"Wyszłam za mąż, zaraz wracam": WYWIAD Z DIANE KRUGER
Jak podczas czytania scenariusza wyobrażała pani sobie podejście do roli Isabelle?
- Muszę podkreślić, że nikt przedtem nie zaproponował mi roli komediowej. Co do scenariusza, od razu zaintrygowała mnie postać, która próbując znaleźć szczęście, jest przekonana, że obrała właściwą i dobrze zaplanowaną strategię. Poza tym, Isabelle zdaje sobie sprawę, że być może postępuje nie fair, ale zdominowana jest pragnieniem przechytrzenia losu. Jest w tym wzruszająca. Próbuje przekonać siebie, że to, co robi jest podyktowane rozsądkiem. I nagle pojawia się postać Jean-Yves'a, która rozbija jej plan na kawałki.
Czy dostrzega pani w sobie coś wspólnego z Isabelle?
- W zasadzie nie, ale właśnie dlatego mnie zaintrygowała, ponieważ tak bardzo się różnimy, a jej życie zupełnie nie przypomina mojego. Mimo to mam dla niej wiele sympatii, ponieważ znam ludzi, którzy trochę ją przypominają. Chcą dobrze, ale mają precyzyjnie zaplanowane życie, co nie zawsze idzie w parze.
Czy należy pani do osób, które są przekonane, że ich losem kierują jakieś znaki i przepowiednie?
- Nic podobnego! Przeciwnie, uważam, że to od nas zależy, jak osiągnąć w życiu szczęście. To właśnie o tym mówi ten film. Nie należy wszystkiego zakładać z góry, nie wolno słuchać, co inni sądzą o miłości, której szukamy. Wiem, że muszę mieć oczy szeroko otwarte, gdy rozmawiam ze znajomymi i przyjaciółmi, którzy mogą na mnie wpłynąć w sposób negatywny.
Na początku naszej rozmowy powiedziała pani, że nigdy nie proponowano pani roli w tego typu komedii romantycznej. A tu okazuje się, że postać Isabelle jakby specjalnie stworzono dla pani.
- Miło mi, ale muszę też przyznać, że ta rola sprawiła mi wiele radości. Grając w komedii pozbywamy się wielu hamulców, powiedziałabym wręcz, wyzwalamy się z zahamowań. Podczas zdjęć czułam się naprawdę szczęśliwa. Długo będę pamiętać tę lekkość, którą czułam na planie. Myślę, że pojęcie komedii rozumiane jest przez każdego inaczej. We Francji powstało wiele komedii, które bardzo mi się podobają, a mimo to nikt do tej pory nie pomyślał o mnie. Oczywiście w filmie dominuje nastrój komediowy, jednak na uwagę zasługują szczególnie postaci żeńskie. Zazwyczaj w takich filmach proponuje się aktorkom role linearne, uproszczone. Isabelle jest postacią wrażliwą. Gdy zestawimy ją z Jean-Yves'em, powstaje obraz kompletnie nieprzystającej do siebie pary.
No właśnie! Po wejściu na ekrany "Bożego Narodzenia", znowu spotkaliście się na planie. Ale właściwie, można powiedzieć, że Kruger i Boon to raczej dwa różne światy.
- Czasem, po premierze, spotykałam Dany'ego i muszę przyznać, że zawsze miło się nam ze sobą rozmawiało. Darzę go sympatią i wielkim szacunkiem. Jest wspaniałomyślny tak w życiu, jak i na planie. Podczas zdjęć nie było między nami żadnych scysji czy problemów, co, jak sądzę, widać na ekranie. Podobnie było z Pascalem Chaumeil. Zresztą cała ekipa stanowiła jeden organizm, w którym wszystko doskonale funkcjonuje. Każdy z nas miał globalną wizję filmu, nad którym pracowaliśmy. Często zdarzało mi się widzieć na planie aktorów i techników, którzy byli skoncentrowani tylko na sobie, na tym, co muszą zrobić. Natomiast tutaj przeżyłam coś zupełnie innego. Naszym celem było rozśmieszyć widza, chociaż film zawierał w sobie elementy okrucieństwa. Do tego znalazłam się w nowej dla mnie scenerii. To wszystko było zapowiedzią jakiegoś dyskomfortu, a jednak z ulgą odkryłam, że wszyscy zmierzają w tym samym kierunku. Nie dość na tym, Dany i Pascal cały czas zachęcali mnie, żebym w kreowaniu mojej postaci posunęła się jeszcze dalej.
Podczas zdjęć wiele podróżowaliście. Byliście w Kenii i Rosji... Czy ma pani takie samo podejście do podróżowania po świecie, jak Isabelle?
- Nie. Pobyt w Kenii był dla mnie czymś nadzwyczajnym, nawet jeśli kręcenie filmu w takich krajach jak ten nie jest łatwe. Nie ma tam standardów, do których przywykliśmy. Mimo to, ten czas zawsze będę miło wspominać. Na przykład noce spędzone w namiocie. Zdarzyło mi się też natknąć na lamparta, gdy brałam prysznic. To były chwile, które pozwalały zapomnieć o dyskomforcie i potwornym upale. Staraliśmy się, jak tylko to możliwe, zanurzyć się w tamtejszej kulturze. Do tego mieliśmy szczęście znaleźć się w rzadko odwiedzanych miejscach.
Śledząc pani karierę artystyczną można powiedzieć, że ma pani w sobie coś z wielkiego podróżnika. Często gra pani w Ameryce i Europie.
- Zawsze marzyłam o tym, żeby grać na różnych kontynentach, w różnych językach i gatunkach filmowych, zmierzyć się z czymś, czego nigdy nie robiłam. Mam nadzieję, że nadal będę to robić.
Czy marzy pani o tym, żeby inni reżyserzy zaproponowali pani podobną rolę?
- Właśnie rozpoczęliśmy zdjęcia do filmu "Guillaume et les garçons, a table!" [film wejdzie na ekrany w 2013 roku]. Jest to pierwsza realizacja Guillaume'a Gallienne. Znam go od dawna i bardzo go lubię. Tak, mam nadzieję, że inni reżyserzy też zaproponują mi role w komedii. W tym roku miałam okazję wzbogacić swój zawód o dwa aspekty. Zagrałam w "Żegnaj, królowo" i "Wyszłam za mąż, zaraz wracam", gdzie moje role różnią się diametralnie.
A jako widz, lubi pani komedie romantyczne?
- Po prostu uwielbiam! Szczególnie komedie amerykańskie z lat 40', 50' i 60', w których występują w żaden sposób nie przystające do siebie pary. Zawsze marzyłam, żeby wystąpić w takiej komedii, ale szybko zrozumiałam, że to nie takie proste. Łatwo jest wpaść w rutynę, cliche. Każdy aktor marzy o tym, żeby zagrać w komedii romantycznej. Ja miałam to szczęcie dzięki Pascalowi Chaumeil. Uważam, że "Heartbreaker. Licencja na uwodzenie" jest wyjątkowo udanym filmem, rozpiętym między romantycznością i komizmem. Dodam tylko, że zdjęcia są ucztą dla oka, co w komedii jest często zaniedbywane. Pascal przywiązuje wielką wagę do obrazu, co jeszcze raz udowodnił kręcąc "Wyszłam za mąż, zaraz wracam".