Reklama

WYWIAD Z LOUIS-RONAN CHOISY

Jak poznałeś François Ozona?

Zaprosiłem go kiedyś na koncert promujący moją trzecią płytę. Wiem, że kiedyś już mnie widział, pomyślałem więc, że musi podobać mu się to co gram. Przyszedł na koncert, trochę sobie pogadaliśmy. Jakiś czas później powiedział mi o swoim nowym projekcie i zaprosił na próby. Byłem ciekawy sposobu jego pracy, więc się zgodziłem. Kilka tygodni potem stwierdził, że próby nie były takie złe i zaproponował kolejne, tym razem już z udziałem Isabelle Carré. Chciał sprawdzić, czy między nami pojawi się jakaś chemia.

Reklama

Co ci doradzał, jako nowicjuszowi?

Podczas prób nauczyłem się swoich zdań i zamierzałem odegrać je bardzo poważnie, wtedy François zasugerował, by nieco je rozjaśnić. Powiedział, żebym od tamtej chwili podchodził do nich bardziej naturalnie, żebym nie trzymał się potem jednego nastroju. Oczekiwał "świeżości" i otwarcia na wszystko, co mogło się spontanicznie pojawić. Wydaje mi się, że stworzył postać Paula tak, aby zgadzała się z tym, co według niego we mnie naturalne. Ponieważ nie jestem aktorem nie oczekiwał, że wcielę się w postać zupełnie ode mnie samego odmienną. Jest bardzo spostrzegawczy i przewidujący. Patrzy na ludzi, ale widzi też ich osobowości i zdolności. Wybrał mnie jak kawałek gliny to stworzenia rzeźby. Oczekiwał, że nie będę myślał o scenach, zanim ich nie zagramy, chciał, żebym wczuł się w dany moment. Przed każdym ujęciem mówił mi, co czuje Paul, o jego emocjach i stanie umysłu w danej chwili. Dopiero potem graliśmy. Jeśli było nie tak jak chciał, naprowadzał mnie na właściwe tory...ale zawsze z humorem. Mówił do mnie jasno i zrozumiale. Poza tym współscenarzysta Mathieu Hippeau podarował mi książkę napisaną przez kobietę, która została adoptowana. Pisała o tym, że czuła się jak za ciemną zasłoną, jakby miała gdzieś głęboko w sobie dziurę, żadnych korzeni. Chciałem to odtworzyć. W czasie zdjęć często czułem się jakbym chodził po skorupkach, nie na miejscu. Ale to też pewnie przez to, że nie jestem doświadczonym aktorem!

Nie przeszkadzało ci, że twoja postać jest homoseksualistą?

Nie, ale bałbym się, gdyby François kazał mi karykaturować homoseksualizm Paula.

To co najbardziej podoba mi się w tej postaci to to, że Paul próbuje odnaleźć swoją tożsamość, a jego seksualność nie jest jeszcze ostatecznie zdefiniowana.

Jak wspominasz współpracę z Isabelle Carré?

Miałem niebywałe szczęście, że mogłem pracować z kimś takim jak Isabelle.

Była moim przewodnikiem. Kiedy tylko wyczuwała, że się pogubiłem, pomagała mi odnaleźć rytm. Byłem bardzo otwarty na jej pomysły i potrafiłem z nich korzystać.

Czy twoje muzyczne doświadczenia pomogły ci w jakiś sposób?

Chyba nie. Koncert to zupełnie coś innego: przez półtorej godziny dajesz z siebie wszystko, ale potem jest czas na relaks, możesz iść poszaleć. A jedyne, czego pragnąłem po dniu zdjęciowym to położyć się spać! Podczas prób Isabelle ostrzegła mnie, że zdjęcia będą bardzo intensywne. Myślałem - w porządku, w końcu jak ciężko mogłoby być? Zrobię co trzeba, a potem zajmę się swoimi sprawami! Na zdjęcia wziąłem ze sobą keyboard i komputer, myśląc że będę miał sporo czasu, żeby popracować nad moimi kompozycjami. Nie wiedziałem, że aktorstwo tak pożera i dręczy. Trudno było mi pamiętać wskazówki odnośnie mojego bohatera, odkrywać je na nowo każdego dnia. Mój keyboard przez większy czas leżał w pokoju. Ostatecznie udało mi się jedynie skomponować piosenkę tytułową do filmu!

Czyj to był pomysł?

Najpierw François przesłuchał moje płyty w poszukiwaniu piosenki, która pasowałaby do filmu. Wtedy jeden z nas - nie pamiętam dokładnie kto - wpadł na pomysł skomponowania piosenki zainspirowanej duchem filmu, w czasie zdjęć. Spodobał mi się ten pomysł, zresztą okazał się być sporym wyzwaniem. Byłem taki zmęczony! Nawet gra na pianinie nie była już tak swobodna. François bardzo się w to zaangażował, instruował mnie, czy zmierzam w dobrym kierunku. Chciał otrzymać słodką, pełną melancholii kołysankę. Podstawą była dla mnie Mon Ami Pierrot, wyciągnąłem jedynie tę nocną atmosferę, sypialnię, migoczące świece... chciałem, żeby tekst nie był jednoznaczny, jak we śnie, coś, co mogłoby odnieść się do miłości Mousse i Louisa, którzy odnaleźli swój spokój w narkotykach, albo do Mousse i Paula, którzy po śmierci Louisa spokój odnajdują w sobie samych.

Nie interesowały mnie jakieś szczególne detale, chodziło mi o zbudowanie atmosfery. François podpowiadał mi, żeby to było proste, z wyraźnym refrenem. Pomógł mi także przy pisaniu tekstu. Pracowaliśmy nad tym wieczorami, po skończeniu zdjęć. To była dla nas świetna zabawa! W czasie prac często towarzyszyła nam Isabelle, której na bieżąco prezentowałem efekt naszych wysiłków. Czuła się w jakiś sposób związana z tym utworem. To niesłychanie istotne, że śpiewa go na koniec filmu. Podczas zdjęć François nagrał jak na pianinie gram arpeggio i improwizuję na harmonijce. Wykorzystał to na montażu, ja z kolei, nagrywając instrumentale do soundtracku, użyłem tych fragmentów jako prowadzące linie melodyczne. To co było istotne to zachować naturalne i spontaniczne brzmienie, jakie uzyskałem grając te melodie po raz pierwszy w czasie zdjęć.

Jak myślisz, czego Paul szuka u Mousse?

On stara się odnaleźć swoją przeszłość. Podświadomie chciałby ją raz jeszcze przeżyć. Myślę że punktem przełomowym jest moment, kiedy jego matka prosi Mousse, by ta poddała się aborcji. To pozwala Paulowi cofnąć się do dawnych czasów jego własnej historii i sprawia, że staje się bardziej świadomy tego, co mu się przytrafiło. W tym momencie nawiązuje więź z Mousse i budzi się w nim pragnienie, by być blisko niej. Zarazem pojawia się w nim poczucie winy z powodu propozycji, jaka padła z ust jego matki, był przy tym, ale nic nawet nie powiedział. W pewnym sensie czuje się współwinny. W momencie, kiedy matka proponowała Mousse usługi znajomego lekarza, on udawał, że patrzy gdzie indziej.

Czy Paul może być dobrym ojcem?

Znając go tak dobrze, jak znam, mogę śmiało powiedzieć że tak! On da Louis to, czego sam nigdy nie dostał... a robiąc to bez wątpienia złagodzi ból z przeszłości, który w sobie nosi. Rozumiem dlaczego Mousse ufa mu jeśli chodzi o córkę. Paul jest jedyną osobą, która spędza czas z Mousse, jest przy niej i wspiera ją w jej pragnieniu poczęcia dziecka. Nie wydaje ci się, że SCHRONIENIE w jakiś sposób kwestionuje tradycyjny model macierzyństwa i rodziny, przez co sprawia, że staje się bardzo nowoczesnym filmem? Ta historia nie należy do naszych czasów. Jest tak uniwersalna, że mogła zdarzyć się kiedykolwiek. Ale czy mogłaby zostać opowiedziana w tak prosty i delikatny sposób? Może to ten współczesny element... choć to głównie dzięki temu, że to François stworzył ten film! Wierzę, że on szczerze kocha ludzi z całą ich złożonością, z jasnymi i ciemnymi ich stronami. Jest naprawdę dobry w ilustrowaniu problematyki relacji międzyludzkich. Mówi o tym bardzo naturalnie, bez moralnych osądów.

Przyzwyczaiłeś się do samotnej pracy kompozytora. A tutaj poświęcasz swoją artystyczną osobowość projektowi grupowemu...

Cieszy mnie to, że ktoś może korzystać z tego, co robię, że mogę wkraczać w czyjś wszechświat. Ale komponowanie jest następstwem tej samej logiki i wymaga tej samej energii. Inna jest technika, ale to wciąż chodzi o dawanie czegoś, co masz ukryte gdzieś głęboko w sobie. Wydawało mi się, że kiedy grasz jakąś postać, możesz wziąć część niej dla siebie. Ale tak naprawdę jest odwrotnie. To twój bohater przychodzi i zabiera ci coś, co było częścią ciebie. To coś bardziej głębokiego i osobistego niż mogłem sobie wyobrazić.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy