Reklama

"Wykolejony": OD KSIĄŻKI DO FILMU

James Siegel jest młodym, ale już niezwykle popularnym amerykańskim twórcą thrillerów. Dwie pierwsze jego książki przyjęto ciepło. Trzecia – „Wykolejony” – stała się bestsellerem nie schodzącym przez długie tygodnie z czołówki zestawień najlepiej sprzedających się tytułów. Podobnie było i w Polsce: „Wykolejony” ukazał się we wrześniu 2004 roku i również zyskał status bestsellera.

Ta książka opowiada o tym, jak jedna decyzja może zmienić całe życie. Wszystko zależało od tego pociągu. To piękne – zachwycała się Jennifer Aniston.

Reklama

Lorenzo di Bonaventura, ceniony producent filmowy, dostał książkę na Boże Narodzenie. Przeczytał ją w jeden dzień, a nazajutrz zagwarantował sobie prawa do ekranizacji. Jak mówi: Każdy z nas czasem popełnia błędy. Często podejmujemy decyzje, których skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Tak właśnie jest z bohaterem „Wykolejonego”, Charlesem Schine’em. Życie wymierzyło mu parę celnych kopniaków, dlatego jest podatny na pokusę, czyli na wszystko to, co oferuje mu Lucinda. Nie przypuszcza nawet, w co się pakuje.

Di Bonaventura nie mógłby rozpocząć pracy w tak szybkim tempie, gdyby nie wsparcie braci Boba i Harveya Weinsteinów. Weinsteinowie przez ponad 20 lat prowadzili prężną wytwórnię Miramax. W 2005 roku zrezygnowali z Miramaxu i założyli nową firmę, wybierając na swój pierwszy projekt właśnie „Wykolejonego”. To oni pomogli zaangażować doświadczoną ekipę, z trójką głównych aktorów na czele.

Prace nad scenariuszem powierzono młodemu, ale wyjątkowo zdolnemu scenarzyście, Stuartowi Beattie’emu. Przeczytałem książkę w jedną noc – wyznał. – Od razu skojarzyła mi się z najlepszymi dokonaniami Alfreda Hitchcocka. Zachwycił mnie też główny bohater. Jest sympatycznym facetem, który popełnia błąd. Cena, jaką przyjdzie mu za to zapłacić, jest niewspółmierna do winy. Gdybym to ja znalazł się w jego sytuacji, postąpiłbym pewnie tak samo. Popełniałbym podobne błędy, brnąc w coraz głębsze bagno, dokładnie tak jak Charlie. Ta książka zauroczyła mnie od pierwszej lektury, bo rzadko zdarza się tekst, który miałby wszystkie cechy znakomitego thrillera. Beattie nie wahał się ani przez chwilę przed przyjęciem propozycji. Kiedy Alfred Hitchcock zmarł – tłumaczył – przestano kręcić filmy w tym stylu. Chodzi mi o takie arcydzieła, jak „Północ – północny zachód”, opowiadające o zwykłych ludziach, którzy znaleźli się w bardzo niezwykłych sytuacjach.

Producentowi wystarczyła jedna rozmowa ze Stuartem Beattie’em, by powierzyć mu napisanie scenariusza. Od razu zrozumiał, gdzie leży filmowa siła tej książki i co należy zrobić, by stworzyć wiarygodne ekranowe postacie – opowiadał Di Bonaventura. – Już na pierwszym spotkaniu Stuart przedstawił mi niemal gotowy film.

Beattie pracował nad scenariuszem od początku do końca. Z dumą podkreślał: Jestem jedynym scenarzystą tego filmu – a we współczesnym Hollywood takie przypadki należą do rzadkości. Zdarza się to mniej więcej raz na sto produkcji. Dla mnie było to fenomenalnym przeżyciem. Żartowałem, że powinienem chyba pod pseudonimem napisać jakąś inną wersję tekstu, żeby poczuć się normalnie.

Narracja „Wykolejonego” opiera się na niespodziankach i nieoczekiwanych zwrotach akcji. Beattie musiał zrobić wszystko, by ani na chwilę nie opadło napięcie. To było cholernie trudne – przyznawał. – Musiałem uważać na każde słowo w tekście. Chodziło o to, aby widz był nieustannie zaskakiwany. Chciałem, by przy powtórnym oglądaniu, kiedy już wie, co się za chwilę wydarzy, miał przyjemność odkrywania, jak wiele słów wypowiedzianych przez bohaterów nabiera zupełnie nowego znaczenia w kontekście późniejszych wydarzeń. Praca nad scenariuszem przebiegała przez to dość wolno, ale mam wrażenie, że ekranowy efekt zadowoli nawet najbardziej wybrednego kinomana.

Aktorzy z miejsca zachwycili się tekstem. Już sama lektura przypominała jazdę górską kolejką, z gwałtownymi zwrotami, spadaniem i wznoszeniem. Kiedy pierwszy raz zabrałam się za czytanie, pochłonęłam tekst niczym najlepszy kryminał, zapominając, że mam w tym zagrać i powinnam zwracać uwagę na moją bohaterkę. To było niezapomniane przeżycie – mówiła Aniston.

Kiedy przesłano mi scenariusz – opowiadał z kolei Xzibit – przeczytałem go uważnie od deski do deski. To całkiem realistyczna historia. Przecież to, co przytrafia się bohaterom, mogło wydarzyć się naprawdę. Oni są jak z życia wzięci. Uznałem, że taka konstrukcja scenariusza to ciekawe wyzwanie. Cieszę się, że stałem się częścią tego filmu.

Cały ten film opiera się na zaskoczeniach – tłumaczył RZA. – Niektórym widzom może się to nie spodobać. Znam takich, którzy idą do kina i po 15, najwyżej 20 minutach są w stanie odgadnąć, co zdarzy się dalej. Nasz film ich pod tym względem rozczaruje.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wykolejony
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy