Reklama

"Yamakasi": YAMAKASI O SOBIE

Poczatki

"Przed 10-cioma laty, w miarę spotkań, stworzyła się grupa kumpli. Niektórzy chodzili do tej samej szkoły w Evry, a pozostali byli przyjaciółmi rodziny, jak Chau i Williams którzy pochodzą z Sarcelles. Spędzaliśmy dużo czasu na ulicy. Nie po to, żeby rozrabiać, ale żeby być razem. Jak wszystkie dzieci wymyślaliśmy sobie zabawy: " Patrz, założę się że doskoczę tam..., i ja jeszcze dalej...No! Jak to zrobiłeś? Zrób to jeszcze raz." No i tak się zaczęło, spotykaliśmy się codziennie i robiliśmy to na nowo. Wszystko działo się w sposób naturalny, wspinaliśmy się, skakaliśmy, przeskakiwaliśmy. Chau i Williams trenowali w Sarcelleskim lasku. Rodzice byli spokojniejsi : mieli wysportowane dzieci, które trenują na łonie natury. Yann, Malik, Charles, Laurent i ja pociliśmy się wspinając się na 10 metrową rzeźbę, La Dame du Lac w Evry. Ścigaliśmy się pod górę i bawiliśmy w berka po śliskim betonie: to super wspomnienia!

Reklama

Opowiadaliśmy sobie historie o pościgach i uciekaliśmy ślizgając się po dachach lub w szaleńczym tempie po tarasach budynków. Odkrywaliśmy nowe wrażenia i nakręcaliśmy wzajemnie : szybko robiliśmy postępy. Wiedzieliśmy, że to niebezpieczne i zdarzało się, że gliny kazały nam wygłupiać się gdzie indziej; my, zawsze bardzo pokojowo nastawieni, braliśmy swoje rzeczy i wracaliśmy nazajutrz. Ale żadne z rodziców nie wiedziało co robimy i gdzie jesteśmy - nie chcieliśmy ich denerwować. Nie możesz poprosić matki by Cię obudziła o 5-ej rano, żebyś mógł trochę sobie poskakać po dachu! Trudno było usprawiedliwić dziurawe dresy i zdarte trampki...

Za to nasi młodsi bracia znali sekret i przy każdym naszym wyjściu spoglądali na nas prosząca : "Ej, weź mnie ze sobą!" Nikt nie rozumiał, sąsiedzi, koledzy, wszyscy nas uważali za niebezpiecznych wariatów; byliśmy ponad to. Trenowaliśmy w nocy, ludzie brali nas za złodziei i wzywali gliny. Później prefektura Essonny wydała nam pozwolenia. Prawda, że trochę przeszkadzaliśmy i niepokoiliśmy ludzi! Nieznajomi patrzyli na nas ze zdziwieniem: "oszaleliście, zabijecie się!" albo "to niezły patent na obrabowanie sklepu i szybką ucieczkę" lub jeszcze "brawo, róbcie tak dalej, trzeba robić show!" W pochwałach czuć było zrozumienie."

Trening

" W wieku 10 lat byliśmy grzecznymi chłopcami. Ale w wieku 15 myśleliśmy już tylko o treningu i wtedy zaczęły się kłopoty w domu. Złe oceny w szkole, cały czas spędzany na dworze z ekipą; nasi rodzice byli przekonani, że dzieje się ze nami coś złego. Nie można było wytłumaczyć matce, że się szło połazić z kumplami po dachach. I pytania, ciągle pytania, do momentu kiedy już nie można było wytrzymać i wychodziło się trzaskając drzwiami. Z Evry do Lisses jest 4 do 5 kilometrów, każdy krok zbliżał mnie do moich przyjaciół, a jednocześnie myślałem o rodzicach; bardzo chciałem ich uspokoić: "nie denerwujcie się, nic złego nie robimy". A potem byliśmy znów razem i zaczynał się trening.

Bez chodzenia na zajęcia, bez trenera, wszystko to przyszło naturalnie. Dzieci bardzo często wykonują gimnastyczne ruchy spontanicznie. Z nami było tak samo. Mieliśmy wrażenie, że ten sport mieliśmy we krwi. Instynktownie odkrywaliśmy wrodzone zdolności, nasze mocne punkty. Gdy któryś z nas wykonywał jakiś ruch czy skok, natychmiast uczył tego pozostałych. Nie było między nami rywalizacji, lecz zawsze współpraca i pomoc. Naszym celem było usunięcie wszelkich granic i całkowite przystosowanie do naszego otoczenia: ulicy. I tak jak we wszystkim, czego można się nauczyć na ulicy, rolki czy deska, na początku nie ma reguł, tylko przyjemność z robienia postępów. Stawialiśmy sobie wyzwania dla motywacji, aby zawsze ciągnąć do przodu. Nie używaliśmy żadnych ochraniaczy czy też materacy lub siatek w razie wypadku. Nie jesteśmy kaskaderami. Wyobrażaliśmy sobie katastrofy, brak prądu np.: ludzie uwięzieni w windach, potworne korki, brak telefonów, telewizji itd. A my, jak rycerze galopujący po dachach, ratujemy sytuację, biegnąc na pomoc ofiarom, organizując akcje ratunkowe.

Razem zastanawialiśmy się, trenowaliśmy, aby opanować coraz lepiej ruchy podczas biegu, wspinaczki i skoków. Jak dojść do perfekcji? Jak spowodować, by dany skok był płynniejszy? A po godzinach treningu, wreszcie zadowoleni z osiągnięć, pociliśmy się z kolei, by ruchy były bardziej estetyczne. Wszystko nas inspirowało: szaleliśmy oglądając sportowe reportaże, i wciąż próbowaliśmy naśladować wyczyny sportowców. Te obrazki nas podbudowywały : "Patrz na to! My też tak robimy!" Bez przerwy ćwiczyliśmy siłę, zręczność, bieg, szybkość, zwinność. Zawsze dalej, zawsze szybciej, zawsze dokładniej. Przed skokiem wzwyż powtarzaliśmy tysiąc, dwa tysiące razy przemieszczanie po ziemi, jakby to miał być skok w dal. Każdy gest, każdy ruch ciała, każde przesunięcie nogi, każdy krok, każdy oddech był modyfikowany do momentu, gdy czuło się skok we krwi. Najpierw wyobrażasz sobie skok, naładowujesz się nim mentalnie, a jeśli go nie "czujesz", nie wolno się upierać : albo jest za wcześnie, albo zbyt niebezpiecznie. Nie mierzy się odległości z jednej krawędzi do drugiej, poprzednie skoki są wystarczającym odniesieniem; to jest feeling, czuje się, gdy jest się gotowym. Tu nie chodzi o to, że niebezpieczeństwo korci, bo nawet w ruchach bez ryzyka najważniejsza jest przyjemność pięknego ruchu. Czuć, jak podnosi się poziom adrenaliny. Rozpędzasz się i już w biegu możesz ocenić, czy skok będzie doskonały czy też nie. Skok...czas jakby się zatrzymywał i odcinasz się od wszystkiego. Masz wrażenie, że powietrze daje ci oparcie, serce strasznie bije, a krawędź naprzeciwko przyciąga jak magnes. Już, przyklejasz się do krawędzi, przewrót. Czujemy się zarazem puści i pełni. Prawdziwa wolność! Nie potrzeba gratulacji, wiadomo: ciało nie kłamie. Oszałamiająca jest ta niespodziewana przyjemność podczas i po trudnym skoku. Za każdym razem jest to zwycięstwo nad samym sobą. Kolejna usunięta granica. Każdy ruch dążący do perfekcji, widziany z wygodnej kanapy, wydaje się czymś prostym i łatwym. Póki samemu się nie spróbuje, nie można sobie zdać sprawy z trudności i ilości godzin spędzonych na treningu. Gdy strach paraliżował któregoś z nas, a wiedzieliśmy, że jest gotowy, żeby mu pomóc staraliśmy się podbudować go, mówiąc rzeczy typu: "słowo daję, skoczyłem tak wczoraj, nie było Cię, więc nie widziałeś..." i wiedzieliśmy, że myśli " jeśli on to zrobił, to ja też potrafię" i to działało. "Zajebiście! Cholernie dobrze! Jak to zrobiłeś, Tobie jedynemu się udało...!"

To strach narzuca granice, a siłą naszej ekipy jest wzajemna stymulacja. Zwinność też jest ważna ; próbowaliśmy odnaleźć dziecięcą zwinność. Trzeba zrozumieć sposób, w jaki ma być opracowany ruch. Każde ćwiczenie jest odrębną przyjemnością, w zależności od tego, w którym momencie się je wykonuje i w jakim się jest nastroju. Jednego dnia wszystko dobrze się układa, a nazajutrz nie. Po latach rozumiemy się bez słów i czasem obserwując się nawzajem czujemy, że coś jest nie tak: "Uważaj, chyba nie będzie OK..." Potem samemu trzeba podjąć decyzję. Nie ma szefa ani lidera: jedynie głęboka przyjaźń. Po treningu rozmawialiśmy długo, by doskonalić technikę. Czując się swobodnie w tej "drugiej" rodzinie, poruszaliśmy również inne tematy. Podzieliwszy się emocjami z przyjaciółmi, wracając do domu ponownie przeżywałem w myślach tą frajdę w nadziei, że wejdę do domu niepostrzeżenie i nie usłyszę : Znowu się biłeś, spójrz na swoje ciuchy...! znów byłeś na wagarach..." Usprawiedliwiasz się, uspakajasz i szybko uciekasz do swojego pokoju. I marzysz o swojej pasji. Moim sekretnym sprzymierzeńcem był bardzo wysportowany starszy brat. Był dla mnie przykładem. Wszystko mu wytłumaczyłem i zrozumiał, ale powiedział: "uważaj na siebie, igrasz ze śmiercią..."

Kilka myśli

Młodzieży, która obejrzy ten film sprawy, wszystko będzie się wydawało proste: wspinaczka bez sprzętu kaskaderskiego, skoki niczym w stanie nieważkości, itd...Nie ma mowy, żebyśmy kogokolwiek namawiali do naśladowania nas, my trenujemy od 12 lat, pięć do sześciu godzin dziennie. Bez odpowiedniego treningu oznacza to natychmiastową śmierć. Nie wolno zapomnieć, że dwie sekwencje zostały zrealizowane przy pomocy linek alpinistycznych: ta, w której Malik robi salto do tyłu podczas akcji ratowania Fatimy i wtedy, gdy Laurent i Chau wykonują ostatni skok po obrabowaniu bogatej kobiety. Większość akcji to rezultat wytężonej, długoletniej pracy. Trenujemy bez przerwy od dwunastu lat. Gdy się wie, co się chce zrobić z własnym życiem, trzeba się tego kurczowo trzymać. Aby osiągnąć cel potrzebna jest wytrwałość i silna wola, ale z drugiej strony nie wolno do celu po trupach. Trzeba mieć skrupuły i odpowiednią dawkę rozumu i niezależności.

Nawet będąc członkiem jakiejś grupy trzeba umieć zachować własną osobowość. Nie porzucać swoich przekonań na rzecz idei grupy. Często bywa tak, że młodzi dają się wciągnąć do jakiejś paczki zapominając kim są i co lubią : ślepo idą za liderem. Człowiek nie może się rozwijać w ten sposób. Musi sam siebie odkrywać, odgadywać, co jest dobre i dlaczego się na to decyduje. Wszystkiego trzeba się uczyć stopniowo i w przyjemny sposób. Wstęp wolny na boiska piłki nożnej, koszykówki i na treningi wschodnich sztuk walki dałby młodzieży możliwość wyżycia się i odreagowania braku więzi rodzinnej i złych wyników w szkole. Trzeba osiągać rezultaty, uczyć się żyć w społeczeństwie i być z siebie dumnym. A na pewno trzeba mieć możliwość uzewnętrznienia swoich dobrych i złych uczuć. Tak jak rap czy graffiti, które są językiem przedmieścia, sztuka przemieszczania się też jest na to sposobem.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Yamakasi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy