Reklama

"Wzgórze nadziei": W POSZUKIWANIU DZIKOŚCI

Ponad rok Minghella ze słynnym scenografem Dante Ferrettim (6 Oscarów, współpracował z Federico Fellinim i Martinem Scorsese) spędzili na poszukiwaniu miejsc, gdzie można by odtworzyć scenerię Północnej Karoliny drugiej połowy XIX wieku. Z jednej strony chodziło nam o maksymalny realizm – opieraliśmy się na przekazach i ikonografii z epoki – z drugiej, chcieliśmy stworzyć scenerię, mającą pełen walor mityczny. Pamiętajmy, że te tereny były w owym czasie w wielkiej mierze niezagospodarowane, naprawdę dzikie – mówił Minghella.

Reklama

Poszukiwania rozpoczęto w miejscu oczywistym – w Blue Ridge Mountains, rodzimych okolicach Fraziera, gdzie rozgrywa się akcja powieści. Tu jednak czekało filmowców gorzkie rozczarowanie. Liczne ślady cywilizacji, zwłaszcza współczesna zabudowa i inne oznaki współczesności, jak wszechobecne druty telefoniczne i elektryczne uniemożliwiały realizację filmu. Zwłaszcza wygląd lasów, na których bardzo zależało Minghelli, trudno było nazwać dziewiczym i dzikim. Niewiele lepszą sytuację zastali w Kanadzie, gdzie powstało ostatnio wiele plenerowych amerykańskich filmów. Minghella stwierdził z rozczarowaniem, że tamtejsze lasy są tylko trochę mniej „cywilizowane” niż amerykańskie. Nie chciał jednak uciekać się do komputerowej manipulacji obrazem, co, jego zdaniem, jest przez widownię bardzo łatwo wyczuwane.

Niespodziewanie, z zaskakującym pomysłem zgłosił się jeden z producentów wykonawczych, Ian Smith, który podczas europejskich wakacji wędrował po rumuńskich Karpatach. Po powrocie pokazał Ferretiemu i Minghelli fotografie, które tam wykonał, z entuzjazmem przekonując ich do pomysłu kręcenia filmu właśnie tam. Obaj byli pod wrażeniem, ale by się upewnić, co do słuszności wyboru, odbyli osobiście dwie podróże: zimą i na wiosnę. Minghella stwierdził, że nareszcie znaleźli dziewicze, majestatyczne lasy. Nie miały konkurencji, a oglądałem setki zdjęć, nie tylko z Ameryki, ale i z całego świata.

Ma to wydźwięk nieco ironiczny, ale naprawdę jestem przekonany, że kręcąc film w Rumunii osiągnęliśmy większy efekt autentyzmu, niż gdybyśmy to uczynili gdziekolwiek w Stanach – mówił Pollack.

Skłamałbym, mówiąc, że nie byliśmy naprawdę zawiedzeni, że nie uda się zrobić filmu tam, gdzie rozgrywają się powieściowe wydarzenia. To, że nie dało się kręcić w Północnej Karolinie, to był prawdziwy cios – wspominał Minghella. – Ale gdy już zaakceptowaliśmy Rumunię, poczuliśmy, że był to słuszny wybór. Zresztą, chociaż lwia część filmu powstała w Rumunii, wykorzystano także lokalizacje w Stanach – głównie w Południowej Karolinie i Wirginii. Tam bowiem zachowało się sporo autentycznej architektury sprzed okresu wojny secesyjnej.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wzgórze nadziei
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy