorek, które miały dwa do trzech tygodni zdjęć każda. Praca z Kadem była fascynująca. Razem budowaliśmy jego postać, dyskutując o niej w czasie przymiarek kostiumów, czytania scenariusza z Marią de Medeiros, grającą rolę jego żony oraz Juliette Lamboley, która wciela się w postać jego córki, jak też z Jean-Pierre Martinsem, który w filmie gra narzeczonego Emmanuelle. Kad wiele razy czytał scenariusz, żeby w pełni wcielić się w swojego bohatera. Miał wszystkie potrzebne cechy i musiał jedynie pójść w odpowiednim kierunku. Praca z nim była fascynująca, ponieważ jest bardzo otwarty i w całości zdaje się na reżysera. Umie przedstawiać swoje sugestie, ale też dostosowywać się do wskazówek. W jego przypadku, reżyser może zrobić 20 ujęć i za każdym razem otrzymać inny rezultat. Wspaniale jest pracować przez dwa miesiące z takim aktorem. Jako, że w każdej ze swoich 140 scen ujawnił się od nieco innej strony, otrzymaliśmy materiał wyjątkowej jakości.

Czy pisząc scenariusz, nie mogła się pani doczekać kręcenia określonych scen? Lub miała obawy przed innymi?

Nie mogłam się doczekać kręcenia scen spotkania wielbiciela z każdą z aktorek. Kiedy Robert po raz pierwszy przychodzi do domu Solange, chciałam żeby poczuł się jak w świątyni, w której boi się nawet usiąść. Kiedy poznaje Emmanuelle Béart i jego marzenie wreszcie staje się rzeczywistością, odkrywa też zaskakujący aspekt tej rzeczywistości. Natomiast do życia Mélanie Robert wpada z wielkim impetem. Potem zaczyna żałować, że nie zostały one dla niego ikonami ekranu i fantazjami, zamiast ludźmi z krwi i kości, pełnymi sprzeczności i słabości, których nie jest w stanie zaakceptować. Kiedy wreszcie je poznaje, magia i uwielbienie znikają. Według mnie, sednem filmu jest rozdźwięk pomiędzy fantazją a rzeczywistością.

Pani również gra w filmie jedną z postaci...

Z reżyserowania czerpię wielką przyjemność intelektualną. Natomiast gra aktorska jest przyjemna również pod względem czysto fizycznym. Zanim zajęłam się teatrem klasycznym, zaczynałam jako aktorka w musicalach. Świetnie się bawiłam przez te dwa dni zdjęciowe, wcielając się w postać psychoanalityka kota Kada. Rola istniała od początku i najpierw nie brałam poważnie pod uwagę zagrania jej, ale była mi bardzo bliska z uwagi na nieco ekscentryczny humor, obecny w dziełach Pintera, które odgrywałam na scenie. Uświadomiłam sobie więc, że to jest to, co uwielbiam. Postanowiłam przerobić tę postać specjalnie pod siebie, inspirując się własnymi doświadczeniami. Odwiedziłam prawdziwe ogrody zoologiczne, w których ze zwierzętami pracują psychologowie. Było to niezwykle zabawne i interesujące doświadczenie. Praca pisarza i aktora są bardzo do siebie podobne. Stwarzasz świat przenoszący cię do miejsc, których istnienia nawet nie podejrzewałeś.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Z miłości do gwiazd
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy